Niemieckie przepisy dotyczące zabezpieczenia na czas wojny zbiorów muzealnych, wszelkich dóbr kultury, bibliotek, zbiorów prywatnych i dokumentów najważniejszych urzędów publicznych dość dokładnie regulowały zasady ich przechowywania i ukrywania. W szczególności chodziło o zabezpieczenie ich na wypadek bezpośrednich działań wojennych i bombardowań. Przepisy te wielokrotnie modyfikowano, każdorazowo przystosowując je do spodziewanych zagrożeń.

W 1939 r. w zasadzie ograniczały one obowiązek zabezpieczania zbiorów jedynie do przeniesienia ich na czas spodziewanego zagrożenia do piwnic budynków, w których zwykle były eksponowane i przechowywane. Jednak już w 1942 roku zasady te, wobec zagrożenia alianckimi nalotami, radykalnie zmieniono, polecając ukrywanie cennych zbiorów daleko od wielkich miast. Dodatkowe przepisy nakazywały śląskiemu konserwatorowi sztuki, G. Grundmannowi, daleko idącą pomoc w ukrywaniu zbiorów sztuki także z Berlina i północno-wschodnich Niemiec. Równocześnie zalecono konserwatorowi przeprowadzenie tak szerokiej akcji fotografowania zbiorów, by zachowała się zdjęciowa dokumentacja każdej sztuki z cenniejszych kolekcji, w tym szczególnie sztuk i zbiorów zabytkowych.

W myśl przepisów o zabezpieczeniu dóbr kultury zadaniem konserwatora sztuki prowincji śląskiej G. Grundmanna było m.in. stworzenie i zapewnienie dobrych warunków do przechowywania zbiorów należących do instytucji publicznych, tak dokumentów, jak i dzieł sztuki. W tej sprawie obowiązywała dodatkowa instrukcja, mocą której szczególnie cenne zbiory należało rozpraszać na rozległym terenie. Chodziło bowiem o to, by ewentualnemu zniszczeniu uległa tylko część danej kolekcji, a nigdy całość. Do zasady rozpraszania zbiorów po co najmniej kilku składnicach przywiązywano zasadnicze znaczenie. Prof. Józef Gąbczak ustalił, że taki właśnie los pod koniec wojny spotkał niemal wszystkie wielkie, wrocławskie kolekcje. Zbiory Muzeum Sztuk Pięknych ukryto w 8 miejscowościach, na 11 piętrach w 16 różnych salach, Miejskie Zbiory Sztuki ukryto w 9 miejscowościach, na 18 piętrach w 52 salach, a zbiory uniwersyteckie ukryto w 6 miejscowościach, na 7 piętrach w 19 salach. Takie zabezpieczenie zbiorów tylko siedmiu wrocławskich instytucji miało miejsce w 52 miejscowościach, na 69 piętrach, w 148 pomieszczeniach.

Było tego wiele

Jednak nawet taka, przemyślana i dobrze przeprowadzona akcja nie mogła zabezpieczyć wszystkich zbiorów. Na Dolnym Śląsku tego rodzaju zasoby były bowiem ogromne. Obok 60 muzeów regionalnych, posiadających często wręcz unikalne kolekcje, należało zabezpieczyć także zbiory z około pięciuset zabytkowych kościołów i klasztorów oraz kilkudziesięciu najważniejszych budynków publicznych, w których – przechowywano często bardzo bogate kolekcje. W tej sytuacji na pomoc konserwatora mogli liczyć prywatni właściciele jedynie najcenniejszych, niekiedy tylko pojedynczych, eksponatów. Zaś ci, którzy posiadali rozrzucone po terenie Śląska pałace i zamki, szybko przekonali się, że obok własnych kolekcji muszą pomieścić zbiory obce, bo ich rodowe siedziby zostały wyznaczone na składnice dzieł sztuki. Taką właśnie funkcję przez długi czas pełnił bajkowej urody zamek rodziny von Zedlitz w Nowym Kościele. Tu bowiem G. Grundmann złożył na przechowanie wrocławskie Miejskie Zbiory Sztuki, zasoby Archiwum Państwowego, zasoby Biblioteki Miejskiej i wiele prywatnych kolekcji sztuki należących do mieszkańców Wrocławia.

