Archiwum Nowin Jeleniogórskich grudzień 2015 rok
Góry Izerskie od dawna stanowiły raj dla odkrywców i pasjonatów związanej z regionem historii. Ile jeszcze tajemnic kryją w sobie piękne szczyty Izerów, możemy się tylko domyślać, ale są bez wątpienia wśród nich i takie, przy których włos się jeży, a po plecach przechodzą ciarki. Co małą, położoną na stokach Kotła wieś, łączy z duchami…i nazistami?
Duchy z dawnych epok
Historię ducha, który pojawia się rzekomo w jednej z wsi Gór Izerskich zna co najmniej kilkanaście osób. O budzącej grozę postaci, nawiedzającej ruiny przedwojennego budynku, słyszeli też niektórzy z sudeckich przewodników. Zanim jednak podzielimy się tak samo niezwykłą, co prawdziwą (zdaniem świadków) opowieścią, musimy cofnąć się co nieco w czasie…
Historia Kotliny – maleńkiej wsi położonej na stokach Kotła w Górach Izerskich, sięga czasów późnego średniowiecza, a – jeśli wierzyć podaniom – okresu jeszcze wcześniejszego. Jak głosi jedna z legend, kilku rycerzy z drużyny Bolesława IV Kędzierzawego, zatrzymało się podczas łowów przy wodzie Jasnego Potoku, niedaleko wzniesienia zwanego dziś Kotłem. Wkrótce dołączyła do nich reszta druhów, a sam książę zwierzchni wrocławski (a także i Polski), urzeczony urokiem gór, czystością wody i dostatkiem zwierzyny łownej, zdecydował wznieść niedaleko obozowiska, myśliwski zamek o pasującym mu skądinąd „imieniu” Kesselschloss (Kocioł). Niektórzy są zdania, iż twierdza powstać musiała (roku pańskiego 1169), bo jeszcze burgmeister XVI-wiecznego Mirska dawał pisemne świadectwo istnienia warowni, opisując znajdujące się na wysokich skałkach mury i wały obronne. Te podziwiać można było ponoć do połowy XIX wieku. Śladów owych ruin poszukiwano jeszcze ćwierć wieku temu, ale w opinii wielu, kamienie albo musiały zostać przysłonięte ziemią i roślinnością, albo zostać rozebrane przez okoliczną ludność, w celu pozyskania budowlanego surowca. Tak, czy inaczej o miejscu, w którym wznosił się zamek, mawiano iż nawiedzane jest przez duchy żyjących setki lat wcześniej rycerzy; co poniektórzy słyszeli rzekomo dźwięk gry myśliwskich rogów, odgłosy szczekania psów gończych i echa jakiś tajemniczych krzyków. O ile podobne doniesienia wywołują uśmiech prędzej niż strach i włożyć można je raczej między bajki, to historie z czasów nam współczesnych malują się znacznie mroczniej i niewiele można znaleźć w nich śmiesznego…
Mroczna historia domu wczasowego, czyli kto hodował w Izerach…dzieci?
