Zachęcamy Państwa do lektury krótkich tekstów archiwalnych z „Nowin Jeleniogórskich. Tygodnika Społecznego”, które ukazały się 19 lat temu, w numerze 9. , w wydaniu z 28 lutego – 6 marca 2006 roku. O bezczelnych kradzieżach zabytków było wtedy głośno, wzbudzały one ogromne emocje i oburzenie mieszkańców naszego regionu, pochylił się nad tym tematem Daniel Antosik. Polecamy!

Bez zabezpieczeń 

– Skala zjawiska jest przerażająca – twierdzą zgodnie Adam Wyszczelski i Kazimierz Śliwa, inspektorzy jeleniogórskiej delegatury Urzędu Ochrony Zabytków zajmujący się sprawami kradzieży i zabezpieczeń obiektów objętych nadzorem konserwatorskim. – Trudno dziwić się jednak aktywności złodziei w sytuacji, gdy pokusa cennego łupu jest duża, a utrudnień w jego zdobyciu prawie żadnych. 

 – Na naszym terenie jest około 100 kościołów, które powinny mieć system alarmowy, a takie instalacje ma raptem 26 spośród nich – mówi Adam Wyszczelski. – Przekonujemy do tego, by montować alarmy, które dziś nie są już niebotycznie drogie. Ale skutek tego jest wciąż niewielki. To w dużej mierze efekt powszechnego traktowania spraw zabytków. W najgorszej sytuacji są kościoły filialne w małych parafiach, pozbawione stałego nadzoru i jakichkolwiek zabezpieczeń. Te są trzebione w pierwszej kolejności, a księża nie zgłaszają ponad połowy kradzieży dokonywanych w kościołach. Te często wychodzą na jaw dopiero po jakimś czasie, przy innych okazjach. 

Jeleniogórscy inspektorzy mają nadzieję, że sytuację zabezpieczenia zabytków zmieni choć trochę działalność powoływanych od jakiegoś czasu specjalnych, powiatowych grup roboczych do spraw ochrony przed przestępstwami, złożonych z przedstawicieli różnych służb i gospodarzy obiektów. Na profilaktyczne efekty aktywności tych ciał bardzo liczą też policjanci. I jedni, i drudzy są pewni, że w kwestii ocalenia tego, co zostało nam wśród zabytkowych skarbów, nie ma co liczyć na pofolgowanie ze strony złodziei. 

Ukradzione, znalezione 

Jeszcze w grudniu ubiegłego roku do Jastrowca (gmina Bolków) wróciła XV-wieczna kamienna kapliczka z ceramiczną figurką Madonny z dzieciątkiem (datowaną na XIX w), skradziona z tutejszego kościoła sześć lat wcześniej. Wypatrzono ją pod koniec ubiegłego roku w jednej z restauracji we Wrocławiu. Zabytkowe dzieło wróciło już na swoje miejsce, ale jego sprawa wciąż jest w toku. Właściciel restauracji złożył obszerne wyjaśnienia, które być może pozwolą dotrzeć policji do przestępców, którzy myśląc, że sprawa wystarczająco już przycichła, wypuścili łup na rynek. 

Na początku listopada ubiegłego roku na terenie Niemiec (w okolicach Drezna) odnaleziono dwa inne, skradzione na naszym terenie zabytkowe dzieła. W ubiegłym tygodniu potwierdzili ten fakt eksperci, którym okazano odnalezione rzeźby przewiezione już wcześniej do magazynu Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Wiadomo już, że wróciła do nas na pewno barokowa rzeźba św. Katarzyny z połowy XVIII wieku skradziona w lipcu 2002 roku z Marszowa w okolicach Wlenia. Jest też już pewne, że w ręce policji trafiło XVI-wieczne epitafium rodziny von Schliwitz skradzione w maju 2004 roku z kościoła Jana Chrzciciela w Świerzawie. 