Zamek i ukryte w nim zbiory zaszyfrowane jako składnica „E” spłonęły zarówno na skutek licznych, powojennych podpaleń. W każdym razie z relacji W. Kieszkowskiego, który kierował akcją rewindykacyjną na Dolnym Śląsku bezpośrednio po wojnie, wynika, że zamek w Nowym Kościele i zgromadzone w nim zbiory już w sierpniu 1945 roku były poważnie zniszczone. Nigdy jednak nie udało się dokładnie ustalić, co w tym zamku spłonęło. Z odręcznego spisu sporządzonego przez G. Grundmanna wynika, że w zamku w Nowym Kościele na pewno złożono część z 552 obrazów, 90 rzeźb, 373 sztuk mebli, 11 tek grafik i wielu tysięcy sztuk dzieł rzemiosła artystycznego, które należały do 160 różnych przez konserwatora. Jest także bardzo prawdopodobne, że do Nowego Kościoła w styczniu 1945 roku dotarł transport ze zlikwidowanej składnicy w Borowej, gdzie przechowywano m.in. zbiory przewiezione tam z wrocławskiego ratusza. Do likwidacji składnicy w Borowej doszło już 7 grudnia 1944 roku, gdy uznano, że istnieje bardzo realne zagrożenie dla wszystkich składnic leżących na prawym brzegu Odry. Podjęto wtedy próbę przeniesienia tych zbiorów do kilku innych składnic, w tym do Nowego Kościoła. Z potwierdzonych informacji wynika jednak, że niemal do połowy stycznia akcji tej nie udało się zakończyć.

Co spłonęło?

Zamek w Nowym Kościele dość szybko został niemal całkowicie zapomniany. Wielokrotnie pożary i dewastacja będąca m.in. skutkiem poszukiwania w zamku i jego piwnicach ukrytych tam zbiorów, szybko doprowadziły tę budowlę do całkowitej ruiny. Zamkowe mury szczególnie dobrze zapamiętały kilka wizyt żołnierzy radzieckich, którzy wiedzieli o ukrytej na zamku składnicy. Stefan Karczewski, świadek tych zdarzeń, mieszkający obecnie we Wrocławiu, opowiada, że Rosjanie wielokrotnie burzyli nawet ściany, szukając schowków, w których ukryto składnicę. Jak twierdzi, we wrześniu 1945 roku na zamku odkryto co najmniej jeden schowek, którego zawartość wywieziono niewielką ciężarówką w kierunku Strzegomia. Świadek widział, jak ładowano skrzynie zawierające szkło, porcelanę i kilkanaście zrolowanych obrazów.

Jego zdaniem już wtedy było jasne, że pożar i liczne rabunki doprowadziły do zniszczenia głównie majątku należącego do von Zedlitzów, stanowiącego normalne, nie ukryte wyposażenie zamku. Natomiast nigdy nie znaleziono w zgliszczach zamku śladów po spalonych skrzyniach, nie znaleziono niepalnych przecież szkieł i porcelany, choćby rozbitych. Nie znaleziono też śladów po kilku tysiącach pojedynczych dzieł sztuki, wykonanych m.in. z metali i kamienia. To, wg Stefana Karczewskiego, dowodzi, że W. Kieszkowski oceniając zniszczenia, kierował się głównie stanem dewastacji wyposażenia zamku, które należało do von Zedlitzów.

S. Karczewski jest niemal pewien, że Rosjanie wywieźli z zamku tylko jedna ciężarówkę dóbr znalezionych w zamurowanej piwnicy. Reszta składnicy nadal jest schowana gdzieś w podziemiach i zamkowych piwnicach, bo właściwie nie ma możliwości opróżnienia ich w taki sposób, by pozostało to niezauważone. Chyba że piwnice i podziemia są tak rozległe, że prowadzą do jakiegoś oddalonego, dobrze ukrytego miejsca.

Władza mówi „nie”

Wersję S. Karczewskiego potwierdza jeden z potomków rodu von Zedlitzów. W 1983 lub 1984 roku zwrócił się do polskich władz z propozycją ujawnienia tajemnicy zamku w zamian za możliwość wydobycia z ruin ukrytych w piwnicach rodzinnych pamiątek. Jednym z warunków, które przedstawił ów Niemiec, było przeprowadzenie tych poszukiwań bez zbędnego rozgłosu. Dobrze znający tę sprawę członek ówczesnych władz twierdzi, że propozycja spotkała się z dużym zainteresowaniem. Podjęto z Niemcem rozmowy, próbując ustalić, o jakie pamiątki chodzi i co proponuje on w zamian. Sprawę traktowano wówczas nie tylko jako tajna, ale także bardzo delikatną. Kiepskie rezultaty wcześniejszego poszukiwania w Karkonoszach tzw. „Złota Wrocławia” skłaniały bowiem do daleko posuniętej ostrożności.

Zanim jednak doszło do jakichkolwiek uzgodnień, do sprawy wmieszał się konsulat ówczesnej NRD we Wrocławiu, podobno ostro protestując przeciwko tego rodzaju kontaktom. Świadek twierdzi, że choć nie zna tej sprawy dokładnie, jest pewien, że enerdowcy o zamku w Nowym Kościele posiadali wówczas sporą wiedzę i mieli w tej sprawie zamiary. W tej sytuacji ktoś ważny z Warszawy polecił odrzucić propozycję von Zedlitza.

