Co jakiś czas, w miarę zdobywania i ujawniania nowych informacji, wyraźnie nasila się zainteresowanie tym, co naprawdę w latach wojny zbudowano i ukryto pod Jelenią Górą. Ta nigdy do końca nie- wyjaśniona zagadka, dotycząca pytania, co i gdzie rzeczywiście zostało zbudowane, ma teraz kolejną odsłonę dzięki staraniom i pracom eksploracyjnym poszukiwaczy z Jeleniej Góry i Mysłakowic.

Twierdzą oni, że znane od lat jeleniogórskie podziemia, zarówno ukryte pod centrum miasta, parkiem, jak i w rejonie lotniska, nigdy nie zostały dokładnie i do końca zbadane. A jest wiele poszlak, mających w niektórych wypadkach moc dowodów, że obecnie znany jest jedynie ułamek podziemnej Jeleniej Góry. Zdaniem eksploratorów istnieje bowiem nie tylko drugi, znacznie niższy poziom podziemi, ukryty pod schronem dla ludności, który zbudowano pod koniec wojny pod parkiem, ale jest tam także odrębny, ukryty w południowej i zachodniej części parku, system innych, podziemnych schronów. Do części z nich wejścia były dostępne jeszcze dość długo po wojnie.

Poszukiwacze twierdzą także, że znane od dawna podziemia w rejonie jeleniogórskiego lotniska są tylko częścią znacznie większego kompleksu, który ciągnie się aż w okolice dworca i Paulinum. Ten zespół korytarzy i hal miał kiedyś kilka wejść, w tym duży wjazd, umożliwiający ruch ciężarówek. To właśnie miejsce, które ukryto w bezpośrednim sąsiedztwie linii kolejowej, jest obecnie najbardziej poszukiwane. Tam bowiem mogło zostać schowane niemal wszystko. Tak w każdym razie twierdzi Egon W., Niemiec, niegdyś oficer SS, który, choć się tego wypiera, niemal na pewno uczestniczył w kilku przynajmniej akcjach ukrywania dóbr i dokumentów, do których doszło pod koniec wojny w Jeleniej Górze.

Niemcy, Francja, Hiszpania

Egon W. już od lat sześćdziesiątych odwiedza dom rodziców i swojego dzieciństwa, położony w okolicy Karpnik Od lat także przyjaźni się z mieszkającą w nim rodziną, kiedyś pomagając jej materialnie, a dziś załatwiając w Niemczech pracę dla dzieci i wnuków gospodarzy. Egon W. od dawna interesuje się także tym wszystkim, co dotyczy poszukiwań „skarbów”, prowadzonych na terenie Kotliny Jeleniogórskiej. Sam mówi niewiele, ale ostatnio postanowił chyba jednak trochę pomóc w prowadzeniu poszukiwań. Na razie jednak pochodzące od niego informacje są nadal bardzo skąpe, jakby ujawniał je ktoś, kto wie, ale boi się zbyt wiele powiedzieć. Wydaje się jednak, że z nieznanych powodów Egonowi W. zależy na ujawnieniu choćby minimum informacji prowadzących ku podziemnym tajemnicom. Chyba dlatego właśnie Egon W. grudniu 1999 roku podał M. Bojce kilka nazwisk i adresów ludzi, którzy, jak twierdzi, mogą wiele powiedzieć o jeleniogórskich podziemiach.

Dzięki tym informacjom w styczniu doszło we Francji, w Strasburgu, do spotkania z Niemcem, który był członkiem grupy ukrywającej w lutym i marcu 1945 roku kilkadziesiąt skrzyń dokumentów (?) w jeleniogórskich podziemiach. Ten sam człowiek twierdzi także, iż uczestniczył w działaniach, których celem było przeniesienie z podziemnej fabryki w Krzaczynie i ukrycie w podziemiach pod miastem skrzyń dokumentacji technicznej oraz gotowych wyrobów z tej fabryki. Jak relacjonuje M. Bojko, we Francji udało się potwierdzić, że na dotychczas nieznanym poziomie podziemi pod jeleniogórskim parkiem rzeczywiście ukryto kilkadziesiąt skrzyń, chyba nie tylko dokumentów. O ukryciu w tym właśnie miejscu w 1945 roku dużego „archiwum” mówiono już bezpośrednio po wojnie.

Informację o istnieniu takich ukryć potwierdził ostatnio także inny rozmówca, od 1947 roku mieszkający w Hiszpanii, do którego udało się ostatnio dotrzeć dzięki informacjom uzyskanym we Francji. Ten wysoki oficer, jak opowiada M. Bojko, choć zasłania się brakiem pamięci, twierdzi, że wjeżdżał do rozległych podziemi w okolicy lotniska i pamięta, że były tam magazyny ciężkiego sprzętu oraz uzbrojenia.

