Są pożegnania, na które nigdy nie będziemy gotowi.

Są słowa, które zawsze będą wywoływać morze łez,

i są osoby, na myśl o których zawsze zasypie nas lawina wspomnień”.

– Świat pędzi naprzód, jak w oknach pociągu zmieniają się krajobrazy, sytuacje życiowe, obrazy poznanych osób. Andrzej Szpak, wybitny dokumentalista, dziennikarz, fotoreporter, operator i reporter telewizyjny, swoją pracą pozwala na chwilę zatrzymania, uruchomienia pamięci i życzliwych myśli o czasach minionych. Dziesięć tysięcy zdjęć i 250 godzin filmów na stu kasetach, które przekazał Książnicy Karkonoskiej, stanowią ilustrację naszej wspólnej pamięci i miejsc. Cały twórczy dorobek Andrzeja można zobaczyć na stronach Jeleniogórskiej Biblioteki Cyfrowej. To bezcenna kronika miasta i regionu, świadectwo życia mieszkańców. Jestem ogromnie wdzięczny Andrzejowi za to, że z nami wszystkimi podzielił się wielkim skarbem, jaki zgromadził przez ponad cztery dekady, od końca lat 70-tych ubiegłego wieku. Andrzej odszedł od nas, ale pozostawił bezcenne materiały i wartościowe dokumenty, które starannie uporządkował i opisał. Sukcesywnie je digitalizujemy i udostępniamy – mówi dyrektor Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze, Marcin Zawiła.

Do połowy grudnia 2020 roku na jeleniogórskim Placu Ratuszowym można było obejrzeć plenerową wystawę „Okiem Szpaka”. Zaprezentowano około stu fotografii, powiększonych i wydrukowanych na 26 wielkoformatowych planszach. W gazetowej recenzji z wystawy zdjęć fotoreportera Nowin Jeleniogórskich w latach 1985–1995, redaktor Daniel Antosik napisał: „Warto obejrzeć archiwalne, głównie czarno – białe, ale też i barwne fotografie Andrzeja Szpaka. Niewielki zestaw zdjęć na wystawie to już wspaniała przygoda z historią, ale zaledwie przedsmak tego, co czeka tych, którzy zagłębią się w zbiory zdjęć fotoreportera. Andrzej z wielkim zaangażowaniem i warsztatową starannością wykonywał swoją pracę. W tych pięknych zdjęciach, autentycznych dokumentach, jest coś więcej niż tylko suchy zapis obrazu minionych czasów. Dziennikarskie spojrzenie wrażliwego reportera i dobrego fotografa prasowego sprawiło, że oglądając zdjęcia Andrzeja Szpaka, można zobaczyć nie tylko obraz, ale i poczuć ducha minionych czasów, spotkać ich bohaterów zatopionych w nieustannie zmieniającym się krajobrazie, dotknąć prawdziwej, żywej historii”.

– Pierwsze zdjęcia zrobiłem, jak miałem dziesięć lat. Trzeba było bardzo się przykładać, żeby nie marnować analogowych, jeszcze wtedy nie cyfrowych materiałów, bo były ograniczone i nie zawsze dostępne. Na początku fotoreporterskiej przygody nie przykładałem dużego znaczenia do opisu materiałów. Z czasem uznałem, że trzeba to robić, bo dokładny opis dopełniał wartości zdjęć. To zajmowało mnóstwo czasu, wtedy nie było komputerów, programów do archiwizacji, wszystko trzeba było robić ręcznie. Najbardziej lubiłem fotografować Karkonosze, dla gór przyjechałem z Wrocławia

i zamieszkałem w Jeleniej Górze – opowiadał Andrzej Szpak jesienią 2020 roku.

– Mimo że w młodym wieku nie chciałem pójść w ślady Taty – wybrałem ekonomię,a potem hotelarstwo, to Tato kupił mi aparat cyfrowy – lustrzankę Canon, aby obudzić we mnie smykałkę do robienia zdjęć i filmów, którą, jak się okazało, miałem we krwi – wspomina syn Przemysław Szpak. – Praca dziennikarza i fotoreportera jest bardzo ciekawa, bo każdy dzień może być inny. Dzięki Tacie poznawałem region i ludzi. Poprawiałem kondycję, wnosząc na Śnieżkę 10-kilogramowy statyw do Jego profesjonalnej kamery systemu Beta. Gdy ktoś mnie pyta, ile razy byłem na najwyższym szczycie Karkonoszy, to odpowiadam – 100 razy. Reakcja jest „WOW!”. Potem dodaję: – Wszedłem siedem razy, 93 razy wjechałem samochodem terenowym. Tata miał specjalne zezwolenie na jazdę naszym autem terenowym po górach. Był najbardziej zorganizowaną osobą, jaką znałem. Każde zdjęcie, każda kaseta były perfekcyjnie opisane. Wszystko było skatalogowane. Tata nauczył mnie wszystkiego, i to w bardzo profesjonalny sposób, czego na początku nie rozumiałem. Przykładowo – po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, pierwszy rok mogłem jeździć tylko z Nim. Po latach zrozumiałem, jakie to było ważne dla moich umiejętności i bezpiecznej jazdy. Teraz nikt tego nie robi, nie ma na to czasu…

– Od 1974 roku Andrzej był związany z Ośrodkiem Telewizji Polskiej we Wrocławiu. Zaczynał jako asystent operatora, od 1977 roku był operatorem obrazu filmu dokumentalnego i oświatowego. Po ślubie z ciepliczanką Lucyną ubiegał się o pracę w Jeleniej Górze. Wrocławski Ośrodek TVP wyraził zgodę na zatrudnienie Andrzeja jako operatora filmowego. Ja od początku czwartego kwartału 1978 roku byłem etatowym korespondentem TVP. Razem na terenie całego województwa jeleniogórskiego dobrze nam się pracowało dwa lata. Kasetę lub niekiedy kasety z nagranym materiałem filmowym z ciężkich kamer, niejako przy okazji, zabierali kierowcy PKS-u. We Wrocławiu naszą pilną przesyłkę odbierał kierownik produkcji programów informacyjnych. Potem Andrzej przez kilka lat sam był korespondentem TVP w Legnicy. Filmował, pisał teksty, był kierowcą. W 1985 roku został fotoreporterem Nowin Jeleniogórskich. Zdjęcia do dolnośląskich gazet robił już wcześniej – wspomina telewizyjny reporter Tomasz Kędzia.

