Lasów to niewielka, licząca nieco ponad pięciuset mieszkańców wieś w powiecie Zgorzeleckim. Miejscowość nie wyróżnia się na pozór niczym szczególnym, a na turystycznej mapie Dolnego Śląska blednie wobec bardziej atrakcyjnych lokalizacji. Słynie ona jednak na zupełnie innych mapach – mianowicie na tych, które kreślą „kartografowie” paranormalnych zjawisk. W niedalekiej przeszłości działy się tu bowiem rzeczy absolutnie nieprawdopodobne!

Historia jedyna w swoim rodzaju

Relacje i doniesienia o duchach nawiedzających domy, cmentarze, hotele, czy opuszczone miejsca, mają zazwyczaj pewne – stałe elementy wspólne. Badacze niewyjaśnionego twierdzą, że owe niezmienne detale świadczą nieraz o prawdziwości takich, czy innych doniesień. Przejmujący chłód, który towarzyszy podobnym obserwacjom, bardzo ponura, lub tragiczna historia budynku, charakterystyczne dźwięki; gwizdy, szepty, przesuwające się przedmioty, czy wreszcie odgłosy kroków – to częste przykłady aktywności „nieznanego”. Zdarzają się jednak historie, które trudno włożyć między określone schematy, opowieści o zdarzeniach nie mających precedensu, takich które nigdzie indziej, ani nigdy wcześniej się nie wydarzyły. Właśnie takie, jak relacja spod wsi Lasów…

Niesamowite spotkanie

Jest wczesna jesień 1969. Polska ostyga już po burzliwych, społeczno-politycznych wydarzeniach roku ubiegłego. Cały kraj śledzi (w miarę możliwości) zmagania w rosyjsko-amerykańskim wyścigu o zdobycie Księżyca i tym samym o „podbój” kosmosu. Kilka miesięcy wcześniej w stolicy Karkonoszy – Jeleniej Górze, mają miejsce wydarzenia bardziej przyziemne – zamyka się bowiem w mieście tramwajową komunikację. O przyziemności swoich przygód nie ma prawa mówić natomiast pięciu mieszkańców położonej w powiecie zgorzeleckim wsi Lasów.
Młodzi mężczyźni wracają na piechotę z pieńskiego kina. Po skończonym seansie orientują się, że nie stać już ich nawet na jedno piwo, rezygnują zatem z dalszej części wieczoru i udają się na kolację do swych domów. Mają przed sobą półgodzinną marszrutę – w sumie do przebycia około trzech kilometrów. Pan Marian B. – „koronny” świadek wydarzeń, które mają za chwilę nastąpić, nie jest w stanie określić ich dziś, co do dnia miesiąca i tygodnia. Pamięta jednak bardzo dobrze wszystkie pozostałe szczegóły. Jest ciepły, wczesnojesienny wieczór. Księżyc niemal w pełni, niebo bezchmurne, usiane gwiazdami. Dochodzi godzina 22:00, polna droga, którą zmierzają młodzieńcy oświetlona jest tak dobrze, że nie potrzeba latarek – widać wszystko jak na dłoni. Koledzy wędrują, śmieją się, żartują, rozmawiają na temat obejrzanego filmu. Ścieżka prowadzi w stronę starego wiaduktu, za którym rozciągają się pola. Mężczyźni zbliżają się do niewielkiego wzniesienia, ozdobionego rozłożystym dębem. Nagle podniesione, rozbawione głosy cichną, po czym milkną zupełnie. Z szarości wieczoru wyłania się stojąca pod drzewem przedziwna postać…

