Johan Starke urodził się w okolicy Mysłakowic pod koniec ubiegłego stulecia. Jako całkiem młody człowiek, w latach pierwszej wojny światowej rozpoczął pracę w Jeleniej Górze, w pewnej firmie transportowej. Przez kilka lat był w niej wozakiem, prowadzącym ciężkie, konne wozy transportowe. Tu szybko nauczył się fachu i już w latach dwudziestych został szefem zespołu woźniców. Kilka lat później założył własną firmę transportową i kupił swoje pierwsze konne wozy i ciężarowe auto.

Szybko okazało się, że przyszłość należy do samochodów. Dlatego sprzedał konie i wozy, w zamian kupując kolejne auta. Szybko także przeniósł się najpierw do znacznie większej i bogatej Legnicy, a później do Wrocławia. Tuż przed wojną było to już całkiem spore przedsiębiorstwo transportowe o wyrobionej marce. Zapewne dlatego nie tylko przetrwało lata wojny, ale aż do jej końca, pomimo rekwizycji prywatnych aut, firma zachowała część swojego potencjału. Było to zapewne możliwe także dlatego, że Johan Starke wykonywał wiele zleceń na rzecz władz tak cywilnych, jak i wojskowych. Dziś można się tylko domyślać, w jaki sposób właściciel firmy transportowej stał się człowiekiem na tle zaufanym dla władz, że tuż pod koniec wojny powierzono mu transport dużej ilości sreber, właściwie bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Choć srebra wydano z oficjalnych magazynów, los transportu sugeruje, że miał on całkiem nieoficjalnie zniknąć gdzieś na Dolnym Śląsku.

Starke dostał zlecenie na wywiezienie z Wrocławia, zimą 1945 roku kilku ton sreber, pochodzących zarówno ze zgromadzonych w magazynach zbiorów muzealnych, jak i będących prywatną własnością setek rodzin, które na wezwanie władz oddawały swój majątek do depozytów. Jeden z nich , być może nawet największy, długi czas znajdował się w Jelczu, w hali miejscowej fabryki. Tam właśnie magazynowano większość transportów, które jesienią 1944 i zimą 1945 nadchodziły do Wrocławia. Lokalizacja magazynów na terenie obecnej fabryki samochodów, na uboczu wielkiego miasta była niezwykle korzystna, bo gwarantowała tajność transportów i możliwość ich dalszego swobodnego przemieszczania.

Tak właśnie działo się z wielkim transportem sreber, który na dwóch ciężarówkach Johana Starke opuścił Jelcz, ale nigdy nie dotarł do oficjalnego miejsca przeznaczenia. Do dziś nie wiadomo zresztą, gdzie ostatecznie zamierzano skierować ten transport i kto polecił wydać i wywieść srebra z jelczańskich magazynów.

Gdzie to zostawić?

Z zachowanych informacji wynika, że ciężarówki ze srebrem, pozbawione jakiegokolwiek konwoju, najpierw dotarły do Strzegomia, gdzie odpowiednio zabezpieczone, przez kilkanaście zimowych dni czekały na policyjnym podwórzu na dalsze rozkazy. Wydaje się, że jest to ostatni etap kontrolowanego i zleconego przez kogoś działania. Wszystko, co nastąpiło później, jest już chyba tylko wielką improwizacją i próbą ucieczki przed nadchodzącym frontem. Zapewne dlatego nie wiadomo, na czyje polecenie auta pojechały dalej. W każdym razie, na kilka dni przed rozpoczęciem gwałtownych walk o Strzegom, ciężarówki opuściły to miasto, a ich kierowcy pojechali w kierunku Jeleniej Góry. Na tym etapie transportu jedną z ciężarówek kierował już osobiście Johan Starke, a transport szczęśliwie dotarł do Jeleniej Góry. Zapewne już wtedy Johan Starke zorientował się, że w warunkach chaosu kończącej się wojny może działać na własną rękę. Jednak na wszelki wypadek zgłosił odpowiednim, jeleniogórskim władzom swój transport, licząc się pewnie z tym, że ciągle jeszcze dobrze funkcjonującym mieście nie warto nadmiernie ryzykować. Jak opowiadał kilka lat po nie syn Starkego, ojca żądającego od władz pomocy nieomal wyrzucono z rządu, polecając mu załatwienie tej sprawy we własnym zakresie i niezawracanie głowy „jakimiś srebrami”.

