Radzimowice to jedno z nielicznych już takich miejsc, gdzie rzeczywiście „diabeł mówi dobranoc”, choć od szosy Jelenia Góra – Wrocław dzieli miejscowość w prostej linii zaledwie nieco więcej niż 1 km. Kto skręci w Mysłowie w lewo i zapyta w tej wsi o drogę, trafi do Radzimowic bez trudu. Radzimowice to niezwykle malownicze skupisko kilku tylko domków, położonych na stoku Żelaźniaka. Z tego miejsca roztacza się wspaniały widok na panoramę Karkonoszy i Góry Kaczawskie, a także pobliskie kamieniołomy surowców mineralnych.

To spokojne i piękne, położone na uboczu miejsce, jeszcze kilkadziesiąt lat tomu tętniło intensywnym życiem, a okoliczne góry były drążone przez setki górników. Radzimowice bowiem, dawniej Stara Góra, są jednym z najważniejszych i najstarszych na Śląsku ośrodków górnictwa kruszcowego. Pierwsze, w pełni udokumentowane roboty górnicze w Radzimowicach, a także w pobliskim Mysłowie i Kaczorowie, prowadzono już w XV wieku. Jest jednak pewne, że tradycje górnicze tych terenów sięgają znacznie głębiej w mrok dziejów, zapewne aż do XII stulecia. Wtedy to właśnie powstało powiedzenie: „Kto miał Śląsk, ten był bogaty”. Trudno się temu dziwić, bo przez długie lata w tej okolicy wydobywano najcenniejsze metale – złoto, srebro, arsen, piryty oraz miedź i ołów. A takich miejsc we wczesnym średniowieczu na Śląsku były dziesiątki. Tu przez wieki rodziło się bogactwo kilku królestw i cesarstw.

Choć trudno w to uwierzyć, maleńkie dziś Radzimowice niegdyś byty górniczym gwarectwem, które zarządzało robotami górniczymi na znacznym obszarze, bowiem eksploatację złóż prowadzono tu w kilkunastu miejscach równocześnie, choć z różnym nasileniem w różnym czasie. Potwierdzenie istnienia gwarectwa w Radzimowicach pochodzi już z 1477 roku i można przyjąć, że górnictwo kruszcowe na skalę „przemysłową” ma w tym rejonie bardzo długie i stare tradycje.

Minerał ogniem

Poniżej Radzimowic w dolinie Olszanki płynie dziwna rzeczka, w której woda ma zawsze czerwonawe zabarwienie. W istocie jest to ujście starej kopalnianej sztolni z kopalni w Radzimowicach, która odprowadzała wodę z górniczych wyrobisk. Chociaż dziś sztolnia ta jest zawalona, woda, puszczona tamtędy już przed wiekami, płynie nadal, niosąc ze sobą informacje o geologicznej zawartości pobliskich gór, które penetrowali i eksploatowali już Walonowie.

Schodząc starą drogą z Radzimowic w kierunku kopalń, warto na chwilę wejść do lasu, by zobaczyć, jak wielkie roboty wykonywali tu kilkaset lat temu owi Walonowie. W lesie, tuż obok drogi, co kilkadziesiąt, a czasem co kilkanaście metrów od siebie znajdują się sporej wielkości „leje po bombach”, zarośnięte starym lasem. Tu właśnie niegdyś znajdowały się wychodnie rud kruszcowych, pirytów i arsenopirytów, zawierające kilka cennych minerałów. Te prastare doły są właśnie śladami po Walonach, którzy w tamtych czasach prowadzili roboty górnicze w oparciu o badanie terenu różdżką Tam, gdzie namierzono złoże interesującego minerału, rozpoczynano wydobycie. Zagłębienia terenu, przypominające leje po bombach, są właśnie śladami po najstarszych, prymitywnych kopalniach.

W okolicy Radzimowic po Walonach są także inne, już prawdziwie górnicze ślady. To na ogół niewielkie, poziome sztolnie, w których roboty były prowadzone w ślad za zaczynającą się na powierzchni żyłą minerału. W takich miejscach roboty prowadzono, idąc za żyłą, aż do jej wyczerpania. Takich kilkunasto- i kilkudziesięciometrowych sztolni jest w tej okolicy wiele. Kilka z nich można łatwo znaleźć i zbadać, leżą bowiem tuż przy drodze, na żółtym szlaku turystycznym. By je znaleźć, wystarczy tylko uważnie obserwować pobliskie stoki.

