Strażacy się przygotowani do niesienia pomocy praktycznie w każdych warunkach. Widoczne to jest szczególnie na naszym terenie. Także na wodzie i pod jej powierzchnią. Do takich zadań są wyspecjalizowani wodniacy, płetwonurkowie.

Dwa tygodnie temu dyżurny stanowiska kierowania Państawowej Straży Pożarnej odebrał telefon od roztrzęsionej kobiety. Łamiącym głosem prosiła o pomoc. Jej dwaj znajomi znajdowali się w wodzie. Po rozpytaniu okazało się, że byli to wędkarze. Wybrali się nad zbiornik w Pilchowicach. W godzinach wieczornych jeden z nich zsunął się ze skarpy i wpadł do wody. Nie mógł się wydostać na brzeg i zaczął wzywać pomocy. Kolega wskoczył za nim i stając po pas w wodzie złapał za rękę tonącego. By nie dopuścić do utonięcia, nie mógł go puścić. Obaj wędkarze znaleźli się w lodowatej, mokrej pułapce. Zaczęli się błyskawicznie wyziębiać, w końcu popadli w hipotermię. Doszłoby do tragedii. Pojawili się jednak ratownicy OSP z Pilchowic. Wyciągnęli wędkarzy z wody. W tym czasie nadjechali strażacy ze Specjalistycznej Grupy Ratownictwa Wodno-Nurkowego Komendy Miejskiej PSP z Jeleniej Góry. – Sytuacja była już opanowana, ale warunki nie były dogodne – mówi asp. Tomasz Trusewicz, zastępca dowódcy GPRW. – W tym miejscu dostęp do zbiornika był utrudniony. By dotrzeć do skarpy, wydostać mężczyzn i ich ewakuować, należało pokonać ponad 300 metrów gęsto zarośniętego terenu – dodaje. Wędkarzom nic się nie stało, ogrzali się w pojazdach ratowniczych.

Docenili to i ratownikom podziękowali w mediach. – To był dla nas bardzo miły gest – mówi T. Trusewicz.

Akcja miała szczęśliwe zakończenie. Niestety to rzadkość w służbie tej grupy.

Podwodni specjaliści

W naszym województwie funkcjonują jedynie trzy Specjalistyczne Grupy Ratownictwa Wodno-Nurkowego. Mamy szczęście, bo jedna z nich jest częścią 1. Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej KM PSP, stacjonującej w Cieplicach. Służy w niej 13 ratowników. Dla wszystkich płetwonurkowanie to nie tylko zadania służbowe, ale przede wszystkim pasja. Aż sześciu z nich posiada uprawnienia kierownika prac podwodnych, czyli tych najtrudniejszych, najbardziej wymagających.

Nasza grupa, w porównaniu z podobnymi z centralnej Polski, gdzie zbiorników i cieków wodnych jest więcej, nie ma się czego wstydzić. Nie odstaje od nich wyszkoleniem i wyposażeniem. Wręcz przeciwnie. Ratownicy posiadają własny wóz, trzy łodzie, echosondy (liczą na obiecany przez miasto sonar), przewodowe i bezprzewodowe aparaty komunikacyjne, każdy z nich indywidualne, wysokiej klasy, wyposażenie również do działania w nurtach rzecznych, górskich, kopalnianych czy powodziowych. W komendzie mają do dyspozycji tylko swoje pomieszczenia tj. kompresorownia do ładowania butli powietrzem czy z fachowymi urządzeniami do czyszczenia wrażliwego sprzętu. Wszystko robi wrażenie. – Działania nie ograniczają się tylko do naszego terenu, ale możemy być zadysponowani w całym kraju – wyjaśnia asp. T. Trusewicz. – Bywało, że bez zapowiedzi wyjeżdżaliśmy i służbę zdawaliśmy po pięciu dniach. Dlatego w grupie pozostają jedynie pasjonaci, często przygodę z nurkowaniem rozpoczęli już wcześniej przed strażą pożarną.