Dziwna sylwetka

Stojący obok dębu nieznajomy jest wysoki i co rzuca się od razu świadkom w oczy – bardzo chudy. Postać ma – na oko – niecałe dwa metry wzrostu, budową ciała przypomina człowieka. Jej twarz jest pociągła, szarawa, bez wyraźnych rysów, czy znaków szczególnych, dość dużą głowę istoty podtrzymuje raczej cienka szyja. Pan Marian pamięta dokładnie, że „obcy” przygląda im się z wytężoną uwagą. – Stało się to podczas powrotu z Pieńska, gdzie byliśmy w kinie, do naszej wsi Lasów – relacjonował „świadek koronny”. – To właśnie wtedy spotkaliśmy tę dziwną, bo o nietypowym wyglądzie postać. Wzrostem podobna do nas (około 170 cm), szara, nieczytelna twarz, z wyraźnie odznaczającą się częścią twarzową i szyjną. Głowę otaczała bardzo delikatna żółtawa poświata. Natomiast dolne partie tej postaci były „osłonięte” bardzo delikatnym odcieniem błękitu. Co bardzo dziwne, kolory jasne, widoczne dla oka, nie emitowały światła poza siebie. Dokładniej, nie oświetlały ziemi i przeszkód mijanych (małe pojedyncze krzaczki) przez tę Istotę.

Pościg

Pięcioro młodych mężczyzn wcale się nie przestraszyło, nie „wykazało” tchórzostwem. Dziwne spotkanie ożywiło tylko ich ciekawość i wyobraźnię. Pan Marian pierwszy wbiega na owo wzniesienie (w jego ślady ruszają koledzy), chcąc przyjrzeć się zagadkowej postaci z bliska. Ta jednak nie porusza się z początku, po czym oddala równie szybko, jak ludzie ci się do niej przybliżają. Odległość jest teraz jednak mniejsza niż wcześniej i chłopcy są w stanie spostrzec niezauważalne uprzednio szczegóły. Okazuje się, że Istota (jak określił ją pan Marian) nie porusza się w zwykły sposób, za pomocą kończyn, ale raczej lewituje w niewielkiej odległości od ziemi. Z wielką gracją i precyzją omija wszelkie przeszkody w postaci gałęzi i krzewów, a manewrując w powietrzu, utrzymuje cały czas ten sam, bezpieczny (jak można by sądzić) dystans. Z jej szczupłego ciała emanuje bezustannie dziwne, delikatne światło. Zniecierpliwieni mężczyźni podejmują otwarty już pościg. Tajemnicza, świetlista aura postaci znika nagle, a sama Istota przyspiesza znacznie, unosząc się nieco wyżej nad ziemię. Ścigający nie potrafią nadążyć, a „obcy” znika świadkom z pola widzenia, „rozpływając” się w ciemnościach pod wiaduktem. – W jej zachowaniu można było zauważyć z jak wielkim zainteresowaniem się nam przygląda – donosi z przejęciem Marian B. – Może w wyniku napięcia, a być może aby pokazać „kto tu rządzi”, rzuciłem się w pogoń za „nieznanym”, a moi koledzy za mną. Pościg „biegł” po otwartym polu w kierunku torowiska. Istota nagle skręca w prawo, poprzez pojedyncze malutkie drzewka i krzaczki, które są omijane w dość niezwykły sposób (nie dotknięta żadna gałązka) dzięki „płynności” istoty, do tego przy całkowitej ciszy. Zauważyć muszę, że podczas „pościgu” czytelność kolorów podkreślających kształty Istoty (jasno żółty i błękitny), była prawie niezauważalna, natomiast powiem prawdę, dominował kolor szary, który nadal nadawał jej formę i położenie. Po przyśpieszeniu i ostrym skręcie w lewo, Istota zginęła nam pod malutkim wiaduktem kolejowym…