Gdy kilkanaście lat temu Andrzej zachorował i przeżył skomplikowaną operację we wrocławskim szpitalu, nie skarżył się. Nie żądał specjalnego traktowania. Żartował, że ma w domu wiaderko pełne leków, na które ostatnio wydawał po pięćset złotych miesięcznie. Nigdy nie myślał i nie mówił o śmierci. Nie przyjmował do wiadomości, że może umrzeć. Mówił: „Wierzę, że wszystko dobrze się poukłada. Trzeba żyć”.

„Jako znakomity gawędziarz i wielki optymista, a jednocześnie pełen dystansu do siebie, Andrzej mawiał, że przeżył tak wiele momentów „ostatecznych”, że wierzy w swoją dobrą przyszłość. Gdy filmował międzynarodowe ćwiczenia ratownicze „Ikar” w Kotle Małego Stawu, bezradnie patrzył jak głaz wielkości szafy, który oderwał się i runął w Jego kierunku, minął Go o centymetry. Andrzej mówił, że wedle legendy, kto w górach zobaczył trzy razy zjawisko zwane „widmem Brockenu”, ten może obawiać się nagłej śmierci. – „Ja widziałem już pięć razy – powiedział – a dwa razy miałem okazję sfilmować, więc Karkonosze chyba mają wobec mnie pewne zobowiązania…W dodatku nie udało mi się sfilmować „ogni świętego Elma”. Choć widziałem je dwa razy, nie miałem z sobą kamery. Mam więc jeszcze kilka spraw do załatwienia”- napisał KAW na Jelonkowym portalu.

– W bagażniku samochodu Andrzej woził nie tylko sprzęt telewizyjny, ale też kask wspinaczkowy, liny, uprząż. Nie żeby tego często potrzebował, ale zdarzało się, że kiedy w Śnieżnych Kotłach pracowaliśmy z ratownikami GOPR, On używał własnego sprzętu, a ja musiałem pożyczać – opowiada dziennikarz Radia Wrocław, Piotr Słowiński. – Kiedy z Andrzejem wsiadaliśmy na wyciąg, nikt się o nic nie pytał. Wszyscy Go znali: pracownicy na peronie i szefowie stacji narciarskich. Jeśli Andrzej jechał do góry, to znaczy, że była taka potrzeba. Po prostu kolejka narciarzy czy turystów musiała puścić dwa krzesełka, na które siadaliśmy. Andrzej był naprawdę stąd. Każdy Go znał i miałem wrażenie, że On znał każdego. W każdym schronisku czuł się jak w domu, w każdym był ciepło witany. Karkonosze i jednak Jego sprowadzały na ziemię. – Szedłem we mgle w rejonie Smogorni – opowiadał mi kiedyś w Strzesze Akademickiej. – Była zima, warunki ciężkie. Szedłem przez obszar, który dobrze znałem, a mimo to znalazłem się nagle na granicy Kotła. Bylem całkiem w innym miejscu, niż sądziłem, że jestem. Spociłem się wtedy. Jeszcze chwila, jeszcze kilka kroków i mogłem w górach zostać na zawsze.

– Z małego cieplickiego cmentarza, gdzie spoczęły Jego doczesne szczątki, widać Karkonosze, które Andrzej tak ukochał. Góry odpłacały Mu się okazjami do wspaniałych zdjęć. Przez trzy lata po kilkanaście sekund kręcił przepiękne krajobrazy i przyrodę do nagrodzonego za zdjęcia na Przeglądzie Filmów Górskich filmu o Karkonoskim Parku Narodowym. Andrzej zawsze był w formie, zawsze gotowy, zawsze pod telefonem. Niezawodny i bezbłędny. Dziękuję Andrzeju. To, kim dziś jestem, to także Twoja zasługa – dodaje Piotr Słowiński.

– Andrzej ponad wszystko kochał dwójkę swoich wnuków. Spędzał z nimi mnóstwo czasu. Robił im zdjęcia i filmy rodzinne, których mamy sporo. Kibicował 15-letniemu koszykarzowi WKS Śląsk Wrocław, Marcelowi. Zdążył nakręcić na video kilka jego meczów. Dziadek cierpliwie słuchał niekończących się opowieści młodszego, 5-letniego wnuczka Milanka. Razem bardzo lubili oglądać bajki – wspomina synowa, Paulina Szpak.

– Śmierci doświadczamy na co dzień. Dotyka nasze rodziny i najbliższych przyjaciół. Nie zabiera ze sobą tego, co my, żyjący, nosimy w swoim sercu. Pamięć, szacunek, przyjaźń, miłość. Andrzeju, dziękujemy za wiele pięknych i wartościowych chwil. Miało ich być jeszcze więcej. Będzie nam Ciebie brakowało. Niech otuli Ciebie serdeczność naszych wspomnień i nasza wdzięczność – mówi pani Jolanta. – Spoczywaj w Pokoju, Przyjacielu.

Henryk Stobiecki

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.