Podinspektor w stanie spoczynku, Stanisław Bryndza zakłada białe rękawiczki. Po 56 latach znowu trzyma w rękach puchar rady miejskiej. Gdy w 1958 roku historyczne naczynie miało uświetnić jeden z punktów programu obchodów 850-lecia Jeleniej Góry, usłyszał o nim po raz pierwszy. A raczej o tym, że… pucharu nie ma. Sejf w ratuszu był pusty.
Taka informacja nie mogła wyjść na jaw, więc czym prędzej powiadomiono organa ścigania i zlecono odszukanie zaginionego pucharu. Zadanie nie było łatwe.
– Puchar rady miasta przechowywany był w ratuszu, w sejfie. Okazało się, że przez wiele lat sejf nie był otwierany, a kolejni włodarze miasta przy przekazaniu gabinetu następcom sprawdzali jedynie, czy nienaruszone są plomby i pieczęcie lakowe. Ponieważ wszystko było w porządku, a nie było potrzeby sięgania po puchar nikt nie zorientował się, że pucharu w środku nie ma – wspomina podinsp. S. Bryndza, który wówczas w stopniu kapitana był naczelnikiem wydziału służby kryminalnej komendy miasta i powiatu MO w Jeleniej Górze.
Czego szukać?
Klucz do sejfu znajdował się w skrzyneczce w biurku przewodniczącego prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Ale kto, kiedy i w jakich okolicznościach ostatni raz otwierał nim sejf było największą zagadką. Poza tym, że nikt nie wiedział, jak wyglądał puchar.
Milicja przystąpiła do oględzin, technicy kryminalistyczni zabezpieczyli ślady daktyloskopijne na szafie pancernej. Ciągle jednak nie wiadomo było, czego szukać.
– Część zabezpieczonych odcisków palców na sejfie należała do pracowników magistratu, ale oni mieli legalny dostęp do szafy pancernej, więc w stosunku do nich ekspertyza miała znaczenie eliminacyjne. Na szczęście wkrótce wiedzieliśmy już czego szukamy, bo z pomocą przyszła nam Eugenia Triller, archiwistka, pracująca wówczas we wrocławskim Ossolineum, a wcześniej w jeleniogórskim archiwum. Opowiedziała nam, jak udało jej się pod koniec lat 40. odzyskać z rąk szabrowników puchar rady miejskiej. Dostarczyła nam nawet jego fotografię – dodaje S. Bryndza.
Zdjęcie powielono i wraz z komunikatem o poszukiwaniach rozesłano po komendach milicji po całym kraju. Funkcjonariusze penetrowali bazary, antykwariaty i sklepy jubilerskie. Pucharu jednak nigdzie nie było.
W toku czynności śledczych i przesłuchań pracowników magistratu uzyskano od jednego z urzędników wiadomość, że jeden z byłych urzędników był zapalonym numizmatykiem i kolekcjonerem staroci. Kilka lat wcześniej awansował i przeniósł się do stolicy. Śledczy poszli tym tropem, poprosili o operacyjne rozpoznanie swoich kolegów ze „stołecznej”, a u prokuratora prowadzącego postępowanie o nakaz przeszukania u urzędnika.
– Na tamtym etapie śledztwa prokurator nie chciał dać zgody. Mieliśmy tylko ślad podejrzenia, a to było, według niego, za mało. Poza tym trzeba pamiętać, jakie to były czasy. Wobec takiego obrotu sprawy musieliśmy działać w inny sposób – dodaje nasz rozmówca.
Zakochany tropiciel
Kapitan Bryndza postanawia wydelegować do Warszawy jednego ze swoich ludzi. Ogólnokrajowe poszukiwania pucharu nie dawały żadnych rezultatów. Zresztą trudno się było temu dziwić. W tamtych czasach w legalnym, a w dużo szerszej skali w nielegalnym obrocie było mnóstwo dzieł sztuki i to o znacznie wyższych walorach historycznych. Władza ludowa miała jednak poważniejsze sprawy na głowie.
Do wykonania zadania nakreślonego przez naczelnika Bryndzę zgłosił się funkcjonariusz o imieniu Andrzej, świeżo po studiach prawniczych. Tym chętniej, że – jak szczerze przyznał – miał w Warszawie dziewczynę na studiach. Po załatwieniu formalności w komendzie młody podoficer wsiadł w pociąg i nazajutrz rano był w stolicy.
Zadanie milicjanta było proste – odwiedzić sklepy, antykwariaty, jubilerów i inne miejsca, gdzie handluje się antykami. Po tygodniu poszukiwań funkcjonariusz poprosił naczelnika, by przedłużył jego misję o kolejne trzy dni. Przełożony się zgodził.