Już kilka lat temu na terenie Niemiec, u pewnego mecenasa, który chronił członków rosyjskiego gangu, odnaleziono XII-wiecznego Iwa pochodzącego ze świątyni Wang w Karpaczu. Cenną rzeźbę skradziono wcześniej z wystawy, na którą wypożyczono ją do jeleniogórskiego muzeum. Dwa inne, ale mniej wartościowe już, drewniane Iwy skradzione z Wangu złodzieje sami podrzucili pod komendę policji w Jeleniej Górze, chcąc tym samym obłaskawić policjantów, którzy akurat dotkliwie nękali ich z powodu zupełnie innych spraw (broń, narkotyki, samochody) właśnie wychodzących na jaw. 

Innym razem szybko, jeszcze tu na miejscu, udało się odnaleźć np. obraz skradziony z ołtarza kościoła w Raciborowicach w rejonie Bolesławca. Szybko udało się bowiem zatrzymać sprawców kradzieży, którzy wskazali miejsce, w jakim ukryli zdobycz. Obraz znaleziono przykryty gałęziami na terenie nieczynnej już fabryki w okolicy. 



Rozmowa z nadkomisarzem JANEM MIKOŁAJCZAKIEM, ekspertem z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu zajmującym się przestępczością dotyczącą dóbr kultury na Dolnym Śląsku. 

– Jak duża jest skala zjawiska kradzieży zabytków na obszarze Dolnego Śląska? 

 – Trudno dokładnie oszacować, ponieważ w tej materii na niewiele zdają się nasze statystyki. Głównie dlatego, że wiele przypadków nie jest w ogóle zgłaszanych. Bywa i tak, że zgłoszenie do policji wpływa dopiero po wielu latach od samego zdarzenia. Także dlatego, że wcześniej nikt nie zorientował się, że coś zginęło. Niekiedy ludzie nawet wiedząc o kradzieży, nie zgłaszają jej z obawy przed odpowiedzialnością. Mogę podać konkretną liczbę: od 2002 do 2005 roku na terenie dawnego województwa jeleniogórskiego zgłoszonych zostało 27 przypadków kradzieży dóbr kultury, z czego sześć w obiektach świeckich. Jestem jednak przekonany, ze to tylko część rzeczywistej liczby takich historii. 

– Dlaczego zakazujecie podawania materialnej wartości skradzionych obiektów? Mniej wrażliwym na wartości historyczne i artystyczne uświadomiłoby to straty, jakie ponosimy. 

– Nie podajemy szacunkowych wartości skradzionych dzieł sztuki przede wszystkim, żeby nie zachęcać złodziei do większej aktywności i utrudnić proceder paserom handlującym takim towarem. Złodzieje często nie mają pojęcia, co tak naprawdę kradną. Poza tym wiele ze skradzionych dzieł sztuki nie było wcześniej odpowiednio skatalogowanych, co utrudnia bądź nawet uniemożliwia ich wycenę. Zdarza się też tak, że skradziony zostaje tylko fragment jakiejś większej całości, np. zespołu rzeźb, i wtedy wartość tego, co zginęło, nijak ma się do wartości całego obiektu. Bywa, że złodzieje przypadkowo niszczą jakiś element, co skutkuje znaczącym spadkiem „rynkowej” wartości takiej rzeczy. 

Truizmem jest już przypominanie, że finansowa wartość kradzionych przedmiotów zazwyczaj jest niewspółmierna do ich bezcennej wartości historycznej, kulturowej. 

– Kto się para kradzieżą zabytków kultury? 

– Ślady po działalności przestępców wskazują na to, że często są nimi amatorzy, którzy nie potrafią obchodzić się z takimi cennymi przedmiotami i np. łamią części rzeźb. Albo też kradnąc coś mniej wartościowego, niszczą przy okazji coś znacznie bardziej cennego. 

– Jeśli jednak z bogato wyposażonego wnętrza kościoła ginie tylko np. najmniej efektowny, ale za to najcenniejszy fragment ołtarza, to taka kradzież nie jest przecież przypadkowa. 