Po przerwaniu kontaktów z potomkiem dawnych właścicieli zamku podobno jeszcze przez jakiś czas prowadzono rozmowy z enerdowcami, którzy podobno bardzo chcieli przeprowadzić na tym terenie wspólne, polsko-niemieckie badania. Rozmowy dotyczyły podobno poszukiwania dawnych dokumentów Abwehry. Ostatecznie jednak do takich poszukiwań wtedy nie doszło. Na początku lat dziewięćdziesiątych ktoś, reprezentujący dawnych właścicieli zamku, ponowił propozycję podjęcia poszukiwań rodzinnych pamiątek. Tym razem rozmowy doprowadziły do pewnych uzgodnień. Jedną z najważniejszych propozycji strony polskiej było jednak żądanie, by ewentualne roboty były prowadzone pod nadzorem służb konserwatorskich, co miało zagwarantować pełną kontrolę nad poszukiwaniami. Ten warunek był chyba jednak nie do przyjęcia, bo po kilku kontaktach rozmowy wygasły. Mój informator twierdzi, że ich prawdziwym celem było jedynie sondowanie możliwości, a nie próba realnego wejścia w teren. W każdym razie jeszcze nie wtedy.

Gdzie jest plan?

Poszukiwania składnica może być schowana w kilku miejscach. Najbardziej prawdopodobne jest jednak ukrycie jej albo w tunelach prowadzących z zamkowych piwnic w kierunku kościoła i do podziemi kaplicy, albo w tunelu, który prowadzi w kierunku Ostrzycy. Istnienie dwóch pierwszych tuneli jest zdaniem znawców tematu pewne, natomiast na temat tunelu prowadzącego w kierunku Ostrzycy brak jest pewniejszych danych.

Są jednak ludzie, którzy tego tunelu bardzo intensywnie poszukują, bo, jak twierdzą, naprawdę istnieje i już przed wojną posłużył do ukrycia czegoś cenniejszego niż wrocławskie składnice sztuki. Ich zdaniem do zamku prowadzą ślady m.in. pewnego Polaka, który w czasie wojny domowej w Rosji, po bolszewickiej rewolucji walczył na terenach obecnej Mongolii wraz z Niemcami, pochodzącymi z niemieckiego w tamtym czasie Nowego Kościoła. W dalekiej Mongolii doszło wtedy do znalezienia dużych ilości starego złota, którego tylko niewielką część udało się przewieźć do Niemiec. Skalną komorę, w której znaleziono mongolski skarb, wysadzono, a ów Polak na miejscu wykonał grafikę, która w istocie była szczegółowym rysunkiem terenu i planem dotarcia do jaskini. Tę właśnie grafikę ukryto w latach dwudziestych albo w zamku, albo w jego podziemiach. Polak, jej autor, zamieszkał po powrocie z Syberii we Wrocławiu i zmarł podobno w 1937 roku na serce, w czasie jednego z licznych przesłuchań. Niemcy bowiem wiedzieli, że był autorem wtedy już zaginionej grafiki, której intensywnie poszukiwano. Wrocławska Abwehra, której zainteresowania sięgały bardzo daleko na wschód, była zdecydowana zmusić go do odtworzenia rysunku z pamięci. Do tego podobno ostatecznie jednak nie doszło. W czasie przesłuchań zmarł także Niemiec, który uczestniczył wraz Polakiem w walkach na terenie Mongolii i był świadkiem znalezienia i ukrycia mongolskiego skarb.

Poszukiwania tej grafiki trwają od lat. Wielu eksploratorów twierdzi, że właśnie tego chciał poszukiwać potomek właścicieli zamku. Ich zdaniem grafika lub obraz, bo jest i taka wersja tej informacji, będący planem sporządzonym w górach Mongolii przed wojną, był na pewno przechowywany w Nowym Kościele. Trudno sobie wyobrazić, by nie wiedzieli o tym właściciele zamku.

W tej sprawie jest wiele niepewnych, często mylących informacji. Jednak pewne fragmenty tej mozaiki pozwalają wnioskować, że w zawalonych piwnicach lub korytarzach nadal coś ważnego jest ukryte. Poszukiwania Abwehry, dziwne zainteresowanie enerdowskich dyplomatów, ciche, ale konsekwentne działania prowadzone przez doświadczonych eksploratorów dowodzą, że coś tam jest. Z tym „coś” wielu poszukiwaczy łączy także dziwne przywiązanie do okolic Nowego Kościoła H. Klosego, Niemca, który przez wiele lat mieszkał w tej okolicy, a był tak bardzo zaangażowany w ukrywanie wrocławskich skarbów. Być może prawdziwa tajemnica zamku nie zostanie ujawniona nigdy. Ponieważ jednak jej poszukiwania ciągle trwają…

Marek Chromicz

Zdj. Fotopolska.eu

Archiwum Nowin jeleniogórskich nr 2, 9.01.01

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.