Na drugi dzień Andrzej dzwoni z Warszawy, że ma puchar. Był na spacerze z dziewczyna i dostrzegł go przez szybę wystawową na regale obok innych przedmiotów. Poprosił dziewczynę, by pozostała przy sklepie, a sam pobiegł do najbliższej jednostki MO i poprosił o pomoc. Po jakimś czasie funkcjonariusze podjechali milicyjną „warszawą” pod sklep.
– Na podstawie wywieszki ustalono adres i przywieziono kierownika sklepu. Mężczyzna twierdził, że legalnie nabył puchar i wystawił go do sprzedania. Młody podoficer dokładniej obejrzał historyczne naczynie i powiedział, że je rekwiruje. Kierownik sklepu poprosił tylko o wystawienie pokwitowania. Puchar został dokładnie zapakowany, by nie uszkodził się w transporcie, kierownikowi milicja dała pokwitowanie z pieczątką, a mój Andrzejek zdążył jeszcze na wieczorny pociąg do Jeleniej Góry – wspomina S. Bryndza.
Puchar trafił do sejfu naczelnika Bryndzy, a wiadomość o odzyskaniu historycznego naczynia trafiła do ratusza. Organizatorzy obchodów 850-lecia miasta odetchnęli z ulgą. Zanim zorganizowano okolicznościową, oficjalną uroczystość, wydział kryminalny zorganizował swoją. Zaproszono na nią także dziewczynę Andrzeja, która dzielnie trzymała wartę przy sklepie.
– Kupiliśmy dobre wino, napełniliśmy puchar i kosztowali boskiego trunku przekazując cenne naczynie z rąk do rąk. Wydziałowa młodzież zakończyła ucztę po sąsiedzku, na parkiecie restauracji „Europa”, a premię Andrzejka z funduszu operacyjnego pokwitował kelner. Zespół oficerów z Andrzejem na czele został zgłoszony przez Eugenię Triller do wyróżnienia przez urząd wojewódzki. Na uroczystej gali otrzymaliśmy dyplomy i podziękowania oraz załącznik w kopertach – dodaje S. Bryndza.
Gdzie jest sprawca?
Nasz rozmówca przyznaje, że jednym z błędów taktycznych popełnionych w tamtym śledztwie, a na który wpłynęła radość z odzyskania cennego przedmiotu i małe doświadczenie młodego funkcjonariusza, było niezabezpieczenie księgi przychodu w sklepie antykwarycznym.
Co prawda na prośbę jeleniogórskiej milicji, funkcjonariusze z Warszawy pojechali na drugi dzień i zabezpieczyli wspominana księgę, ale… kartki z interesującym wpisem, a przede wszystkim nazwiskiem sprzedawcy – nie było. Ta strona została wyrwana.
– Sami pojechaliśmy na przesłuchanie personelu sklepu do Warszawy. Oprócz kierownika pracowały tam jeszcze trzy osoby. Nikt nie wiedział jakim cudem zniknęła najbardziej interesująca nas kartka z księgi przychodu, która jednocześnie była kwitariuszem. Udało się tylko ustalić, że puchar został przyniesiony i wstawiony do sklepu około trzech miesięcy wcześniej. W związku z tym prokurator umorzył sprawę kradzieży pucharu wobec niewykrycia sprawcy – mówi S. Bryndza.
Działania operacyjny pozwoliły natomiast ustalić, że puchar znikał z ratuszowego sejfu prawdopodobnie dwukrotnie. Po pierwszej kradzieży odnalazła go u szabrowników wspomniana Eugenia Triller.
Spór o puchar
W 1961 roku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej zdeponowało puchar rady miejskiej w jeleniogórskim muzeum, gdzie do dziś obiekt się znajduje. Do tej pory nie był eksponowany, bo muzealnicy mają pewną „zagwozdkę”.
Na pewno nie jest to historyczny puchar, tzw. Ratsbecher który miał podarować miastu Bolko II Świdnicki wraz z nadaniem w 1361 roku przywileju założenia winiarni, domu jezdnego, komory do strzyżenia i spichlerza. Z przekazów historycznych wiadomo, że z przywilejem wyszynku wiązał się przekazany miastu puchar, który w czasie rozmaitych uroczystości był niesiono z honorami.
Puchar Bolka zaginął w czasie wojny trzydziestoletniej i poprzez kolejnych posiadaczy trafił w końcu do miasta Hirschberg nad Saalą w Turyngii. W 1936 roku miał się pojawić na wystawie w Berlinie, co wywołało spór dwóch ówczesnych Hirschbergów zakończony procesem sądowym, który jednak nie dał rozstrzygnięcia. Z naczynia zniknęła, m.in. zawieszka z wizerunkiem biegnącego jelenia, co sugerować miało przynależność pucharu do „naszej” Jeleniej Góry. Wykonano więc kopię pucharu.