Dzieje miejscowości Kotlina różnie traktował los. W okresie złotego wieku sudeckiego górnictwa, czasach kiedy dzięki doskonale prowadzonej polityce wydobywczej podobne wsie zyskiwały status miast, i niewielka Kotlina prosperowała doskonale, nie obawiając się nawet konkurencji ze strony położonej w Rudawach Janowickich Miedzianki. Do jednej i drugiej miejscowości zjeżdżali się górnicy ze Śląska, a XV-XVI wieczny przemysł kopalniany kwitł. Oczywiście – do czasu. Po upadku górnictwa, mieszkańcy osady parali się wszystkim czym mogli – od zbieractwa, po tkactwo i hodowlę zwierząt. Nowe, pomyślniejsze wiatry, przyniósł Kotlinie przełom wieku XIX i XX, kiedy to rozwijał się (a później rozkwitał) przemysł turystyczny regionu. Kotlina korzystała z dobrodziejstw mody na „krajoznawstwo”, już wówczas, kiedy księżna Izabela Czartoryska, podróżowała swym dyliżansem przez Śląsk, docierając aż do słynnych Cieplic, części dzisiejszej Jeleniej Góry. Ta moda-szał na zwiedzanie była wodą na młyn lokalnych przedsiębiorców, którzy nie szczędzili grosza na stawianie hoteli i wypoczynkowych domów. Jeden z takich ośrodków, postawiono nieopodal wybudowanego kilkanaście lat wcześniej schroniska Kesselschlossbaude. Okolice Kotliny stanowiły bowiem idealną wręcz „miejscówkę”, dla przybywających ze Śląska kuracjuszy, którzy tu właśnie cieszyć się mogli zapierającymi dech w piersi widokami górskiego krajobrazu, zaciszem, oraz bogactwem przyrody. Dom Wypoczynkowy Berlińskiej Kasy Chorych Berlin-Tempelhof co roku przyjmował gości, uzupełniając pękające nieraz od turystów w szwach schronisko Kesselschlossbaude. Ta ostoja ciszy, spokoju i sielankowego relaksu zmieniła się jednak nie do poznania w okresie II wojny światowej, przeobrażając w ośrodek niczym z koszmarnej powieści grozy. Domem Wypoczynkowym zainteresowali się bowiem naziści, włączając nieruchomość do programu Lebensborn. Lebensborn w założeniach miał stworzyć odpowiednie warunki w sieci swoich ośrodków do „odnowienia krwi niemieckiej” i „hodowli nordyckiej rasy nadludzi” poprzez odpowiednią selekcję kobiet i mężczyzn przeznaczonych do rozmnażania, w ramach demograficzno-politycznych założeń nazistowskiej polityki rasowej. Działalność Lebensborn była również próbą zahamowania wzrastającej liczby aborcji oficjalnie i prawnie zakazanej w nazistowskich Niemczech, co dla planującej ekspansję militarną III Rzeszy (z punktu widzenia prowadzonej polityki ludnościowej) stanowiło zjawisko niekorzystne. Ośrodki Lebensborn były – mówiąc krótko – hodowlami ludzi, gdzie wyselekcjonowane kobiety spełniać miały jeden tylko cel – rodzić pochodzące od aryjskich ojców dzieci. Zwane „rodzicielkami” niewiasty mieszkały na stałe w owych ośrodkach, wydając na świat kolejne „pokolenia” Niemców. Oczywistym było, iż nie każda z nich podoła zdrowotnie takiemu zadaniu – przypadki śmierci podczas ciąży, w trakcie i po urodzeniu potomstwa – nie należały do rzadkości. Dom wczasowy w Kotlinie – z oazy ciszy i spokoju, przeobraził się zatem w „wylęgarnię” dzieci, gdzie śmierć – zarówno matek, jak i niemowląt – była na porządku dziennym. Fakt, iż program Lebensborn zakończył się ostatecznie fiaskiem, nie przynosząc oczekiwanych rezultatów, był bez znaczenia dla tych, którzy w imię jego ponurej ideologii – zapłacili koniec końców życiem.
Ducha udało się sfotografować!