– Najprawdopodobniej nie, ale też nie można tego wykluczyć. W przypadkach, kiedy np. z kościołów giną najcenniejsze rzeźby czy obrazy, to zapewne mamy do czynienia z kradzieżami na zamówienie. Często złapani złodzieje mówią, że ktoś im dawał jakieś pieniądze za to czy tamto, ale tego tajemniczego kogoś nie udaje się ustalić. I do końca nie wiadomo, czy taki zleceniodawca rzeczywiście był, czy złodzieje kłamią. 

 – Sądząc po tym, co ginie i w jakich okolicznościach, najczęściej mamy u nas do czynienia jednak z kradzieżami na zamówienie? 

– Raczej tak. Ale do takich zadań najmowani są też przypadkowi „niewykwalifikowani robotnicy” z okolicy, którzy za 100 zł albo za wino wynoszą coś, co interesuje handlarzy. Ale oprócz zleconych kradzieży konkretnych przedmiotów są też przypadki inne. Niewprawni złodzieje kradną z kościołów przedmioty, które wydają im się wartościowe, i później próbują je gdzieś sprzedać. 

– Najwięcej skradzionych rzeczy wyjeżdża za granicę? 

– Wskazują na to okoliczności i efekty prowadzonych przez nas spraw oraz ilość przedmiotów, jakie udaje się nam odnajdywać na terenie Niemiec. 

– Na ile skuteczne są działania policji? Powszechna jest opinia, że jak już coś u nas zginie, to zazwyczaj wpada jak kamień w wodę i jest już dawno za granicą, zanim jeszcze ktoś zdąży odkryć kradzież… 

– Specyfika tych spraw jest taka, że efekty naszych działań przychodzą zazwyczaj po kilku latach. Skradzione dzieła sztuki te wyjątkowo trefny, łatwo rozpoznawalny towar, którego złodzieje chcą się pozbyć jak najszybciej i nie przechowują raczej u siebie. Dlatego zazwyczaj kradzione dzieła sztuki błyskawicznie wyjeżdżają z okolicy. Później na kilka lat pozostają w ukryciu, by sprawa ucichła i dopiero np. po czterech, pięciu czy sześciu łatach trafiają na rynek. I dopiero wtedy można je wytropić. Nawet jeśli prokuratura umorzy śledztwo w sprawie konkretnej kradzieży, to my nie zaprzestajemy działań. W końcu dzieła sztuki cały czas pozostają przedmiotami pochodzącymi z kradzieży. 

 W ostatnich latach dzięki współpracy z kolegami z Niemiec udało nam się odnaleźć i odzyskać sporo rzeczy skradzionych u nas, które trafiły na tamten rynek. Przed paroma laty udało się rozwiązać sprawę szajki zajmującej się kradzieżą dóbr kultury w rejonie Zgorzelca,pracującej na zlecenie ukraińskiego pasera działającego w Warszawie. Niektóre sprawy wyjaśniają się przy okazji innych historii kryminalnych. To przecież w rejonie jeleniogórskim odzyskaliśmy dwa z sześciu słynnych obrazów skradzionych z Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten trop złodziei dzieł sztuki urwał się po jeleniogórskiej wojnie gangów z końca lat dziewięćdziesiątych. Na kogoś, kto pomoże w znalezieniu brakujących obrazów z auli, wciąż czeka nagroda – 30 tys. zł. 

Teksty i zdjęcia: Daniel Antosik, fot. archiwum policji KWP i Urzędu Ochrony Zabytków. 

Teksty z tematu “Złodziejskiego Eldorado” autorstwa Daniela Antosika, ukazały się pierwotnie w “Nowinach Jeleniogórskich” 28 lutego 2006 roku, w numerze 9., na stronach 20-21.

© Nowiny Jeleniogórskie. Wszelkie prawa zastrzeżone

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.