Johan Starke podobno kilka razy w lutym i marcu 1945 zwracał się do władz z prośbą o pomoc w ukryciu zawartości ciężarówek, które ustawił w stodole rodziców. Prośby te okazały się bezskuteczne. Dziś już tylko można spekulować, czy Starke rzeczywiście mówił władzom całą prawdę o tym, co przywiózł, czy tylko prowadził jakąś grę, chcąc zapewnić sobie „alibi” na ten transport. Wszak nikt nie mógł przewidzieć, co się wydarzy…

Tanona wiedział, gdzie schować

Pod koniec marca 1945 roku, na kilka tygodni przed wejściem do Kotliny Jeleniogórskiej Rosjan, Johan Starke spotkał swojego szkolnego kolegę, teraz już inspektora budowli wodnych, o nazwisku Tanona. Ten człowiek, doskonale znający wszystkie budowle w okolicy i dysponujący ich dokumentacją, mógł bez trudu rozwiązać problem ukrycia srebra. I rozwiązał, wskazując Starkemu ma możliwość ukrycia srebra zaledwie kilkaset metrów od stodoły, w której je zabezpieczono. Tanona zaproponował bowiem schowanie sreber w komorach mysłakowickiej tamy. Wystarczyło jedno tylko wejście do jej galerii, by Starke uwierzył w szansę na skuteczne schowanie w tym miejscu zawartości ciężarówek. Tanona bowiem łatwo przekonał go, że galeria jest do tego wręcz idealnym miejscem i pozwala na ukrycie skarbu bez pozostawienia śladów.

W tej sytuacji, by zapewnić tajność przedsięwzięcia, samochody rozładowano już w stodole, a srebra ukryte pod innymi ładunkami przewożono ostrożnie, przez kilka dni, konnymi wozami w okolice tamy. Wiadomo na pewno, że zostały one bezpiecznie wniesione pod tamę i gdzieś tam ukryte. Z kilku dostępnych informacji wynika, że srebra schowano w centralnej części zapory, ukrywając je najprawdopodobniej w sposób, który gwarantuje, że schowek wydaje się częścią konstrukcji tamy. Tanona, doskonale znający się na inżynierii wodnej świetnie znający mysłakowicką tamę, zapewne przewidział, że nikt nie odważy się na naruszenie jej konstrukcji, nie mając pewności, że coś jest za nią ukryte. A skala koniecznych robót dla sprawdzenia tej wersji wręcz uniemożliwia amatorskie działanie…

Dziecko dziecku

Wiedza o transporcie i miejscu ukrycia wielkiego transportu srebra pochodzi od syna Johana Starke, który rodzinną tajemnicę przekazał w 1947 roku swojemu rówieśnikowi, chłopakowi z rodziny, która zajęła dom rodziców Johana Starkego i przez ponad rok mieszkała wspólnie z Niemcami, przed ich wysiedleniem. Chłopcy szybko się zaprzyjaźnili, a młody Starke przypieczętował tę znajomość najpierw wskazaniem miejsca, gdzie w stodole była podwójna ściana. W schowku tym ukryto sześć rowerów, jeden motor i sporo srebra, zapewne przeznaczonego na doraźne potrzeby rodziny. Chłopcy spenetrowali także kilka innych, rodzinnych schowków, ukrytych w okolicznych laskach. Ich lokalizację młody Starke poznał podglądając zachowania rodziców i ich znajomych, którzy przejeżdżali w tę okolicę, by ukryć rodzinne kosztowności.

