O Strażnikach z Gór Sowich mówi się od lat. Niejeden turysta, wędrowiec, czy zawodowy przewodnik zaklina się, że widział pośród drzew cienie jakiś tajemniczych postaci. Czy w Sowich Górach rzeczywiście mieszkają duchy? Czy my – ludzie żyjący w erze Internetu, sensacyjnych naukowych odkryć i politycznych niepokojów wciąż jeszcze mamy czas i chęć wierzyć w takie rzeczy? A może wyjaśnienia dziwnych leśnych spotkań nie trzeba wcale upatrywać w mitach i przesądach?

Krajobraz dolnośląskiego pasma górskiego w Sudetach środkowych nie różni się wiele od sąsiadujących z nim Karkonoszy. Otoczone szczytami doliny, płaskowyże, góry z których rozciąga się panorama na okoliczne miejscowości – to wszystko bardzo przypomina nasz tutejszy pejzaż. Las porośnięty jodłami, sosnami, bukami i dębami, poprzecinany nitkami leśnych rzek i strumieni – pomylić można z karkonoskim bardzo łatwo. Niejedno zdjęcie wykonane w Górach Sowich, przypisywano właśnie Karkonoszom. I nie dziwota, bo podobieństwo terenu jest naprawdę uderzające, ot choćby wymarły na skutek klęski ekologicznej las drzew – szkieletów, porastający Wielką Sowę.

Nie tylko topograficznie, ale i historycznie tereny te wiele mają ze sobą wspólnego. Jednym z najbardziej tragicznych i brzemiennych w skutki okresów dla Dolnego Śląska, był czas wojny 30-letniej. Ten potężny, międzynarodowy konflikt o religijnym podłożu, odcisnął na regionie większe piętno, niż każda z poprzednich wojen. Kiedy protestanccy mieszkańcy śląska, na mocy augsburskiego pokoju religijnego domagać się zaczęli coraz głośniej prawa do wyznawania własnej wiary, polityczne siły związane z katolicyzmem, nie czekały biernie aż stracą swe wpływy na tych terenach. W końcu między protestantami, a katolikami doszło do poważnego sporu, który z czasem zamienił się w otwartą wojnę. Pamiętać trzeba jednak, iż kwestie religijne są często jedynie dobrym pretekstem do wszczęcia sporu. Motywy nieco mniej wzniosłe, takie jak zwyczajna żądza władzy, lub zazdrość o wpływy i majątek, bywają najczęściej powodami prawdziwymi. Tak było i w przypadku wspomnianej wojny 30-letniej, o której okrucieństwach i koszmarach historia mówiła bardzo głośno.

O ile prawdą jest, że w Górach Sowich typowe działania wojenne miały bardziej epizodyczny charakter, to w dalszym ciągu rejon ten pozostawał pod wpływem nie kończących się przemarszów i kwaterunków rozmaitych wojsk, toczących walki na sąsiadujących ze sobą terenach. W efekcie czego, dochodziło tu do dość licznych i brutalnych rozbojów, gwałtów, rabunków i krwawych mordów. Dalsze niepokoje targające tym regionem, nie zaznaczyły się aż w takim stopniu, jak te już z okresu XX wieku. Mowa tu oczywiście o wydarzeniach, które przyczyniły się do rozpowszechnienia się wielkiej sławy Gór Sowich, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Teren ten stał się bowiem w latach 1943-1945 miejscem realizacji ścisłe tajnego projektu Riese. Był to wojskowy program przeprowadzany na wielką skalę, polegający w pierwotnym zamyśle na wybudowaniu tu ogromnego kompleksu podziemnych fabryk, które produkować miały przede wszystkim broń i amunicję. Plany obejmowały także stworzenie bazy sekretnych laboratoriów i ośrodków badawczych. W nich właśnie owładnięte obsesyjną chęcią dokonania przełomu w technologii zbrojeniowej nazistowskie Niemcy, przeprowadzać miały utrzymywane w wielkim sekrecie naukowe doświadczenia. Wydrążono tu zatem skomplikowany system pomieszczeń i korytarzy, które za pomocą linii kolei wąskotorowej, połączone były z budynkami znajdującymi się na powierzchni ziemi. Budowa tak rozległego podziemnego centrum, wiązała się z gigantycznymi nakładami finansowymi, mimo iż do pracy przy jego konstrukcji wykorzystywano więźniów i jeńców wojennych z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Okolica Gór Sowich, usiana jest zresztą pozostałościami po kilkunastu obozach pracy, postawionych tu właśnie w związku z projektem Riese.
Historia ludzi, zmuszanych do niewolniczej harówki w podziemiach była wyjątkowo smutna. Większości z nich nie udało się przeżyć niebywale ciężkiej pracy w iście nieludzkich warunkach. Ci, którzy tę mordownię jakoś jednak przetrwali, zostali najprawdopodobniej powystrzelani przez pilnujące iccienie góryh oddziały SS. Część zginęła ponoć, zasypana w wysadzonych w powietrze sztolniach. Fakt, iż dotarcie do bezpośrednich relacji, opisujących owe wydarzenia, graniczy w zasadzie z cudem, przyczynił się niewątpliwie do powstania przeróżnych teorii i domysłów dotyczących tego miejsca.