Nie zawsze uratują…

Każdy strażak jest szkolony do ratowania życia i zdrowia. Jednak służba w grupie wodno-nurkowej ma najczęściej odmienny charakter. – Moja pierwsza akcja, która utkwiła mi w pamięci to ta spod Zgorzelca – wspomina mł. ogniomistrz Artur Mądracki, od 1,5 roku w grupie, koordynator powiatowy, kwalifikowany ratownik medyczny pogotowia ratunkowego. – Szesnastolatek wszedł do rzeki wykąpać się ze znajomymi. Na brzegu się nie pokazał. Szukaliśmy go w płytkim, ale bystrym i kamienistym nurcie. Wciąż czepialiśmy przewodem asekuracyjnym o przeszkody. W końcu znaleźliśmy ciało chłopaka.

Takie sytuacja można mnożyć.

– Dostaliśmy wezwania do rzekomego utonięcia na zbiorniku w okolicach Kamiennej Góry – mówi asp. T. Trusewicz. – Informacje się niestety potwierdziły. Dzięki dokładnym wskazaniom szybko wyłowiliśmy martwego studenta.

– W większości przypadków zakończenia nie należną do szczęśliwych – dodaje A. Mądracki. – Musimy z tym żyć i być do nich przygotowani.

Trudna woda

Na terenie górzystym może nie jest dużo zbiorników i cieków, ale są one szczególnie wymagające. Należy pamiętać także o zalanych sztolniach i kopalniach odkrywkowych. Specyfika działań wymusza bezwarunkowe stosowanie się do zasad bezpieczeństwa, bo ofiarą może stać się w każdej chwili sam ratownik. – Podczas wspólnych ćwiczeń z sąsiadami w Czechach doszło do takiej sytuacji – wspomina A. Mądrecki. – Nasz nurek został zbyt szybko wyciągnięty z głębokości. Poczuł jedynie lekkie ukucia. Niestety była to reakcja zapowiadająca powikłania dekompresyjne. Czyli bardzo niebezpiecznej choroby nurkowej, prowadzącej nawet do śmierci.

Płetwonurek trafił do szpitala, a medycy uratowali mu życie.

– Taka to służba – dodaje A. Mądrecki. – Bez względu na charakter akcji. Kiedyś podczas działań pożarniczych zawalił się strop, odcinając nam jedyną drogę ucieczki. Przeżyliśmy.

Ratownik ma wręcz obowiązek zadbania o bezpieczeństwo kompana. Przed wejściem do wody sprawdza mu sprzęt, jego instalacje, później go ubezpiecza. – Zawsze ratownikom zadaje się pytania, czy są gotowi akcji, czy dobrze się czują, czy chcą – tłumaczy T. Trusewicz. – Bo woda to obce środowisko, to stres. Zawsze, bez konsekwencji, mogą odmówić wykonania zadania – dodaje.

Kampania braci

Strażacy muszą się trzymać razem, bez względu na sytuacje, bo to gwarancja przeżycia. – W naszym przypadku nurkowanie to już nie rekreacja, a zadanie – zapewnia asp. Roman Mirek, członek grupy, absolwent politechniki specjalizujący się w skomplikowanych technikach ratunkowych. – Narażamy życie nie tylko pomagając ludziom. Podczas jednej z akcji po kruchym, wiosennym lodzie czołgałem się po psa. Uratowaliśmy go. Po wyciągnięciu zwierzaka Artur zdjął nawet kurtkę by go ogrzać.

Strażacy różnie radzą sobie z emocjami. Najważniejsze jest wsparcie. – Często żartujemy, uśmiechamy się – mówią. – Ale to mechanizm obronny, bo przeżywmy tragedie. Pomaga rozmowa i omawianie każdego przypadku indywidualnie, by być jeszcze lepiej przygotowanym do następnych.

A w praktyce bywa dramatycznie. – Najtrudniejsze są sytuacje z udziałem dzieci – wyjaśnia T. Turkiewicz. – Niekiedy wiemy, że już ich nie uratujemy. Pozostaje nam jedynie odnalezienie ciała. A niekiedy obok są jego rodzice. Należy powiadomić ich o nieodwracalnej sytuacji. I staje się olbrzymia tragedia nie tylko dla nich, ale i dla nas.

Arkadiusz Wojciechowski

Fot. T. Trusewicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich grudzień 2019 rok

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.