Filie Gross-Rosen: Albrecht Schmelt, zbrodniarz hitlerowski, to jemu przypisuje się autorstwo obozów pracy przymusowej na Górnym Śląsku i w Sudetach (Organisation Schmelt). W okolicach Trutnova i w samym Trutnovie było ich 11, gdzie zakwaterowano ok. 5000 przymusowych robotników, głównie żydowskich kobiet przywiezionych z Polski. Pracowały w wielu trutnovskich fabrykach przemysłu lniarskiego. Od marca 1944 wszystkie te obozy stały się filiami niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen niedaleko wsi Rogoźnica. Nie ma kompletnych danych o ofiarach tych obozów. Dziewczęta umierały z niedożywienia i ciężkiej pracy. Już po wojnie Czechosłowacy ekshumowali kilkadziesiąt niegodnych, porozrzucanych po mieście grobów. Szczątki złożono na trutnovskim cmentarzu. Przy grobowcu stoją dwa rzędy mini-macew z nazwiskami 41 żydowskich dziewcząt, które tu zginęły. Miejscem pamięci jest również skromny pomnik umieszczony naprzeciw byłej fabryki Aloisa Hasse w dzielnicy Poříči, gdzie znajdował się największy w Trutnovie obóz koncentracyjny - zakwaterowano tam 1400 kobiet, w większości polskich Żydówek.

Lubiła zapach perfum L’aire du temps i różowe szminki, ich ślady zostawiała na szklankach po herbacie. Miała ognistorude włosy i mówiła po angielsku z polskim akcentem. W Nowym Jorku Żydówka z polskimi korzeniami nazywała się Tamar Fromer Fox. Swojej córce Marisie nigdy nie powiedziała, że urodziła się jako Hela Hocherman w Dąbrowie Górniczej i że była niemiecką niewolnicą. Dopiero 20 lat po śmierci matki Marisa, krok po kroku, odkrywała tę tajemnicę, drugą tożsamość Tamar. Przez siedem lat zbierała po świecie ślady, czasem okruchy z życia jej matki. Tropy zaprowadziły ją do Libči koło Trutnova.

Rodzina Heli przeniosła się z Dąbrowy Górniczej do Sosnowca. Gdy wybuchła wojna, Hela właśnie miała iść do siódmej klasy. Wojna na wiele lat przerwała edukację dziewczynki. Niemcy kazali zgromadzić się sosnowieckim Żydom na boisku. Tam odbyła się pierwsza selekcja: ty do roboty, ty na śmierć, zatem wywózka do Auschwitz. Miała zaledwie 14 lat, gdy jednym z pierwszych transportów, w styczniu 1941 roku, wywieziono ją do przymusowej pracy, obozu w Gebersdorf (obecnie to Libeč, wiejska część Trutnova).

Mycie się w słonych łzach/Kartofle w mundurkach/Praca na 2 szychty/ Mycie się do maszyny/ Modliłam się do maszyny/Praca/Szpulki/ Pójdziemy jeszcze wszystkie do domu.” *)

Obozowy barak z drzewa stanął przy fabryce lniarskiej Oberländer K. H. Barthel’a. Trafiło tu 360-380 Żydówek, w wieku od 14 do 29 lat. W większości były to Polki z Zagłębia, w 10 procentach Węgierki, była też jedna Czeszka i jedna Austriaczka. Później dobudowano drugi barak a całość ogrodzono drutem kolczastym. W Gebersdorf rządziła Charlotte Rössel, 10 podległych jej dozorczyń i trzech SS-manów. Dziewczęta pracowały w lniarskich fabrykach trutnovskich przemysłowców: Aloisa Hasse, J. A. Kluge, Ettricha oraz we wspomnianej fabryce K. H. Barthel’a, gdzie była przędzalnia.

Helga Neuberg wspomina**), że w pracy dziewczęta bały się popełnić jakiś błąd – głównie, by nie zatrzymać maszyny, co mogło być odebrane jako sabotaż. Pewnego razu o mały włos nie straciła prawej ręki, dłoń uwięzła jej między przędzą i wtedy trzeba była zatrzymać maszynę. Po wypadku pozwolono jej zostać kilka dni w baraku, gdzie leczyła rękę, wystawiając ją na słońce. Innych lekarstw nie miała.

