Jarosław Szczyżowski - przewodnik sudecki, pasjonuje się historią Dolnego Śląska, etnografią, dawnymi kultami i wierzeniami. Gra na instrumentach pierwotnych i etnicznych, uwielbia teatr i literaturę. Autor przewodników emocjonalnych, scenariuszy spektakli teatralnych, prowadzi biuro podróży „Sudecka Kraina”. Twórca Teatru Ucieczkowego, który w przedstawieniach pokazuje historię regionu. Pracuje razem z żoną Olgą Orlińską Szczyżowską, od której otrzymuje bezcenne wsparcie.

– Skąd się tutaj wziąłeś, w naszym regionie? Kiedy zacząłeś chodzić w góry?

– Pochodzę z Jeleniej Góry. Poznawanie gór rozpocząłem od małych wypadów poza dom, z czasem coraz dalszych, z pierwszym wejściem na Śnieżkę łącznie. Chodziłem w góry z rodzicami, a później ze swoją paczką przyjaciół. Byłem wtedy nastolatkiem, moim konikiem były Rudawy Janowickie i wspinaczka skałkowa. Powoli rozwijałem swoje górskie pasje, aż zakorzeniłem się w Sudetach maksymalnie. To jest mój Everest.

– Ale po drodze była Anglia.

– Chcieliśmy sprawdzić się, podszlifować angielski, na co nie było szans, gdy okazało się, ilu Polaków tam pracuje. Ale to był fajny okres – zmiana kultury i otoczenia, próba współżycia we dwoje. Lokalny patriotyzm jednak zwyciężył.

– Siła przyciągania Karkonoszy.

– Byłem wtedy świeżym przewodnikiem sudeckim. Do Wielkiej Brytanii wyjechaliśmy z moją ówczesną dziewczyną, a obecnie żoną, tuż po egzaminach. Wróciliśmy po niespełna dwóch latach. Wcześniej w moim życiu była Stara Chata Walońska i Juliusz Naumowicz, którego poznałem w 2003. Pisałem wtedy pracę o Walończykach. Zajmowałem się też w tym okresie sztolniami w Kowarach – za czasów zarządzania nimi przez Sławka Adamskiego. Byłem w nich przewodnikiem.

– To wyjaśnia, gdzie są źródła Twoich zainteresowań uranem.

– Zainteresowanie sztolniami zaczęło się od wspinaczki górskiej. Zastanawiałem się: gdzie ja się właściwie wspinam, po czym, jaka jest historia tego miejsca? Jak zobaczyłem ogrom informacji w „Słowniku geografii turystycznej Rudawy Janowickie”, postanowiłem wszystko poznać, bo przecież dobrze się mieszka w miejscu, gdy zna się jego historię. Dlatego poszedłem na kurs przewodnicki. Wspinaczka poszła na bok, a zaczęły się wycieczki, czytanie, poznawanie regionu. Uran – mój konik – utkwił mi w głowie jeszcze w latach 80. Wszystko, co wiązało się z uranem, było tajemnicze, industrialne. Zakłady RI i Kowary Górne – Podgórze, były niedostępne. Potem wszedłem do pierwszej sztolni uranowej. Tak się zaczęło…

– Podobnie wygląda Twoja fascynacja Miedzianką.

– Trochę inaczej. Gdy zacząłem ostro latać po górach, czyli w latach 1993-94, przestrzegano nas przed Miedzianką. Ostrzegano nas:„Wpadniecie tam do dziury!” Babcia bała się, że Ruscy nas tam porwą. Gdy w końcu trafiliśmy do Miedzianki, zastanawialiśmy się, gdzie jest, bo nic tam nie było, same krzaki. Na długie lata zapadła w sen zimowy. Obudziła się we mnie po kilku latach, ale już z pełną świadomością. Zaczęło się od sztuki, przygotowanej z Teatrem C. K. Norwida.

– Ale najpierw musiałeś dostać olśnienia. W Twojej książce wyczytałem, że byłeś pod takim wrażeniem w teatrze, że nie mogłeś spać.

