Dwa lata temu głośno było o oszustce, która podając się za dziennikarkę TVN-u jeździła od miasta do miasta, w których rzekomo przygotowywała programy i tam nocowała oraz stołowała się w hotelach nie płacąc za rachunki. Kobieta brzmiała wiarygodnie, udało jej się namówić na wypowiedzi przed kamerą nawet poważnych samorządowców.

Po co to przypomnienie? Bo przekręt „na redaktora” już był ćwiczony przez kombinatorów z większą fantazją. Także w Jeleniej Górze, i to ponad 50 lat temu.

Jesienią 1962 roku pojawia się w mieście niejaki Jan Kosmalski. Taksówka przywozi go z dworca PKP do hotelu „Europa”. Poza bagażem osobistym służba hotelowa pomaga mu wnosić torby z kamerą filmową, statywy, futerały, magnetofon i pojemniki na taśmę filmową. W książce meldunkowej odnotowano: „Jan Kosmalski, redaktor telewizji Warszawa”.

Jeszcze tego samego dnia redaktor Kosmalski zamawia przez hotelową centralę rozmowę telefoniczną z PZGS-em w Jeleniej Górze. Rozmawia z prezesem spółdzielni, informuje, że przyjechał zrealizować materiał do audycji telewizyjnej „Niedzielna biesiada” i „Kalejdoskop”. Chciałby odwiedzić kilka geesowskich lokali i zrobić tam nagrania.

Prezes PZGS-u nie widzi żadnego problemu i szczerze zapewnia, że nazajutrz podstawi pod hotel służbowy samochód z kierowcą do dyspozycji redaktora. Tymczasem w podległych zrzeszeniu geesowskich lokalach i placówkach lotem błyskawicy rozchodzi się wiadomość o wizycie telewizji. Trwają gorączkowe przygotowania i porządki, by jak najlepiej przyjąć gościa i dobrze wypaść przed kamerą.

Objazd po GS-ach

Zanim redaktor wyruszył w teren PZGS-owska „Warszawa” przywiozła go do prezesa. Po przywitaniu i kurtuazyjnej wymianie kilku zdań redaktor Kosmalski położył na biurku prezesa służbową legitymację z formularzem delegacji opieczętowanym uprzednio przez wiele instytucji na terenie całego kraju. Prezesowi do głowy nie przyszło, by wczytywać się w dokumenty. Bo gdyby wziął do ręki legitymację redaktor, to pewnie by się zdziwił, że wydała ją nie telewizja, a Gminna Spółdzielnia w Wolborzu.

Prezes ustalił zakres dziennikarskich zainteresowań redaktora. Chodziło głównie o pokazanie działalności obiektów gastronomicznych i usługowych oraz zaopatrzenia i przygotowania do obsługi ruchu turystycznego po uruchomieniu turystycznej konwencji z Czechosłowacją.

Ponieważ prezes PZGS-u musiał służbowo wyjechać, oddał do dyspozycji redaktora swojego zastępcę. Naszkicowano szczegóły wywiadu, ustawiono sprzęt i taśma poszła w ruch. Wiceprezes przez ponad pół godziny opowiadał o sukces gminnej spółdzielczości na podległym terenie, ale pożalił się również na niektóre ogniwa WZGS-u we Wrocławiu. Między innymi o organizowaniu na wsiach punktów fryzjerskich z działem manicure i pedicure.

Po wywiadzie redaktor poprosił o połączenie z komitetem powiatowym PZPR. Tam uzgodnił, że w terenowy objazd po placówkach GS-owskich uda się z nim ktoś z wydziału rolnego. Niedługo potem pracownik komitetu przyjechał służbowym samochodem i z redaktorem Kosmalskim i wiceprezesem PZGS-u pojechali do Sobieszowa.

Warszawa zatrzymała się przed gospodą „Wrzosówka”. Kamera poszła w ruch. Bufetowa uśmiechała się zza lady, personel pod podekscytowany. Rozmowa do mikrofonu z wiceprezesem sobieszowskiego GS-u. Wypowiada się również szef kuchni „Wrzosówki”, bufetowa i jeden z gości. Na odchodnym redaktor zauważa, że przewody służące do podłączenia lady chłodniczej są źle zabezpieczone. Sugeruje, żeby jak najszybciej poprawić usterkę. Wada znika następnego dnia.

Kolejnym miejscem odwiedzanym przez redaktora jest gospoda ludowa w Staniszowie. Scenariusz podobny – trochę przebitek, rozmowy z personelem. Po zapakowaniu sprzętu do wozu goście dają się namówić na poczęstunek – pieczone kurczaki i wódeczka smakują bardzo.

Toasty za przyjaźń

Pierwszy dzień pracy w terenie był udany. Redaktor Kosmalski wrócił do hotelu, a wieczorem zszedł do restauracji na kolację. Gości było więcej niż zwykle, bo wieść o wizycie redaktora z warszawskiej telewizji obiegła miasto lotem błyskawicy. Pojawili się dyrektorzy, prezesi, kierownicy i działacze. Już wtedy wiedziano, że telewizja to potęga.

Biesiada była udana, tym bardziej, że redaktor Kosmalski płacił za wszystko. Mówił, że telewizja się rozwija, a dziennikarzom zwiększono fundusz wydatków osobistych.