Przeróżne wyjaśnienia

Pan Marian podobnie jak w chwili owego niezwykłego zajścia – tak i później nie okazał się tchórzem. Z odwagą, podniesionym czołem i wiarą w prawdziwość swego doświadczenia, relacjonował przygodę każdemu, kto wykazywał zainteresowanie przedziwnym zjawiskiem. Skrupulatnie, nawet po upływie wielu lat, podawał te same, niezmienne fakty, niczego nie dodając, ani nie przekształcając. Znajomi, przyjaciele, a nawet zupełnie obcy słuchacze, nie wątpili w prawdziwość jego słów, opowiadał bowiem o zdarzeniu z wielkim przejęciem, powagą i stanowczością. Wokół historii „wyrosło” z czasem kilka różnych od siebie teorii, próbujących wyjaśnić fenomen na drodze wiary, bądź podejścia naukowego. Jedni przekonani byli iż – zakładając że wszystko to faktycznie się wydarzyło – było spotkaniem z jakąś istotą niebiańską, duchową. Mówiono o tym, że na polnej drodze z nieodgadniętego powodu objawił się młodym mężczyznom anioł. Wiele osób odwiedzało przez dłuższy czas owo miejsce, licząc że im także przyjdzie w udziale doświadczyć „cudu”. „Anioł” więcej się jednak nie pojawił. Ci, którym zależało aby rzucić nieco naukowego światła na owy temat, tłumaczyli spotkanie ingerencją przedstawiciela inteligentnej, obcej rasy przybyłej z kosmosu. Twierdzili, że kosmita – pasażer jakiegoś niewidocznego dla ludzkich oczu (ukrytego nieopodal) pojazdu kosmicznego, chciał (lub miał za zadanie) nawiązać kontakt z człowiekiem, być może „dokumentując” międzygatunkowe spotkanie w sobie wiadomy sposób i przy użyciu zaawansowanych technologii. Główny świadek zdarzenia przychylał się z czasem raczej do drugiej z dwóch teorii.
– Całe zajście, w którym braliśmy udział, w początkowej fazie, niewątpliwie przypisywaliśmy treściom religijnym, by w miarę upływu lat (a co za tym idzie, w wyniku nazwę to „ewolucji” młodzieńczych wówczas poglądów) skłonić się bardziej w stronę nauki, postępu i cywilizacji. Podboje kosmosu, nowe technologie i jej osiągnięcia, przybliżanie wszechświata człowiekowi… Opisywane często bardzo wiarygodne spotkania z istotami, przeloty i lądowania UFO bywają podważane i negowane przez niedowiarków, ale ja i moi byli i obecni żyjący koledzy będziemy zawsze wierzyć. Bo żeby wierzyć w życie na innych odległych planetach, trzeba to „nieznane” spotkać „twarzą w twarz” – kwitował pan Marian.

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Współczesna ufologia, która (nie tylko na świecie, ale i w Polsce) rozwinęła się potężnie zwłaszcza w II połowie XX wieku, podaje trzy typy spotkań z przedstawicielami obcych cywilizacji. Pierwszy typ to obserwacja UFO, czyli – w polskojęzycznym tłumaczeniu – NOL’a – niezidentyfikowanego obiektu latającego. Definicja ta z samej treści swojej jest bardzo szeroka, NOL’em niekoniecznie musi być zatem kosmiczny pojazd. Spotkanie II stopnia to obserwacja „nieziemskiego” pojazdu, razem z jego załogantami. Za bliskie spotkanie III stopnia, uważa się wszelkie formy interakcji między istotami o zbliżonej do ludzkiej (najczęściej znacznie wyższej) inteligencji.
O ile najbardziej szanowane autorytety w dziedzinie badania kosmosu coraz częściej decydują się na publiczne „przyznanie” się do wiary w UFO, a raczej w istnienie w kosmosie cywilizacji innych niż ludzka, rzesza sceptyków zdaje się równie liczna. Wedle danych statystycznych, prawie co drugi Polak wierzy, iż Ziemia odwiedzana jest przez kosmitów. Połowa z nas odrzuca taką możliwość zdecydowanie. Pan Marian pytany przez „niedowiarków” czy przypadkiem on sam i jego przyjaciele nie doznali omamów, bądź przywidzenia, odpowiadał: – przywidzenia zwykle nie uciekają przed pięcioma goniącymi je młodymi ludźmi…

Antoni Gąssowski

Archiwum Nowin Jeleniogórskich styczeń 2015

1 Komentarz

  1. śmieć z wsiocławia Odpowiedź

    Dawno nie byłem w Wrocławiu ale jest po staremu. Dalej wali knyszą, wieśniakom wrocławskim wali z pod pach, nawet z pod butów wali skarpetkami. Pociągi autobusy tramwaje całe zasyfione. Kto te bydło spłodził?

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.