– Dokąd pan jeździ na wakacje?

– Do domu. Tylko do Chorwacji, nigdzie indziej nie jeżdżę.

– Jak duża część Polaków…

– Tak. Teraz bardzo dużo Polaków do nas jeździ.

– Co pana sprowadziło do naszego zimnego kraju?

– Ja tutaj przyjeżdżałem jeszcze przed wojną bałkańską. Na handel. Najpierw skończyłem szkołę podoficerską, za czasów Jugosławii, potem myślałem o pracy w policji. To był 1988-89 rok. Dalej pracowałem w gastronomii w Osijeku i Splicie, u siostry. Byłem po szkole cukierniczej więc to było według wykształcenia. Przy tej okazji poznałem Polaków, którzy przyjeżdżali na handel. Handlowali wszystkim. Kupowałem, a przy okazji trochę nauczyłem się po polsku. Ludzie, których poznałem pochodzili z Jeleniej Góry i Bolesławca. Miałem wtedy małego busika i pomagałem im wozić towar, jak jechali gdzieś dalej.

– Czym handlowaliście?

– Wszystkim. Mydło i powidło. To były takie fajne czasy. Można było handlować. Przebitka na towarze przywożonym z Polski była 900 proc. Wtedy handlarze, którzy tu wystawiali towar na ryneczkach zarabiali po 3-4 tys. niemieckich marek. Jeździło się też po towar i na handel do Wiednia, Triestu. Ale wtedy też już się zaczęło w kraju gorzej dziać. U nas wojenne niepokoje zaczęły się koło Plitvickich Jezior, to 20 km od Osijeku. Wojna zaczęła się dziwnie, bo Serbowie rzucali oddziały paramilitarne w różne miejsca, sąsiedzi, którzy żyli obok siebie od lat, zaczęli być wobec siebie nieufni. Potem Chorwacja ogłosiła neutralność, a wojna trwała. Mężczyzn powoływali do wojska, a mnie wtedy znajomi zaprosili do Jeleniej Góry. Kiedy tu przyjechałem było ponuro i biednie.

– Jak pan się odnalazł w Jeleniej Górze?

– Robiłem tutaj różne rzeczy. Na dachach pracowałem, czyściłem dywany i tapicerki, pracowałem w barze pod wyciągiem w Szklarskiej Porębie. Z tego co zarabiałem pomagałem rodzinie w Jugosławii, bo oni tam przez wojnę nie mieli z czego żyć. Zawoziłem im proszki do prania, jedzenie i inne rzeczy. Dojeżdżałem do granicy, do neutralnej zony, i im przekazywałem. Moje wojskowe kontakty mi to umożliwiły. W Polsce pracowałem też przy uchodźcach z Bałkanów, którzy tutaj byli rozlokowani w Przesiece, Jeleniej Górze i w Nowogrodźcu. Byłem tłumaczem, bo znałem już na tyle polski. Potem szukałem pracy w gastronomii, bo takie doświadczenie miałem z Jugosławii. Najpierw pracowałem w pizzerii Mafioso w Cieplicach, w Coloseum w Sobieszowie, potem w „Pasji”. Miałem szczęście bo ci restauratorzy bardzo mi pomogli. W 1995 r. było porozumienie w Dayton i wojna się skończyła, a dalej prowadzono pokojową reintegrację ludzi, którzy znaleźli się teraz w granicach nowych państw. W 1997 r. pierwszy raz od lat pojechałem do kraju, do Chorwacji.

– Wojna się skończyła, mógł pan wracać na Bałkany…

– Nie wróciłem, chociaż cały czas mam obywatelstwo chorwackie. Byłem w Polsce już długo, urządziłem się jakoś. Poznałem język. Dobrze mi tu było, bo Chorwaci i Polacy mają taki sam charakter. Tam musiałbym wszystko zaczynać od nowa.

– I nie żałuje pan tej decyzji?

– Może dziesięć lat temu, gdybym wiedział, że turystyka się rozwinie do tego stopnia, to bym wrócił. Teraz już chyba jest za późno. Za późno także z tego powodu, że teraz w Chorwacji są bardzo wysokie ceny. 10 lat temu dom nad morzem, taki, żeby można było turystykę jakąś rozwijać, kosztował 40-50 tys. euro. Teraz to o wiele więcej. W dobrych lokalizacjach ceny zaczynają się od 300 tys. euro. Do remontu, nie tak blisko brzegu znajdzie się już od 150 tys. euro. W Jeleniej Górze inwestuję wciąż w moją pizzerię, od czterech lat mam swoje mieszkanie. Teraz to mnie tutaj trzymają jeszcze kredyty. Gdyby nie to, łatwiej byłoby mi myśleć o wyjeździe. Albo przynajmniej o pracy tam przez pół roku, w sezonie. Ale też nie wykluczam, że w przyszłości wrócę do Chorwacji. Mam 51 lat. Zaczyna mnie tam ciągnąć, chciałbym, żeby mój synek Luka utrzymywał kontakt z językiem i krajem. W roku jeżdżę do Chorwacji kilka razy. Nawet na dwa, trzy dni. Tylko, że teraz, po tylu latach w Polsce, latem, jest tam dla mnie za gorąco. Gorzej znoszę takie upały.