– Do wycieczki w rejony Kotliny, zainspirowała nas literatura związana z regionem – mówi przewodnik sudecki, Jarosław Szczyżowski. – Wzmianki o znajdującym się tam (jak i w sąsiednich miejscowościach) ośrodku Lebensborn odnaleźć można było we współczesnych tekstach bez większych trudności. Tło i kontekst historyczny związany z Kotliną, przyciąga zresztą w jej strony niejednego pasjonata historii, czy poszukiwacza przygód, skarbów i wrażeń. Wieś odnaleźć można między Kopańcem, a Świeradowem, z którego z resztą przyjeżdżali do Kotliny swego czasu kuracjusze. Wspomniany ośrodek położony jest niezwykle ciekawie, sąsiaduje bowiem z legendarnymi ruinami dawnego zamku myśliwskiego, wzniesionego jeszcze we wczesnym średniowieczu. Kilkoro z nas – pasjonatów historii regionu właśnie – wybrało się swego czasu do Kotliny, aby zbadać to, co zostało z dawnego ośrodka Lebensborn. Ciekawostką jest, iż w czasach kiedy ten działał, cała wieś była zelektryfikowana, posiadała też znakomitą sieć telefonizacyjną! Pozostałości dawnego domu wypoczynkowego, położonego niedaleko ruin schroniska, badaliśmy dość skrupulatnie, przygotowując pełną dokumentację fotograficzną. Zadanie nie było łatwe, z uwagi na niebezpieczeństwo związane z fatalnym stanem technicznym budynku. Niewiele tam trzeba, aby nieopatrznie wpaść w dziurę w podłodze, czy nadepnąć na przegniłe deski. Postanowiliśmy mimo to sfotografować piwnicę i na szczęście – nikomu nic złego się tam nie przydarzyło. O zrobionych w ośrodku zdjęciach na jakiś czas zapomnieliśmy, dopiero później przyszło nam przeglądać je na komputerze. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy podczas katalogowania fotografii – ujrzeliśmy na jednej z nich postać rozebranej do połowy kobiety, stojącej na tle piwnicznego muru! – dodaje sudecki przewodnik. – Analizowaliśmy to zdjęcie, pytaliśmy o opinię fachowców w dziedzinie fotografiki i przyznać muszę, że nikt nie potrafił wyjaśnić zjawiska w sposób zadowalający. Sam wybrałem się ponownie w to miejsce, aby uważnie przyjrzeć się uwiecznionym na zdjęciach ścianom. Szukałem odbarwień, które w obiektywie aparatu ułożyć mogły się w postać kobiety, ale niczego takiego nie znalazłem. Kilka z zapytanych później o opinię osób – twierdziło zgodnie, że zrobiliśmy zdjęcie duchowi – sugerując iż miejsce to faktycznie nawiedzane jest przez zmarłe tam niegdyś kobiety. Ja sam starałem się podejść do zjawiska w sposób logiczny i racjonalny, ale przyznać muszę że cała ta historia mocno mnie zaintrygowała! – przyznaje Jarosław Szczyżowski.
Przerażające spotkanie ze zjawą!
Sensacyjne doniesienie o niezwykłej fotografii, uzupełniła anonimowo jedna z mieszkanek Wrocławia, która pod Jelenią Górę przyjeżdża regularnie. – Jestem osobą wykształconą i to porządnie, mam za sobą w sumie ponad dziesięć lat studiów i dwa naukowe tytuły – mówi pani Jolanta. – Wykonuję na co dzień bardzo odpowiedzialny zawód, w którym nie ma miejsca na fantazjowanie – muszę stąpać twardo po ziemi. Nie jestem zatem „szaleńcem”, ale osobą rozsądną – zapewnia nasza rozmówczyni. – Mam mimo to szacunek dla tak zwanych kwestii niewyjaśnionych naukowo i nie uważam, że doniesienia o duchach są w całości i zawsze tylko zmyślone, jako że sama byłam naocznym świadkiem zdarzenia absolutnie niewiarygodnego. Od lat bez mała trzydziestu chodzę po Sudetach, kocham je i znam jak własną kieszeń. W moich podróżach towarzyszy mi zwykle pies, miałam ich w życiu już pięć. Piątym jest moja ukochana suczka owczarka niemieckiego, wierna i oddana mi bezgranicznie. Nie boję się spacerować, kiedy ona mi towarzyszy. Była też ze mną kiedy stało się coś niebywałego. Odwiedzałam właśnie wieś Kotlinę (nie po raz pierwszy zresztą) i szłam aleją wiodącą do dawnego domu wypoczynkowego. To piękna ścieżka, porośnięta po bokach drzewami. Kiedy dotarliśmy do ruin, moja suczka zaczęła zachowywać się bardzo dziwnie, wyraźnie okazywała zaniepokojenie. Z podkulonym ogonem to popiskiwała, to na przemian obszczekiwała stare mury. Ja też się zaniepokoiłam i chciałam wziąć ją na smycz, ale ona w ostatniej chwili wyrwała mi się i przebiegła przez jedno z półokrągłych sklepień. Bałam się, ale ruszyłam za nią…i do dziś myślę, że może wówczas nie powinnam tego robić. Poszłam jednym z korytarzy i za chwilę zobaczyłam psa który stał nieruchomo tuż przede mną i z opuszczoną nisko głową i postawionymi uszami bardzo uważnie się w coś wpatrywał. Suczka wyglądała jak jakiś posąg i miała trochę dziwne spojrzenie.