– Gdy wróciłem z Anglii i zacząłem pracować jako przewodnik, chciałem w przewodnictwie coś zmienić, by nie było tak standardowe, jak zawsze. Wraz z grupą ludzi założyliśmy stowarzyszenie, a naszą ideą było właśnie takie trochę teatralne oprowadzanie turystów: w kostiumach, tematyczne. W 2011 pojechaliśmy do Miedzianki, by zorganizować grę terenową, opartą na historii tego miejsca, Rosjan, agentów Urzędu Bezpieczeństwa. Potem powstał słynny reportaż o Miedziance Filipa Springera, po nim spektakl i właśnie ten moment olśnienia – w trakcie oglądania spektaklu – tak zapamiętałem. Właśnie tak chciałbym opowiadać historię! Nie jako przewodnik mówiący do ogółu, ale w sposób obrazowy, teatralny, by ci, którzy słuchają, poczuli historię, przenieśli się w czasie. Wtedy wziąłem tych wszystkich…

– No właśnie, kim są ci „wszyscy”, z którymi realizujesz zwiedzanie w teatralnym stylu? Sukces zawsze ostatecznie zależy od czynnika ludzkiego. Gdzie ich znalazłeś?

– To byli ludzie z kursu przewodnickiego. Odnowiliśmy kontakty po powrocie z Anglii. Z nimi założyłem stowarzyszenie, doszło też trochę nowych osób. Razem poszliśmy na „Miedziankę” do teatru, ale skoro chcieliśmy oprowadzać turystów w strojach historycznych, do teatru też się przebraliśmy. Pożyczyliśmy z kopalni na Podgórzu kaski, przebraliśmy się w ciuchy robocze, flanelowe koszule. Trochę się obawiałem, czy to nie przegięcie, czy nie będziemy rozpraszać aktorów. Zabroniłem tylko używania lamp górniczych. Gdy aktorzy zobaczyli na widowni bandę wariatów w kaskach, zrobili wielkie oczy, potem chcieli sobie z nami zrobić zdjęcie. Spodobało im się, dostali od nas goździki, do góry łodygami, jak kiedyś wręczano, i po czekoladzie… I na tym miało się skończyć, więc byłem zaskoczony, gdy dzień później zadzwoniono do mnie z teatru z zaproszeniem na spotkanie z dyrektorem. Pomyślałem, że ochrzani mnie za to, że w placówce kultury robimy sobie jaja, albo będzie to początek czegoś nowego. Okazało się, że dyrektor Piotr Jędrzejas rozumiał nas pełnym sercem, bo sam też jest przewodnikiem – beskidzkim. Powiedział: „Musimy coś razem zrobić! Może Miedziankę w plenerze?” Zaczęły się próby, wyjazdy do Miedzianki i spektakl, który zagrany został w 2015 r. Miała to być akcja jednorazowa, ale została powtórzona w 2016, włącznie ze spektaklem „Każdemu Everest” na Bolczowie. Potem nie wiadomo dlaczego zdjęli „Miedziankę” ze sceny. Nie można było tego tak zostawić. Ludzie pisali, dzwonili, więc siadłem i zacząłem pisać scenariusz, zaczęły się próby. Powstała nasza autorska wersja plenerowa.

– I zaczęło się!

– Z ust mojej żony padło kiedyś fajne zdanie, że Sudety są sceną, a my aktorami. Po co więc coś przerabiać, skoro mamy tu wszystko: industrializm, socrealizm, nutkę tajemniczości. Tak było też z Miedzianką – każde miejsce stanowiło scenę: kościół, szyb górniczy, stary browar… W tych miejscach zagraliśmy 11 aktów.

– Napisałeś książkę o uranie w Kowarach.

– To kontynuacja zainteresowania Miedzianką i przewodnika na jej temat. Napisałem go, ponieważ zauważyłem, że turyści, którzy przyjeżdżają coraz liczniej do Miedzianki na fali zainteresowania tą miejscowością, są w niej zagubieni, nie wiedzą, gdzie iść, by coś zobaczyć. Dlatego wpadliśmy – wraz z Reginą Chrześcijańską i Sandrą Nejranowską – na pomysł przewodnika emocjonalnego, czyli subiektywnego, widzianego moimi oczami. Ponieważ Miedzianka zniknęła z powodu uranu, dopełnieniem jej historii jest wątek kowarski, także uranowy. Stąd wziął się przewodnik emocjonalny po Kowarach, czyli książka „Taniec na uranie” w konwencji dance macabre. Jest w nim między innymi przedstawienie ciekawych miejsc w Kowarach, relacje ludzi, którzy tu mieszkali, relacje tych, którzy pracowali przy uranie, a nawet nie wiedzieli, przy czym pracują.