Od jakiegoś czasu, z takich czy innych ust słychać donosy o dziwnych obserwacjach, dokonywanych na powierzchni ziemi. Wiele osób opowiadało o napotkanych w lesie dziwnych postaciach. Kim mogli być owi tajemniczy ludzie? Jeden z mieszkańców Walimia, z którym skontaktował NJ miłośnik lokalnej historii, tak relacjonuje swe przeżycia:

– To była niedziela. Planowałem zrobić szereg zdjęć na Sowiej Górze (Wielkiej Sowie – przyp.red.). Szedłem tam niebieskim szlakiem, czyli od Walimskiej Przełęczy. Miałem na to cały dzień. Wybrałem się rano, planowałem wrócić wieczorem. Miałem dość czasu, żeby dojść do Przełęczy Wolborskiej. Ta trasa nie jest najszybsza. Są prostsze. Ale ją lubiłem, zresztą po górach chodzić potrafię. Na Sowiej Górze zatrzymałem się, robiłem zdjęcia. Mam je wszystkie do dziś. Siedziałem sobie w słońcu, był święty spokój. Minął mnie facet z jasnym labradorem, potem przeszli jacyś Niemcy w średnim wieku – kobieta i mężczyzna. Zjadłem kanapki, wypiłem herbatę, poszedłem dalej. Minąłem Starą Jodłę, a tuż przed Trzema Bukami zobaczyłem coś bardzo dziwnego. W odległości – może piłkarskiego boiska, zobaczyłem człowieka, który wyłonił się zza drzew. Wyglądało, że nosi kalosze, albo wojskowe buty. Stał przy drzewie. Miał trochę zniszczoną kurtkę, jasną koszulę pod spodem i szare spodnie. I tak stał. Ja szedłem dalej, myślę sobie stoi facet no i co? Idę, idę, i jak byłem w połowie odległości od niego, słyszę taki dźwięk, jakby coś ciężkiego spadło na leśne poszycie. Głuchy, ciężki dźwięk z mojej prawej strony. Odwracam się w prawo i widzę jak jakaś postać przechodzi za drzewami, a potem znika za nimi. Poczułem się nieswojo, patrzę do przodu, tamtego człowieka już nie ma. Kiedy minąłem miejsce gdzie ten wcześniej stał, znowu słyszę ten sam głuchy huk. Ale jakoś bliżej i głośniej. Obracam się na wszystkie strony – nic. Żywej duszy. Później dogoniłem tych, co szli przede mną i przyznam, że byłem zadowolony, że nie idę sam.

– Siedziałem w Zygmuntówce, zszedłem właśnie w dół z Przełęczy Jugowskiej. Karmiłem kury resztkami bułki z masłem – opowiada, zdawać by się mogło – zabawną historię – jeden ze znajomych przewodników. No i widzę jak leci w dół człowiek z grubym plecakiem, tak jakby za chwilę miał się wywrócić. Spojrzał na mnie i biegnie w moją stronę odwracając się co i rusz. Wreszcie dobiegł, opiera dłonie na kolanach i sapie ze zmęczenia. – Niech pan stąd nie odchodzi, niech pan poczeka – mówi. A ja na to – nigdzie nie idę, jak pan widzi karmię kury. No ale kur już nie było bo je spłoszył ten turysta. – Czekam – mówię. – Co się stało? – Widziałem, sam nie wiem co.
Ja też nie wiedziałem co ten człowiek zobaczył, bo jego tłumaczenia były trochę bezładne. Dopiero potem opowiedział mi o tym, co mu się przydarzyło. Szedł ponoć równym tempem, ale w pewnej chwili zorientował się, że ktoś idzie za nim. Słyszał kroki. Odwracał się kilka razy, sprawdzał, ale nic nie zobaczył. No i te kroki słychać było jak tylko wyrównywał tempo. Zatrzymał się znowu i rozejrzał dookoła, bo był pewien, że nie jest sam. Ruszył dalej i właśnie w tym momencie kontem oka dojrzał – jak twierdzi – postać w szarym płaszczu po swojej prawej stronie. Szła obok dość szybko, potem zasłoniły ją drzewa i już z nich nie wyszła. No i spanikował, postanowił dalej biec. To nie był pierwszy, ani ostatni raz kiedy ktoś mi opowiadał o dziwnych spotkaniach w tych okolicach – dodaje przewodnik. – O postaciach ubranych w szare lub ciemne stroje, o dziwnych dźwiękach dochodzących spośród drzew. – Czy są tu duchy? Trudno powiedzieć. Na pewno nie jest tak, że wszyscy mają tutaj akurat przywidzenia. Jestem skłonny uwierzyć prędzej w to, że ktoś od czasu do czasu urządza tu sobie żarty, wiedząc co mówi się o Górach Sowich. No chyba, że faktycznie, coś tu jest na rzeczy – dodaje z uśmiechem.

Antoni Gąssowski

Archiwum Nowin Jeleniogorskich

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.