Sztolnie walońskie powstawały przy pomocy ognia. Metodę tę znano już tysiące lat temu. Rozpalone tuż przy skale ognisko podtrzymywano tak długo, by bardzo mocno rozgrzać skałę. Wtedy polewano ją wodą, a pękająca skała kruszyła się i była dość łatwa do wybierania. W Radzimowicach jednak, a raczej w dawnej Starej Górze, bogactwo ziemi pozwoliło na znaczną modyfikację tego systemu. Tu bowiem wystarczało samo ognisko. Ogień podtrzymywano tak długo, by mocno rozgrzać skałę, a zamiast wody na skałę działały ogromne siły, wynikające z różnej rozszerzalności cieplnej różnych minerałów, które znacznie skuteczniej niż woda kruszyły skałę. Ponieważ skały bogate w minerały, w czasie ogrzewania silnie a trująco gazowały, niektórzy dawni górnicy musieli wyspecjalizować się w pracy na wstrzymanym oddechu. Ich zadaniem było bowiem podkładanie drewna do ognia. Łatwo można sobie wyobrazić, ilu ludzi musiało zginąć w górniczych sztolniach. Do nieszczęścia wystarczał czasem tylko jeden łyk silnie trującego dymu…

Arnold” i piękna willa

Jednym z niezwykle ciekawych, ale ogromnie niebezpiecznych miejsc w okolicy Radzimowic jest szyb „Arnold”. Niezabezpieczone wejście do tej starej kopalni znajduje się blisko drogi i kto chce je zbadać, musi zachować ogromną ostrożność. Wylot szybu nie jest bowiem niczym zabezpieczony, a każda próba zejścia w głąb ziemi grozi katastrofą. Warto także pamiętać, że zarówno w niewentylowanych sztolniach, jak i w głębi „Arnolda” powietrze zawiera sporą ilość radioaktywnego radonu. Bywa, że tak dużą, iż może być niebezpieczna dla zdrowia. Charakterystyczną cechą takich starych szybów jest ich niezwykła budowa. Dawniej nie dysponowano mechanicznymi urządzeniami wyciągowymi ani stalowymi linami, więc możliwości wydobywania urobku były mocno ograniczone. W tej sytuacji naprawdę głęboki szyb musiał mieć specjalną budowę. Po wydrążeniu kilkudziesięciu metrów szybu, na jego dnie budowano dość spore pomieszczenie, będące stacją przeładunkową i początkiem następnego szybu, który budowano kilkanaście metrów w bok od osi istniejącego już szybu.

W ten sposób, przeładowując urobek na kilku poziomach, można było wejść głęboko w ziemię, w ślad za minerałami. Jednak pod koniec XVIII wieku jakość prowadzonych w okolicach Radzimowic robót górniczych obniżyła się tak bardzo, że na skutek raportu asesora urzędu górniczego, Charpentiera, w 1805 roku kopalnie na jakiś czas zamknięto. Roboty wznowiono dopiero później.

Szyb „Arnold”, mający około 104 metrów głębokości, jeszcze w 1945 roku był w pełni sprawny, a zabytkowe maszyny gotowe były do pracy. Niestety, choć ukryte w lasach, zostały odnalezione przez Rosjan, zdemontowane, pocięte i wywiezione. Dziś w tym miejscu jest tylko spora dziura w ziemi. A szkoda, bo „Arnold” ma podziemne połączenie nie tylko z innym szybem, odległą o kilka kilometrów „Luizą”, ale także ze sztolnią odwadniającą, po której jeszcze kilkadziesiąt lat temu mogły pływać łódki. Dziś jest to układ już nie do odtworzenia, ale warto wiedzieć, podziwiając Radzimowice, że pod naszymi nogami są kilometry

wyrobisk i chodników, z których przez kilkaset lat wydobywano cenne minerały.