Zawołałam ją po imieniu, ale ona nic! Stała tam, jak wryta. Ruszyłam w jej kierunku, a ona nawet nie drgnęła. Założyłam sprzączkę smyczy na jej obrożę i chciałam pociągnąć w stronę wyjścia. W tej samej chwili ona wydała z siebie długi, chrapliwy, niski i pełen złości warkot. Zimne ciarki przeszły mi po plecach – i choć trudno to opisać – po prostu wiedziałam że ktoś za mną stoi. Wiedziałam że mój pies tego kogoś widzi. To było jedno z tych przeczuć, kiedy się to po prostu wie i już. Obejrzałam się za siebie tak przerażona jak nigdy w życiu i zobaczyłam stojącą na końcu korytarza młodą kobietę o krótkich, jasnych włosach. Ubrana była bardzo skromnie w jakąś piżamę, czy coś podobnego. Patrzyła się – albo na psa, albo na mnie, beznamiętnym spojrzeniem pełnym jakiejś obojętnej złośliwości. A potem zniknęła w ułamku sekundy. Była, a potem jej nie było. Krzyknęłam i wybiegłam z ruin, moja suczka dreptała obok mnie, tak żeby nie pociągnąć mnie smyczą i nie przewrócić. Zatrzymałam się pośrodku alei i dopiero wtedy obejrzałam za siebie. Nikogo rzecz jasna nie zobaczyłam, ale moje przerażenie nie ustąpiło przez kilka kolejnych dni. Długo zastanawiałam się, czy wzrok, lub wyobraźnia nie spłatały mi figla, ale dziś sądzę że nie. Myślę, że z tym domem w Kotlinie, jest coś bardzo, ale to bardzo nie w porządku – przekonuje turystka z Wrocławia.
O ile trudno jest większości z nas dawać bez namysłu wiarę podobnym doniesieniom, to z drugiej strony nie wydaje się właściwym całkowite poddawanie w wątpliwość i wyśmiewanie historii, które dla niektórych okazywały się przeżyciami trudnymi, a nawet traumatycznymi. Mówi się, że relacja jest tym bardziej przekonująca, im bardziej prawdziwa. Jak było w powyższym przypadku? Czy faktycznie po ruinach dawnego ośrodka Lebensborn krąży coś, co nigdy nie odeszło? Na to pytanie, jak i na szereg podobnych chyba nie da się prosto odpowiedzieć…
Antoni Gąssowski
Imiona niektórych z postaci artykułu mogły zostać zmienione.
1 Komentarz
Ciekawy komentarz. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że w budynku wskazanym na zdjęciu, można też znaleźć go na zdjęciach w archiwach niemieckich jak obok stoją kobiety i ssmani, w jednym z pomieszczeń za każdym razem coś ściska za gardło i czuć ” obecność”
No i też ciekawe jest to , że jakiś starszy jegomość zawsze zjawia się niby na spacer.