– I to jest bardzo cenne. Często w książkach o regionie brakuje ludzkich historii. Często składają się z tekstów przepisanych ze starych książek lub archiwów.

– Chciałbym napisać reportaż oparty na relacjach ludzi, którzy żyli na uranie, by nie tylko opowiedzieli o swojej pracy, ale w ogóle, jak wtedy żyli, w tych warunkach. Nie jest to łatwe, bo wiele osób zasłania się niepamięcią, mając wciąż obawy przed snuciem opowieści o tych czasach. Uważam, że takie opowieści są cenne, bo budują historię miasta, więc warto je zbierać, bo jeśli odejdą ludzie, którzy te czasy pamiętają, nic już nie pozostanie.

– No i uran też trafił do Twojego teatru.

– Było jak z Miedzianką. Napisałem scenariusz spektaklu o uranie w Kowarach, który miał premierę w tym mieście. I ciągniemy dalej ten wątek. Kolejne prace teatru też będą miały ścisły związek z naszym regionem. Nie chcemy wychodzić na zewnątrz, brać znanych kotletów do odgrzania. Obiecaliśmy sobie, że każda nasza sztuka zostanie przez nas napisana własnoręcznie i będzie traktować tylko i wyłącznie o naszym regionie. Dolny Śląsk to bogaty spektakl, który będzie trwał, dopóki my tu będziemy.

– Powiedz proszę o swoich wycieczkach. One też są bardzo teatralne: w przebraniach, z lampami naftowymi.

– Magia nocy przyciąga człowieka. Zaczęliśmy od kopalni Podgórze w Kowarach. Zrobiliśmy też spacer po Miedziance. I to wypaliło. Sądziłem, że przyjdzie 30 osób, a pojawiło się 130! Spacerowaliśmy w trzech turach. Przekonało mnie to, że ludzie tego potrzebują, że model turystyki w Polsce zmienia się. Zrobiliśmy też wycieczkę na Sokolik, z wątkiem alpinistycznym o Wandzie Rutkiewicz oraz kryminalnym, toczącym się wokół Karpnik po wojnie.

– Czyli turystyka tematyczna ma przyszłość.

– Grupy turystyczne często są u nas krótko, wyjeżdżają do Pragi, Drezna, a warto byłoby zatrzymać je w naszym regionie na dłużej.

– Niech Praga przestanie być największą atrakcją Karkonoszy.

– W środowisku przewodnickim mówi się, że najpopularniejszą wycieczką jest ta do Pragi. Częściowo rozumiem ludzi, bo gdy ktoś przyjeżdża tu na trzy dni, na przykład z Trójmiasta, a do Pragi ma 140 kilometrów, nie chce stracić okazji, by ją zobaczyć. Sam też jeżdżę z turystami do Pragi, ale staram się opowiadać przy okazji o Dolnym Śląsku, i to od momentu, gdy na Hradczanach oglądamy herb Dolnego Śląska. Ale to już nie są takie wyjazdy jak kiedyś. Gdy ma się jakiś gadżet w plecaku bądź element przebrania, gdy chce się turystów angażować, prowadzić z nimi dialog, jest inaczej niż 20 lat temu. Model turysty się zmienia. Są oczywiście odhaczacze, którzy zaliczają kolejne miejsca, ale wielu ludzi rezygnuje choćby z zakupów, by więcej zobaczyć. Kiedyś było odwrotnie – na rzecz zakupów ograniczano zwiedzanie.

– Jesteś prekursorem pewnych form turystyki w naszych stronach. Czy da się z tego dobrze żyć?

– Żyję tylko z przewodnictwa. Nie umiałbym już prowadzić różnych prac równolegle. Mamy z żoną swoje biuro turystyczne, siedzimy z żoną Olą do późna, układając programy zwiedzania, by były jak najlepsze i inne. Czasem trzeba zagrać do kotleta, czyli pojechać do Pragi czy Drezna, ale niech ten kotlet będzie z surówką. Przebieram się więc, ludzie pytają, dlaczego, ja odpowiadam, więc już jest dialog, można coś opowiedzieć. Da się z tego wyżyć, ale trzeba się bardzo starać i dbać, by przy pożegnaniu chcieli wziąć ode mnie wizytówkę.

Rozmawiał: Leszek Kosiorowski

1 Komentarz

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.