Bogactwo tej ziemi musiało być naprawdę duże, skoro tuż obok „Arnolda”, pod koniec ubiegłego wieku, ówczesny, francuski właściciel kopalni zbudował willę tak piękną, że wzbudzała zachwyt gości. Ukryta w lesie, była wraz z otoczeniem „miejscem prosto z bajki”. O jej niezwykłej piękności i wspaniałym wyposażeniu Grzegorzowi Sokołowskiemu z Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie opowiadała autochtonka, Katarzyna Wenig, żona kopalnianego sztygara, która przed wojną bywała tam wiele razy. Z jej relacji wynika, że na początku lat pięćdziesiątych budowla ta została bardzo delikatnie rozebrana i wywieziona gdzieś w okolice Warszawy. Tam właśnie miała być odtworzona. Dziś jedynym śladem po willi jest splantowany, zarośnięty krzakami teren.

Złoto

Niezwykłe bogactwo ukryte w ziemi spoczywa w radzimowickich łupkach – skale pochodzącej z czasów prekambru, czyli sprzed 2,5 miliarda lat! W tej ziemi musiało jednak zostać jeszcze sporo zasobów, bo stała się ona już współcześnie przedmiotem zainteresowania jednej z największych na świecie firm poszukujących złóż złota. Trudno się temu dziwić, skoro dziś opłaca się wydobywać złoto ze złóż, w których jest jedynie 1 lub 2 gramy złota na tonę skały płonej. W okolicach Radzimowic są zaś takie miejsca, gdzie znajdowano nawet 40 gramów złota w tonie rudy chalkopirytu. Znajdowano tu i eksploatowano także bogate złoża srebra, a wagę wytopionego z nich metalu ocenia się nawet na kilkanaście ton. Trudno się temu dziwić, skoro w wielu miejscach w cetnarze skały znajdowano aż 30 gram srebra. Z wydobytych tu rud miedzi, w okresie około stu lat przełomu XIX i XX wieku, rafinowano ponad 2 tys. ton czystego metalu.

Arsen

Czas współczesnego rozkwitu tych terenów przypadał na koniec ubiegłego wieku, gdy doskonale rozwinięte po śląskiej i czeskiej stronie Karkonoszy hutnictwo szkła domagało się ogromnych ilości arsenu. W kopalniach Radzimowic wydobywano wielkie ilości tego trującego minerału, służącego w tamtych czasach do klarowania szkła. Z 1583 ton rud arsenu, wydobytych w 1924 roku, w hucie arsenu w Złotym Stoku wytworzono ponad 400 ton arszenikowego proszku.

Minerały

Wycieczka w okolice Radzimowic może być wyprawą po chalkopiryt, arsenopiryt, galenę, bulangeryt, sfaleryt, kalcyt, siarkę, tetraedryt, tenatyt, malachit, chryzokolę i jeszcze kilka innych minerałów. Uparci zaś mogą próbować wytapiać złoto z kruszców arsenu.

Obok Radzimowic, poniżej szczytu Bukowinka, na jego północnym stoku znajduje się bardzo stara, prawdopodobnie XIII-wieczna sztolnia, w której można poszukać malachitów. By jednak znaleźć tę sztolnię, trzeba mieć odrobinę szczęścia. Warto jednak spróbować, bo znajdowano tam w ostatnich latach żyłki malachitu o grubości przekraczającej 1 cm.

Znacznie łatwiej jest znaleźć malachit na bardzo starej hałdzie, w okolicach szybu „Luiza”, na północny wschód od Radzimowic. Kto znajdzie ten minerał i będzie go nosił, doświadczy lepszej pracy serca, skleroza dotknie go później i ma większą szansę na uniknięcie choroby Parkinsona. Na tej samej hałdzie można znaleźć szczotki kalcytowe. Podobna hałda znajduje się też w bezpośrednim sąsiedztwie szybu „Arnold” i można ją znaleźć dość łatwo. Tutaj także warto się schylić, rozgarnąć wierzchnią warstwę ziemi i poszukać minerałów. Szczęściarze mogą tu znaleźć epibulangeryt, będący odmianą bulangerytu. Jest to jedyne na świecie miejsce występowania tego minerału! Jego rozpoznanie jest jednak niezwykle trudne, niemal niemożliwe bez zastosowania naukowych metod badawczych. Jego wartość polega praktycznie jedynie na niezwykłej rzadkości występowania. Natomiast znacznie łatwiej jest znaleźć w tej okolicy piękną, niebieską chryzokolę, stosowaną w jubilerstwie, która po dłuższej wycieczce może być prawdziwym „kamieniem pocieszenia”.

Marek Chromicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich NJ nr 27, 6-12.7.99 r.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.