Pamięta także, iż wielokrotnie uczestniczył w rozładowywaniu wagonów z tranșportów w głąb podziemi, a część tych prac wykonywali wyłącznie Niemcy. – Mówiono wtedy o wielkich skarbach, które mieliśmy ukryć przed nadchodzącym frontem. Być może były tam także jakieś skarby, ale ja pamiętam, że w wielkiej i bardzo ciężkiej skrzyni ze „skarbem”, która przy przeładunku spadła z ciężarówki, był tylko wielki, prawdopodobnie samolotowy silnik Mercedesa – opowiadał w lutym hiszpański rozmówca M. Bojki. Charakterystycznie i chyba ważne jest to, że i ten informator potwierdza pochodzące z lat powojennych informacje o dziwnych hangarach i „podziemnym lotnisku”, do którego można było wchodzić jeszcze dwadzieścia lat temu…

Niemcy ujawniają?

Ten sam człowiek twierdzi, że w 1944 i 1945 roku wykonywano wielkie roboty ziemne, które prowadziły z rejonu lotniska w kierunku Paulinum. Prace nad tym kompleksem każdego dnia wykonywało specjalnie komando więźniów, których dostarczał obóz w Dąbrowicy. Zdaniem informatora właśnie ci ludzie budowali tunele i hale w rejonie lotniska oraz dworca kolejowego, a także pod parkiem. Roboty te miały na celu stworzenie ukryć dla najcenniejszych maszyn i wytworów najnowocześniejszej wojennej techniki oraz – warunków do ewentualnej kontynuacji produkcji tuż po wojnie. „Ten bardzo już stary człowiek, pomimo upływu ponad pół wielu od zakończenia wojny, nadal jeszcze jest pewien, że swoją wiedzę i pamięć o tym, co robił w 1944 i 1945 roku, powinien zabrać do grobu. Powiedział mi wręcz, kilkanaście dni temu, 17 lutego, że dokumenty dotyczące tamtego czasu, są kompletne i niemieckie władze mogą je bez trudu ujawnić. A skoro tego nie robią, nie mogą tego zrobić także uczestnicy tych zdarzeń”.- Ci ludzie wierzą, że ich milczenie ma znaczenie także dla współczesnych Niemiec – przekonuje M. Bojko.

Dwie wielkie hale

M. Bojko nie ukrywa, że podczas wojaży do Niemiec i Francji udało się uzyskać nowe informacje, które nie tylko potwierdzają już posiadaną wiedzę, ale otwierają także całkiem nowe możliwości. O jednej z nich prezes Talpy powiedział, że była dokładna tak, jak instrukcja i umożliwiła wejście do całkiem nowych, dotychczas nieznanych podziemi.

Są one tak dobrze ukryte, że pomimo posiadania szczegółowych wskazówek, dopiero po kilkudniowych poszukiwaniach odnaleziono doskonale zamaskowane wejście do niemal czterometrowej głębokości, obudowanego cegłą, niewykończonego szybu. Żelazna, odlewana płyta, zamykająca właz, mająca grubość kilku centymetrów, była bowiem ukryta pod niemal półmetrową warstwą ziemi w sposób wykluczający przypadkowe jej odnalezienie. Jak mi powiedziano, dotarcie do tego miejsca bez szczegółowej instrukcji byłoby po prostu niemożliwe. Powiedziano mi także, iż francuski informator twierdzi, że jest to wejście awaryjne, które nie zostało zaminowane i wysadzone. Wszystkie inne wejścia zniszczono w momencie opuszczania podziemi. Zaś to, jako jedyne zachowane, miało służyć głównie do przewietrzania i odwadniania podziemnych komór. Ci, którzy zeszli do szybu, opowiadają, że na dnie rzeczywiście jest kanał odwadniający i nawet po zamknięciu żelaznej klapy szybu panuje tam lekki przeciąg.

Od podstawy szybu w jedną stronę prowadzi zaledwie 25-centymetrowej średnicy kanał, absolutnie niedostępny dla człowieka. W świetle latarki widać, że już po kilku metrach kanał ten lekko opada w dół. Jego przedłużeniem po drugiej stronie szybu jest kolejny kanał, o średnicy około 60 cm, do którego wejście wymaga niemal cyrkowych zdolności. Ale jest możliwe. Nagrodą, po 42 metrach czołgania się, w straszliwej ciasnocie, tym prawie suchym kanałem, jest wejście do dwóch dużych, wykutych w skale hal. Są to wielkie skalne komory, w których do dziś zachowała się instalacja elektryczna i niedokończone fragmenty betonowych fundamentów pod ciężkie maszyny. Niemal jednakowej wielkości hale, o długości około 18 m i szerokości 12 m każda, połączone są skalnym korytarzem o długości około 8 metrów. Hale nie są obudowane i wszystko, co się w nich znajduje, jest pokryte sypiącym się z sufitu pyłem skalnym, w świetle reflektorów przypominającym śnieg. W dwóch miejscach do dziś wyraźnie widać zasypane zawałami, duże korytarze. Z prowizorycznych pomiarów wynika, że przynajmniej jeden z nich powinien mieć wylot na zboczu…