– Opłaca się coś dzisiaj przewozić?

– Nie, wszystko jest to samo. Jak ktoś pali, to w Polsce są tańsze papierosy. Ale w Chorwacji, wszędzie jest tania rakija…

– Jak pan obserwuje teraz życie tutaj w Polsce, w Jeleniej Górze, to jak pan to wszystko ocenia?

– Wydaje mi się, że to wszystko nie idzie dobrze. Obroty spadają, konkurencja coraz większa. Bardzo dużo znajomych uciekło z Jeleniej Góry. Przychodzą do mojej restauracji, przychodzą, a potem nagle znikają. Potem się dowiaduję, że wyjechali. Ostatnie trzy lata, to taka wielka ucieczka stąd. I to dotyczy i młodszych, i starszych. Znam ludzi, którzy pozamykali swoje firmy i wyjechali stąd. Do Szwecji, Norwegii, Niemiec, do Gdańska, Szczecina, Wrocławia – do różnych miejsc wyjeżdżają. Część sezonowo, a część na stałe. Tu też jest podobieństwo do Chorwacji. Codziennie oglądam wiadomości w telewizji chorwackiej. Z niektórych wsi, miasteczek prawie wszyscy już wyjechali. Głównie do Niemiec, bo my najbardziej wierzymy, że tam jest sam miód. Sporo Chorwatów jeździ też do Belgii. Chorwacja ma 4,5 mln mieszkańców, a pół miliona wyjechało. Skutek jest taki, że w sezonie letnim w gastronomii na wybrzeżu brakowało około 200 tysięcy pracowników. A dobry kucharz w sezonie zarabia po 3-4 tys. euro miesięcznie. Jeśli szukamy różnic między Polską a Chorwacją, to tam jest mniejsza biurokracja, prościej się załatwia sprawy urzędowe.

– Dziwię się, że tak Chorwaci wyjeżdżają, macie taką ładą panią prezydent…

– Haha, no tak, ale też jest ciężko. Nie ma pieniędzy, jest bezrobocie. Nie żyje się łatwo. Dobrze jest tylko w sezonie turystycznym. Między październikiem a kwietniem jest gorzej.

– Od jakiegoś czasu atmosfera w Polsce się zmienia. Jest bardziej ksenofobicznie, w rządowych przekazach sączona jest nieufność, niechęć do obcych, do instytucji europejskich. Nie przeszkadza to panu?

– Nie. U nas jest to samo. Chorwaci nie bardzo lubią muzułmanów. Ci, z którymi mieszkali do dziesiątek lat są w pełni akceptowani, ale nowi nie są mile widziani. Albańczycy, którzy od lat prowadzą piekarnie, małe sklepiki, wrośli w nasze społeczeństwo. U nas życie w miasteczkach wygląda inaczej – wszyscy z wszystkimi się witają, od rana spotykają się na kawie w knajpkach. Jest większa integracja, więcej się rozmawia z sąsiadami. Jak ktoś jest obcy, to się bardziej rzuca w oczy. No i skutki wojny – to się wciąż czuje, to wisi w powietrzu. Taki żal. Zwłaszcza tam, gdzie wojna była najostrzejsza, gdzie zginęło dużo ludzi, jak w Vukovarze.

– Dziękuje za rozmowę

Sławomir Sadowski

Archiwum NJ – styczeń 2019 rok

6 komentarzy

  1. I ta próba pokazania Polski i polaków jako ksenofobów przez pseudoredaktorzyne który prowadził ten wywiad… no i zostałeś wyjaśniony przez Pana Zlatka. Pięknie cię wyjaśnił

  2. „…Dokąd pan jeździ na wakacje?
    – Do domu. Tylko do Chorwacji…”

    Tu nie jest jego dom, on o tym wie. Ma również świadomość tego, że jeśli jest się u kogoś w gościach, to nie mówi się o gospodarzu źle.

    Poza tym, artykuł ze stycznia 2019, także wiele zmieniło się na gorsze od tego czasu u nas w kraju.

  3. Zladek jest miłym wspaniałym człowiekiem
    Zawsze zagadał z klientami zażartował teraz przez te zamówienia na wynos człowiek się oddalił od tego miejsca

  4. Średnia pizza, chamska, tłusta – polska. Brak typowo bałkańskiego jedzenia (niby jest w menu ale nigdy nie można zamówić, bo „brak produktów”) – widocznie polaczki nie kupują, tylko pizza z sosem CZOSKOWYM

  5. Fajny człowiek, ale jego jedzenie to syf najgorszy. Produkty z najniższej półki. Sera tam nie uświadczysz. Ostatni raz, ponad 10 lat temu zamówiłem tam pizzę cztery sery. Niedopieczona, w środku był jakiś granulat, który się nie rozpuścił. Wszystko tłuste niemożliwe.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.