Ida Steuer wspomina: – Pracowałyśmy od godziny szóstej do osiemnastej. Po powrocie dawano nam zupę, lurę, wręcz czystą wodę; jeśli pływał w niej ziemniak, to byłyśmy szczęśliwe. Raz w tygodniu dostawałyśmy kawałek końskiego mięsa, a dwa razy w tygodniu, w niedzielę i środę, kromkę chleba. Byłyśmy bardzo głodne. Na śniadanie była czarna kawa.

Ósmego maja 1945 roku do Trutnova dotarła Armia Czerwona. Tosia Jakubs-Schwartzbaum tak wspomina tamten dzień: – Ktoś otworzył drzwi i powiedział: „Jesteście wolne!” „Jak wolne? Od czego wolne? Co teraz mamy robić?” Pierwsze, co zrobiłyśmy, to szukałyśmy jedzenia, aby wreszcie się najeść, ziemniaki, chleb, cokolwiek.

Wpisuję Ci się do brulionu, ale wierz mi szczerze, miłość jest w sercu, nie na papierze.”

Marisa Fox Bevilacqua, dziennikarka wychowana w Nowym Jorku, w młodości przeczuwała, że Tamar, jej matka skrywa jakąś tajemnicę. Wiadomo jej było, że Tamar pochodziła z Polski, a w młodości nielegalnie, na rybackiej łodzi, przedostała się do Hajfy, bo chciała walczyć za powstające państwo Izrael. Była bojownikiem o wolność, #fiterfreedom. Marisa często posługuje się „hasztagiem”, czyli krzyżykiem wpisanym przed słowem lub połączeniem słów, by można było szybko znaleźć w internecie odpowiednie odnośniki, informacje. Posługuje się między innymi skrótami: #heroinholokaust (bohaterka Holokaustu), #Gebersdorfgirls (dziewczyny z Gebersdorfu). Tamar zmarła na raka w 1993 roku. Marisa miała wówczas ok. 20 lat. Dopiero dwadzieścia lat później jej ciotka bąknęła coś na temat wojennego życia Tamar. Doświadczonej dziennikarce coś niepokojącego błysnęło w głowie. Jak wojennego, przecież mama była wówczas dzieckiem?! Ciotka, przyciśnięta do muru, zdradziła, że Tamar w istocie była Helą Hocherman, ujawniła jej drugą tożsamość.

Jeśli w brulionie twoim nie będę zapisana, to w sercu twoim zostanę zapomniana”.

Czy ktokolwiek może wyobrazić sobie tamtą konsternację i niepewność Marisy, dziennikarki przecież, specjalistki od zbierania informacji? Nagle Marisa uświadomiła sobie, że niewiele wie o swojej matce, właściwie nawet jej nie zna. Okazało się, że Tamar była dziewięć lat starsza niż oficjalnie, jakby chciała wymazać coś przed dzieckiem, przecież nie z pamięci. Od tamtej pory, ok. 2010 roku, Marisa Fox Bevilacqua nie ustaje w poszukiwaniach śladów po swojej matce. Zaczęła od wyjazdu do Polski, by odnaleźć jej akt urodzenia. W Yad Vashem, Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu (poświęconym żydowskim ofiarom Holocaustu, założonym w 1953 roku w Jerozolimie), odnalazła ślad po swojej matce w brulionie prowadzonym przez Reginę Hanigman w obozie koncentracyjnym Gebersdorf niedaleko Tratenau (Trutnov). O autorce było wiadomo, że przeżyła wojnę i wyemigrowała do Australii. Marisa skontaktowała się z córką Reginy, Fay Eichenbaum, poprosiła o kopię kartki z brulionu, podpisaną przez Helę. To musiało być wielkie przeżycie, przeczytać słowa zapisane w nielegalnym pamiętniku przez własną matkę, która, według wiedzy Marisy mogła mieć wówczas jedynie kilka lat. Otóż była znacznie starsza i dojrzale napisała: „I tylko te zakurzone strony będą przypominać o strasznych tragikomicznych wydarzeniach rozgrywających się w szarych murach obozu.”