– Na pokrywie pucharu jest napis „Hirschberg” z datą 1671. Przy koronie zaś informacja, że puchar został podarowany w Wiedniu przy okazji uroczystości ślubnej. Po odkręceniu figurki rycerzyka z pokrywy odsłania nam się data – 1938 rok – pokazuje Anna Szczodrak, kierownik działu sztuki Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze.
Czarę pucharu zdobi relief: na tle pejzażu widać mężczyznę strzelającego z łuku do smoka. Dookolna ilustracja to być może fragment terenów poza murami miasta. Na tle budowli sakralnej widać zamek na wzgórzu. Jeśli rzeczywiście puchar miałby być kopią historycznego pucharu jeleniogórskiego, to byłby to jedyny znany wizerunek zamku stojącego niegdyś na Wzgórzu Krzywoustego.
Grzegorz Koczubaj
Za pomoc przy zbieraniu materiałów do tekstu dziękuję Muzeum Karkonoskiemu w Jeleniej Górze.
Korzystałem z: Robert Rzeszowski „Legendarne dzieje Wzgórza Krzywoustego i okolic do połowy XV wieku”, Rocznik Jeleniogórski 1998, t.XXX
Archiwum Nowin Jeleniogórskich, styczeń 2015 r.
8 komentarzy
Pozostawić to historykom.
Piszcie o 'cudownym ładzie” i ukrytych podatkach ,już firmy zamykają działalność.
Ja bym walił bełta z takiego pucharu. Teraz mamy plasikowe kubki a i tak chcą je wycofać.
Wiesz jak powstałeś ws iocławski śmieciu? Twój stary spuścił sie na buty i kopał twoją starą po pi ździe. Ty wysadzony w du pę strusi klopsie, dmuchany przez każdego chętnego pe nera. Jak byłeś mały to na gó wno mówiłeś papu. Jesteś spi erdolonym rodzynem z du py. Wiesz czemu twoja stara nie jeździ na rowerze? bo jej dzyndzel w łancuch wchodzi i budzi całe twoje ws iocławskie osiedle. Wyglądasz jak zd echła krowa która leży na słońcu 5 dni! Ty przerżnięty im becylu, piz gany w oko przez własnego starego. Wyglądasz jakbyś spi erdolił z wiadra podczas skrobanki ty sr akojebny kaczy wymiocie z mozambiku. Nie zapomnij sku rwysynie, że nie jesteś w kinie. Taplaj sie w kale je bany pe dale cofnięty w rozwoju dropsie wyr uchany przez syna grabarza. Je bie ci z ry ja jak psu z kija. Twoje du psko stanie sie moim trofeum myśliwskim. Masz maske gazową, czy taki wyraz twarzy? Masz zgrzybiałego fi uta ty ch ujogłowy łasuchu owczych gó wien. Zrobię ci z ry ja parking dla ciężarówek ty trędowaty brudny rzepie.
Każdy wrocławiak to szczochopij i kałożerca i nie myje się nigdy od 45 go roku tylko psy go wylizują…
Dawno nie byłem w Wrocławiu ale jest po staremu. Dalej wali knyszą, wieśniakom wrocławskim wali z pod pach, nawet z pod butów wali skarpetkami. Pociągi autobusy tramwaje całe zasyfione. Kto te bydło spłodził?
Kupię każdą ilość kupy. Jestem mieszkańcem Wrocławia. My na kupie robimy kokosy. Sprzedajemy ją w knyszach. Mamy tysiące zamówień, ludzie we Wrocławiu uwielbiają jeść knyszę i kupę, bo mają dużo witamin a mało pieniędzy. Miliony świń nie mogą się mylić! Proszę o tony kupy!!!
Nie jestem ani z Wrocławia ani ze Świdnicy. Ale na zmianę mieszkam w obu miastach. Krótka piłka; Wrocław to główny śmietnik dolnośląskiej ziemi. Brud, sm ród, prostactwo. Nie wielu zostało rodowitych wrocławiaków. Miłych, kulturalnych i przede wszystkim inteligentych. Większość to ho łota z zabużańskich wsi. Pato-kołchoz. Wstyd mieć taką stolicę województwa.
Zdychaj wsiocławski psie na tego koronawirusa. Mam nadzieję, że was tam w tym Wsiocławiu powybija wszystkich ten koronawirus, wsiocławskie ścierwa.