Do restauracji weszła w pewnym momencie wycieczka z NRD. Po krótkiej rozmowie z kelnerem redaktor Kosmalski poszedł do swojego pokoju. Wrócił do restauracji z magnetofonem. Przedstawił się kierownikowi niemieckiej grupy i poprosił o wywiad. Po pracy enerdowcy biesiadowali dalej z polskimi gośćmi, a redaktor wnosił toasty za przyjaźń, za freundschaft. Wszyscy byli pod wrażeniem reportera z telewizji, a zwłaszcza kelnerzy, którym nie szczędził napiwków.

W kolejnym dniu swojego dziennikarskiego touru redaktor Jan Kosmalski chciał przeprowadzić nagrania w Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej. Jego zdaniem władza powinna wytłumaczyć się z częstych, jak opowiadali mu prezesi i pracownicy GS-owskich lokali, włamań do sklepów i placówek gastronomicznych. Jednak w komendzie nikt do wywiadów się nie palił, ale redaktor postarał się, by mu w sekretariacie ostemplowano delegację.

Tymczasem w PZGS-ie zwołano naradę z udziałem szefów poszczególnych GS-ów. Pod adresem jednych padały słowa uznania, inni słyszeli uwagi krytyczne. Kierownictwo akcentowało, jak bardzo mu zależy na pozytywnym wydźwięku materiału redaktora Kosmalskiego.

Pod okiem tajniaków

telewizyjny tour redaktora z Warszawy wzbudził pewne podejrzenia milicji, która postanowiła przyjrzeć się dyskretnie jego pracy. Tym bardziej, że ze sklepu „Foto-Optyka” nadeszła informacja, że pobrał on sprzęt fotograficzny i filmowy na ogólną sumę 21 tysięcy złotych, realizując zamówienie inkaso. Formalnie papiery i rachunki były w porządku, ale pracownicy sklepu przekazali informację usłyszaną od redaktora, że aparaty wartości 9 i 12 tysięcy maja być przeznaczone na nagrody dla chłopów za wywiązanie się z obowiązkowych dostaw ziemniaków.

– Moi ludzie nie spuszczali go już z oka. I po kolejnej biesiadzie w hotelowej restauracji zadbali, by szybko zaszumiało mu w głowie – wspomina podinsp. w stanie spoczynku Stanisław Bryndza, ówczesny naczelnik służby kryminalnej MO w Jeleniej Górze. – Gdy redaktor mocno zasnął w swoim pokoju moi ludzie zajrzeli do jego aktówki. Nie znaleźli ani dziennikarskiej legitymacji, ani żadnego innego dokumentu poświadczającego pracę w telewizji.

Milicjanci wykonują rozkaz i zatrzymują mężczyznę. Ten próbuje się bronić, tłumaczy, że może zgubił dokumenty. Już na komisariacie domaga się widzenia z komendantem, grozi funkcjonariuszom wyrzuceniem z pracy. Otrzeźwienie przyszło, gdy zamykały się za nim kraty „dołka”. Opowiedział wszystko ze szczegółami.

– Przesłuchania były prawdziwa przyjemności, nic nie kręcił. Wydaje mi się, że nawet go polubiliśmy. Nie ukrywał satysfakcji, kiedy zeznawał jak ujawniał korupcję i bezsensowne decyzje urzędników. Kradł „państwowe”, ale rozdawał uczestnikom wspomnianych biesiad. Chciał się w ten sposób zemścić na skorumpowanej biurokracji, która zwalczając prywatną inicjatywę zniszczyła jego karierę i rodzinę – dodaje St. Bryndza.

Jan Kosmalski posiadając cały bloczek zamówień i upoważnień opatrzonych pieczątkami GS-u w Wolborzu ruszył w Polskę. W Łodzi w jednym ze sklepów wypisał zamówienie na sprzęt radiotechniczny o wartości 9 tysięcy złotych. W porozumieniu z kierownikiem sklepu otrzymał od niego 3 tysiące w gotówce, ale towaru nie pobrał.

Z Łodzi pojechał Kosmalski do Poznania. W tamtejszej „Foto-Optyce” zrealizował zamówienie, na które pobrał kamerę „Pentaflex 16”. To wtedy wpadł na pomysł bycia redaktorem. W WZGS-ie przeprowadził pierwsze wywiady na temat akcji skupu ziemniaków i kampanii buraczanej.

W Bydgoszczy oszust-redaktor posługując się formularzem zamówienia GS-u w Wolborzu pobiera w sklepie magnetofon o wartości 9 tysięcy złotych. Jedzie potem do Gdańska, melduje się w hotelu, a posiadany sprzęt filmowy upłynnia za połowę ceny. W miejscowym WZGS-ie niemal na baczność staje przed nim prezes i zastępca. Taśma idzie w ruch, gospodarze są przepytywani. Objeżdżają powiatowe GS-y w terenie. Gdy rolnicy skarżą się do mikrofonu na złą organizację skupu ziemniaków, ze stanowiska odwołany zostaje kierownik placówki.

Po kilku dniach pobytu na Pomorzu budżet redaktora wyczerpuje się, więc dokonuje kolejnych zakupów-pobrań sprzętu filmowego i z miejsca go odsprzedaje. Rusza dalej w Polskę. Olsztyn, Poznań, Szczecin, Kraków, Lublin. Schemat działania redaktora jest wszędzie podobny. Jan Kosmalski trafia w końcu do Jeleniej Góry i tu jego przygoda z telewizją się kończy.

Stanisław Bryndza do dziś pamięta miny wielu prezesów i kierowników, którzy wezwani do rozpoznania zatrzymanego oszusta, czerwienili się ze wstydu.

Tekst i zdjęcie: Grzegorz Koczubaj

Archiwum Nowin Jeleniogórskich, marzec 2015

1 Komentarz

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.