Do brulionu wpisało się 60 innych kobiet. W poszukiwania zaangażował się Jeff Cymbler i Stanley Diamond z JRI Poland (Jewisch Records Indexing, baza danych o ofiarach Holokaustu z Polski) oraz Ita Gordon z USC Shoah Fundation. Należało ustalić kolejne nazwiska żydowskich dziewcząt z łagru w Gebersdorf i po nitce do kłębka dotrzeć do żyjących. Marisa potrzebowała świadków. Można sobie tylko wyobrazić desperację dziennikarki w dotarciu do faktów, do prawdy o własnej matce, o jej drugim życiu, o którym nie miała pojęcia. Bolesne, aczkolwiek niewiarygodnie fascynujące zadanie. Przez siedem lat Marisa jeździła po świecie, by spotkać się z byłymi niewolnicami z obozu, porozmawiać. Jednocześnie rozpoczęła swoje śledcze dziennikarskie zadanie pod tytułem „My underground Mother”, co pozwolę sobie niedoskonale przetłumaczyć na „Moja tajemna matka”. Dziennikarka pisze książkę na ten temat i jednocześnie tworzy swój pierwszy film dokumentalny pod tytułem „By a Thread”, ten tytuł również pozwolę niedoskonale przetłumaczyć: „Po nici”. W języku angielskim brzmi znacznie lepiej, w każdym razie tytuł zawiera zarówno żmudne poszukiwania śladów, jak i clou niewolniczej pracy w Trutnovie – lnianą nić.

Marisa także pisze dziennik swoich poszukiwań, w nowoczesnym stylu, w sieciach społecznościowych. Tam przekazuje swój niemal każdy krok w dochodzeniu do prawdy o swojej matce. Angażuje w tę historię wiele instytucji, ale i tzw. zwykłych ludzi, prowadzi wykłady i pogadanki, prezentując wstrząsające i dojmujące fragmenty filmu. Zbiera fundusze na ukończenie produkcji. A ta jest niewątpliwie kosztowna, choćby przez konieczne podróże – swoje rozmówczynie odnajduje w Australii, Szwecji, Polsce, Czechach, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Izraelu, po całej planecie, jak donosi w swoim internetowym dzienniku.

Spokój, cisza zalega każden pokój. Lecz my marzycielki wolności spać nie możemy…”

– Nadszedł czas rachunków za Holokaust #MeToo (#JaTeż, ruch obywatelski mający na cele zwrócenie uwagi na molestowanie seksualne wobec kobiet) – pisze Marisa Fox Bevilacqua dla żydowskiego, angielskojęzycznego czasopisma Forward, która w trakcie poszukiwań słyszała od byłych więźniarek o przemocy seksualnej, poniżeniu, nagości wystawianej na pokaz, ot, dla zabawy oprawców. – Historie ocalałych kobiet, które były pełne nadużyć seksualnych, traktowane są jak tabu, jakby miały drugorzędne znaczenie, nie mieszczą się w głównym nurcie badań nad Holokaustem. W Norymberdze gwałt był sprawą drugorzędną. Według Marisy traumy tamtych dziewcząt nie zostały zbadane, bo często one same milczały, wstydziły się, autocenzurowały. Po wyzwoleniu dowiadywały się, że całe ich rodziny zostały zgładzone w obozach śmierci. W obliczu takiej tragedii trudno było mówić o gwałtach, bo w sumie „nie cierpiały tak bardzo”, czuły swego rodzaju winę, że przeżyły. I – pisze Marisa – świat nie zajmował się ich cierpieniem. Jej własna matka wolała być bojowniczką o wolność niż ofiarą Holokaustu, mimo iż napisała w obozowym brulionie o „spełnianiu wszelkich kaprysów oprawców”.

– Holokaust nie zaczął się od Auschwitz. Zaczęło się od ataków na demokrację ze strony żądnego władzy, chciwego przestępcy i oburzających teorii spiskowych. Brzmi znajomo? (Prawdopodobnie ma na myśli byłego prezydenta Donalda Trumpa – przyp. M.K.) Najlepszym sposobem walki z nienawiścią i negowaniem Holokaustu jest udokumentowanie całej prawdy – uważa Marisa Fox Bevilacqua.

Jak trudno było nam o 4 z rana przygotować się do ciężkiej pracy, aby jedzenia nie dostać.”