Obaj chłopcy długi czas szukali też pewnej piwniczki, ukrytej w lesie, do której przewieziono co najmniej jeden konny wóz ze srebrem. Jednak o ile wiadomo, nie udało im się jej odnaleźć pomimo wielokrotnych poszukiwań i zapewnień młodego Niemca, że doskonale pamięta, gdzie ona jest. Polak będący uczestnikiem tych zdarzeń jest pewien, że Niemiec nie kłamał, a brak sukcesu w tej sprawie przypisuje doskonałemu maskowaniu, które musieli zastosować ukrywający swój skarb Niemcy. Sam zresztą, jak opowiada, do dzisiaj tego miejsca bez powodzenia szuka.

Z relacji tego człowieka wynika, że właśnie wtedy, 12-letniej Starke, zapewne zawiedziony brakiem sukcesu w poszukiwaniu piwniczki ukrytej w lesie, opowiedział polskiemu koledze o transporcie srebra i ukryciu go w mysłakowickiej tamie. Przez jakiś czas chłopcy próbowali szukać i tam, ale wielokrotnie przegonił ich z tego miejsca funkcjonujących jeszcze w 1947 roku niemiecki stróż zapory, który o ich wizytach na tamie doniósł dziadkom młodego Starke. Skończyło się wielkim laniem i przyspieszeniem decyzji o wyjeździe. Pomimo lania młody Starke tuż przed wysiedleniem do Niemiec powiedział jeszcze, że w Mysłakowicach zostaje ktoś, kto ma „mieć oko na wszystko” i pilnować tego, co zostało ukryte w leśnych piwniczkach i w zaporze.

Czeszka”

Owym strażnikiem miała być kobieta, na którą powszechnie mówiono „Czeszka”, jako że z Czech pochodziła. Podobno właśnie to, że była Czeszką, uchroniło tę kobietę przed wysiedleniem. Już w latach pięćdziesiątych w okolicy mówiono, że jest ona strażnikiem poniemieckich skrytek. Faktem jest, że bardzo często widywano ją na leśnych spacerach i „zwiedzaniu” korony mysłakowickiej tamy. Mieszkańcy wsi pamiętają też, że na początku lat sześćdziesiątych owej „Czeszce” zaczęło się całkiem dobrze powodzić i że mówiono wtedy o niej, że otworzyła jakieś skrytki i handluje ich zawartością. Tak chyba było naprawdę, bo kobieta ta była wiele razy wzywana na przesłuchania i doszło nawet do tego, że milicja próbowała doprowadzić do postawienia jej zarzutu paserstwa.

Zanim jednak do tego doszło, kobietę brutalnie zamordowano. Dom „Czaszki” został dokładnie splądrowany i mówiono wtedy, że sprawcy zbrodni wynieśli prawdziwy skarb. Pewien mieszkaniec okolic Mysłakowic do dziś pamięta, że do domu jego rodziców jeden ze sprawców zbrodni przyniósł w tamtym czasie „worek złota i srebra”, prosząc o przechowanie skarbu. Ponieważ zbrodnia była już znana, rodzice tego człowieka skojarzyli zdarzenia i odmówili pomocy. Sprawców mordu dość szybko ujęto i skazano. Jeden z nich otrzymał kartę śmierci, drugi dożywocie, a trzeci wyrok piętnastu lat więzienia.

Pomimo ujawnienia i osadzenia sprawców dość długo mówiono, a niektórzy twierdzą tak do dziś, że przy pomocy kilku bandziorów na „Czeszce” został wykonany niemiecki wyrok, który wydano na nią za nieuprawnione otwieranie skrytek. Miała to także być przestroga i sygnał dla innych strażników, ostrzegający ich przed naruszeniem umowy i tajemnicy. Jak było naprawdę, nie wiadomo, zdaje się jednak, iż jest faktem, że na procesie tego wątku sprawy nikt nie podnosił.