Jedna z hal jest całkowicie pusta, poza miejscem, gdzie leży hałda urobku, jako ślad po wyciętych w spągu schodach, prowadzących około 2 metrów w głąb. To ewidentny ślad po nigdy niedokończonej pracy. W dwóch innych miejscach widać ślady po wąskich korytarzach komunikacyjnych i betonowych klatkach schodowych. Miejsca te, niestety, wysadzono, starannie zasypując je potem skalnym i betonowym gruzem. O jakichkolwiek robotach przy odsłanianiu tych podziemi nie może być mowy przed otwarciem swobodnego dostępu do komór.

Rakietowy śmietnik?

Natomiast druga komora każdego chyba poszukiwacza może przyprawić niemal o zawał serca. Jest to bowiem prawdziwy, rakietowy śmietnik, w którym niegdyś porzucono około 30 silników rakietowych. Tylu w każdym razie można się obecnie doliczyć, a jest możliwe, że skalny gruz i pył kryją ich znacznie więcej. Tylko przy kilku silnikach zachowały się resztki skrzyń, zaś pozostałe są rozrzucone jakby ręką giganta. – To robi niezwykłe wrażenie. Ogromny bałagan. Kilkusetkilogramowe silniki rozrzucone jak dziecinne zabawki, w promieniu kilkunastu metrów. Wszystkie całkiem dobrze zachowane, choć każdy silnik jest w jakiś sposób uszkodzony. To wygląda tak, jakby tam przywieziono i porzucono złom tak cenny, że musiał być po prostu ukryty – opowiada jeden z uczestników eksploracji tych podziemi. Jego zdaniem w tym miejscu ciągle jeszcze czuć atmosferę pośpiechu i niemal widać ludzi zrzucających z wózków lub ciężarówek luźno wiezione silniki. – Zaś gdy znalazłem album pamiątkowych zdjęć jakiejś jednostki wojskowej, a w nim „rodzinne” zdjęcie kilku oficerów otaczających Goeringa, poczułem niemal fizyczną obecność ludzi, którzy w tym miejscu byli przed 55 laty! – opowiada ten sam eksplorator.

Niestety, brak wygodnej komunikacji z podziemnymi komorami wyklucza możliwość szybkiego wyniesienia silników na powierzchnię. Póki co, muszą wystarczyć zdjęcia. Na szczęście wystarczająco dobrze ilustrują one to, co znaleziono. Widać na nich także skalę znaleziska i jego charakter.

Z Krzaczyny?

Najprawdopodobniej, co wynika także z ostatnio pozyskanych informacji, są to niewykończone lub uszkodzone w trakcie badań na hamowniach silniki rakietowe montowane w Krzaczynie, które pod koniec wojny z jakiegoś powodu wywieziono z tej fabryki i ukryto w podziemnych komorach. Jest to o tyle dziwne, że z dostępnych materiałów wynika, iż pod koniec wojny fabryka Wilhelma Schmiddinga w Krzaczynie, która zajmowała się produkcją części do rakiet V-1 i V-2 oraz silników odrzutowych, została zlikwidowana, a jej podziemna część, w której pracowało ponad 1000 osób produkujących ten sprzęt – wysadzona w powietrze. Nie wiadomo, dlaczego kilkadziesiąt silników pochodzących prawdopodobnie z tej fabryki znalazło się kilkanaście kilometrów dalej. I dlaczego nie zostały zniszczone. Przecież najłatwiej można było je ukryć i zniszczyć właśnie w Krzaczynie!

To pierwsze tego typu znalezisko, ujawnione dzięki informacjom pozyskanym na Zachodzie. Nie wiadomo jednak , czy jest to jedyna taka informacja, czy też będzie ich więcej. Dostępne informacje są bowiem bardzo skąpe, a te, które przedstawiam, są jedyne, które mogłem zdobyć. Podobno zachodni informatorzy zastrzegli, że nie może być nawet ujawnione dokładne miejsce, pod którym znajdują się silniki. M. Bojko zapewnia jednak, że tylko od zachowania reguł gry zależy, jak wiele innych informacji uda się uzyskać. I twierdzi, że za jakiś czas wiedza „gdzie”, będzie mogła być przedmiotem kolejnej publikacji. – Póki co, musimy jednak milczeć, ujawniając tylko tyle informacji, na ile zgodzili się nasi rozmówcy z Niemiec, Francji i Hiszpanii – oświadcza eksplorator.

Zdjęcia nie kłamią, będziemy więc czekać…

Marek Chromicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 12, 21.3.2000 r.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.