Sara Bialas Tenenberg ma 90 lat i szklane oko. Mieszka w Berlinie, zgodziła się przyjechać do Libči razem z Marisą. Na widok ruin dawnej fabryki zakrywa twarz rękami, płacze. Tutaj, przez cztery i pół roku ciężko pracowała we wszechobecnym kurzu, w którym ciężko było złapać oddech, a głównie o wielkim głodzie. Godzi się jednak wejść do środka. To ona oprowadza dziennikarkę. Są już na drugim poziomie budynku. Jest to wielka hala z odrapanymi tynkami, gdzie farba schodzi ze ścian płatami. Sara, opierając się o swój chodzik, śpiewa w tej przestrzeni piosenkę, może jednak pieśń, po polsku, jakąś upiorną wersję „Lili Marleen”: „Bo u nas w lagrze/dobrze się dzieje/ kto do Myćki ciągle się śmieje/ Bo nasz lagier to szału siedlisko/ Prawda to nasz cel.” Bo Sara to pieśniarka, która występowała w duecie z o wiele młodszym kolegą Karstenem Troyke na Festiwalu Kultury Żydowskiej Warszawa Singera w 2011 roku. Śpiewa, głównie w jidysz. To właśnie Sara powiedziała Marisie, że dziewczyny w obozie były stale głodne, a jakimś cudem przemycone ziemniaki ogrzewały na rurach ciepłowniczych w fabryce.

– O tu, na drugim poziomie, stały maszyny przędzalnicze i przy nich pracowała twoja matka – wyjaśniała Marisie Sara. Sara, jak się zdaje, jest człowiekiem do rany przyłóż, artystką, daje się sfotografować kilka lat później, w 2016 roku w tym samym miejscu, już na pustym placu po zburzonej fabryce, z żółtymi kwiatami we włosach.

Gdyby nawet usta milczały o tym, co się tutaj działo, stoły, stołki, prycze, sienniki, zydle, wszystko by opowiadało, działy się rzeczy niemożliwe, choć tak bardzo prawdziwe.”

Marisa bardzo chciała, aby został jakikolwiek ślad pamięci po obozie koncentracyjnym w Libči. Jest przerażona, że mieszkańcy tak mało wiedzą o tej historii, mało lub wcale. A młodzież? Dlaczego w szkołach nie uczą lokalnej historii? To z jej inicjatywy zainstalowano przy drodze tablicę informacyjną ze zdjęciami, planem obozu i fragmentami pamiętnika. Odsłonięcie tablicy odbyło się w 71. rocznicę wyzwolenia obozu, 9 maja 2016 roku. Była tam również Sara, śpiewała do mikrofonu.

Teraz jesteśmy podupadnięci, złamani, ale jesteśmy młodzi i wszystko zwyciężymy, pamiętaj moje słowa.”

Jeden z mieszkańców Libča zagadnął Amerykankę, wskazując na swój niewielki drewniany domek. Powiedział, że dom został zbudowany z desek po obozowych barakach. – Jak pan się z tym czuje? – zapytała dziennikarka, potem skonstatowała: Holokaust dla wielu nie jest przeszłością. Niektórzy w nim żyją.

Wysłałam do Marisy pytanie na cztery znalezione adresy. Czy dokończyła film? Czekałam kilka dni na odpowiedź, była zbyt krótka. – Właśnie finiszuję, chciałabym uczcić Dzień Zwycięstwa – odpowiedziała. Znamienne, odpisała 8. maja, w Dzień Zwycięstwa.

Marlena Kovařík

*) Śródtytuły to fragmenty brulionu prowadzonego przez jedną z więźniarek Reginę Hanigman. Pierwszy fragment napisała właśnie Regina, to część zaszyfrowanej żydowskiej modlitwy.

**) Korzystałam między innymi z materiałów wizualnych zebranych przez USC Shoah Fundation Institute, nagrań byłych więźniarek obozu pracy przymusowej w Gebersdorf, poza tym dwóch kilkuminutowych zwiastunów filmu przygotowywanego przez Marisę Fox Bevilacqua i materiałów udostępnionych na stronie internetowej filmu My Underground Mother, myindergroundmother.com.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Redaktor

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.