Tama

Tama w Mysłakowicach jest przedmiotem zainteresowania poszukiwaczy już od dawna. Co jakiś czas z nową siłą wracają informacje o tym, że w jej wnętrzu ukryto srebrny skarb i coraz to nowi poszukiwacze podejmują trud odnalezienia srebra. Tamę przeszukiwano już przy pomocy najróżniejszych urządzeń, badano wykrywaczami metalu, a także omnitronem, który jak twierdzą znawcy, może wskazać zarówno srebro, jak i złoto. W ostatnich tygodniach tama była także w kilku miejscach wiercona w poszukiwaniu komory wypełnionej srebrem, a w okolicach tamy niemal zawsze można spotkać nowe grupy poszukiwaczy skarbów, które wierzą, że mają pomysł, jak dotrzeć do srebra.

Emocje są stale podbijane tym, że tuż przy tamie dość często spotyka się niemieckie auta, których właściwie spacerują lub jak chcą inni, penetrują okolicę. Faktem jednak jest i to, że od kilku lat na tamę przyjeżdża ta sama para starszych już Niemców, która zawsze odbywa szybki spacer po koronie tamy, jakby dokonując przeglądu jej stanu technicznego. Jeden z poszukiwaczy wiążących z tamą wielkie nadzieje jest pewien, że dokonują oni kontroli tego, czy skarb tamy ciągle jeszcze jest w niej ukryty. W grudniu 1998 roku, w środku nocy ktoś podjął intensywne prace na i pod tamą. Próbowano wtedy wiercić otwory w tunelu prowadzącym wodę pod koroną zapory. Błyskawicznie, w środku nocy zorganizowana przez kogoś, kto zauważył te działania, akcja, niestety, i tak okazała się zbyt późna. Zdołano ustalić tylko tyle, że jedno z dwóch niemieckich aut miało numery rejestracyjne z Hamburga. Następnego dnia znaleziono pięć otworów po wiertnicy, każdy o głębokości ponad czterech metrów! Dokładnie w miejscu, o którym od dawna mówi się że kryje srebrny skarb. Mój informator twierdzi, że były to typowe badania sondażowe kogoś, kto szukał potwierdzenia swojej wiedzy…

Podobne badania ktoś wykonał całkiem niedawno w centralnym miejscu korony zapory. Dokładnie nad tunelem, tam gdzie korona tamy spotyka się z wałem kryjącym urządzenia techniczne. To jedno z najciekawszych miejsc na zaporze, w którym „od zawsze” lokalizowano srebrny skarb. Do wnętrza wału próbowano tym razem dostać się zarówno od strony stalowego włazu, który wydaje się być jedynie atrapą, jak i od strony ukrywającego się za metalową zasuwą zabetonowanego okienka, które ogromnie intryguje poszukiwaczy. Na szczęście dla tamy ślady potwierdzają jedynie badania sondażowe i jak dotychczas nikt nie próbował przekopywać tamy. Nie robią tego także robotnicy, którzy właśnie remontują betonowe elementy zapory. Jest więc nadzieja, że tama kolejne dziesięciolecia przetrwa nieuszkodzona. Tak jak wiara w ukryty w niej srebrny skarb, który chyba nie całkiem jest jedynie bajką…

Marek Chromicz

Zdj. Fotopolska.eu

„Archwum Nowin Jeleniogórskich nr 13, 28 marca 2000 r.

1 Komentarz

  1. Jestem ciekaw jaki jest stan tej mysłakowickiej tamy? I czy po kolejnym napełnieniu wodą tama wytrzyma? Bo jak widać ten obiekt który ma spełniać swoje zadanie jest zupełnie opuszczony a w środku suchego zbiornika rośnie już spory las.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.