Na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku wiele komend milicji w całym kraju odnotowało zgłoszenia gróźb kidnapingu i szantażu dla okupu. Rzeczywistych przestępstw tego rodzaju było raczej niewiele, ale po wydarzeniach w Warszawie, kiedy to w 1957 roku bandyci porwali dla okupu syna Bolesława Piaseckiego, szefa PAX-u, a rok później znaleziono zwłoki chłopaka, każdy taki sygnał traktowano raczej poważnie.

Dlatego, kiedy do jeleniogórskiej komendy MO zgłosiła się mieszkanka Karpacza i przyniosła ze sobą anonimowy list z pogróżkami, kryminalni nie zbagatelizowali sprawy.

Obserwuję Panią od dawna. Ma ani duże dochody i musi pani nam trochę dać pieniędzy, tylko 500 zł. Na cmentarzu koło grobu Jagodowskiego. Termin do najbliższej niedzieli. Jeżeli pani tego nie wykona, zginie wtedy pani. Radzę przychylnie się zgodzić”

– List był trochę nieporadny. Ale kobieta, która go otrzymała przyznała nam, że jest raczej osobą zamożną, więc informacja zawarta w liście wraz ze stwierdzeniem, że jest obserwowana musiał wzbudzić w niej obawy. W tym czasie mieszkankę Karpacza odwiedziła siostrzenica z córeczką. Obie przyjechały z RFN-u w odwiedziny do ciotki. Matka pozostawiła 8-letnią córkę pod opieką ciotki, a sama pojechała na Śląsk w poszukiwaniu rodziny. To mógł być tylko zbieg okoliczności, ale nie musiał. Rozpoczęliśmy pracę operacyjną – wspomina podinsp. policji w stanie spoczynku Stanisław Bryndza, który wtedy był naczelnikiem wydziału kryminalnego komendy MO w Jeleniej Górze.

Rozpoczęto zbieranie informacji o sąsiadach mieszkanki Karpacza. Kryminalni szczegółowo wypytywali kobietę o jej relacje z ludźmi, czy nie miała z nikim konfliktu. Dokonano rozpoznania cmentarzu w Karpaczu, gdzie miał być złożony okup. Rzeczywiście, niedaleko od wejścia na cmentarz był grób mężczyzny o nazwisku Jagodowski. Śledczy zastanawiali się, jak zorganizować kryjówki, by zasadzka okazała się skuteczna.

– Problemem była odkryta przestrzeń. Cmentarz był nieosłonięty drzewami, nie było też alejek porośniętych krzewami. Szukaliśmy jakiegokolwiek miejsca, z którego można prowadzić obserwację – dodaje S. Bryndza.

Prowadzone operacyjne rozpoznanie, które miało przynajmniej zbliżyć kryminalnych do jakiegoś tropu nie przyniosło żadnych rezultatów. Tym bardziej, że autorzy listu nie dali szantażowanej kobiecie zbyt dużo czasu na złożenie okupu. Kryminalni uznali, że jedynym sposobem na ujęcie szantażystów jest złapanie ich w chwili podjęcia okupu na cmentarzu. I na zorganizowaniu akcji skupiły się teraz wszystkie działania.

W pobliżu grobu Jagodowskiego był inny świeży grób. Na mogile leżały jeszcze wieńce i kwiaty. Pomysł na zorganizowanie punktu obserwacyjnego na grobie był karkołomny, ale jedyny możliwy w tych okolicznościach.

– Zapytałem moich chłopców, czy któryś podejmie się tego zadania. Jak można się domyślić, chętnych nie było. Postanowiłem, że sam położę się pod tymi wieńcami i będę czekał. Nie była to komfortowa sytuacja. Do dziś pamiętam zapach tych kwiatów i gałązek z wieńców. Jeden z nich miał takie metalowe blaszki. Przy każdym moim poruszeniu się, a nawet głębszych oddechach te blaszki wydawały charakterystyczne dźwięki. W środku nocy, w totalnej ciszy na cmentarzu każdy dźwięk wydawał się kilka razy głośniejszy. Odgryzłem więc kawałek gałęzi i podparłem nią trochę ten wieniec – wspomina S. Bryndza.

Opis tej sytuacji z perspektywy czasu wydaje się nawet zabawny, ale trzeba pamiętać, że w owym czasie, bez łączności komórkowej i radiowej oraz zaawansowanego sprzętu obserwacyjnego takie metody były na porządku dziennym. Tym bardziej, że kryminalni nie wiedzieli z kim mają do czynienia i ilu może być sprawców.

Naczelnik Bryndza uzgodnił, że jeśli sprawca lub sprawcy pojawią się przy grobie i podejmą przygotowany pakunek, on wstanie i krzyknie: „stój, milicja!”. To będzie sygnał dla pozostałych, by ruszyli w kierunku sprawców.

Noc była pogodna, ciemność rozświetlał trochę księżyc. Wokół cicho i pusto. S. Bryndza z pistoletem leżał pod wieńcami i obserwował wejście na cmentarz. Pozostali tajniacy poukrywali się w pewnej odległości za ogrodzeniem cmentarza.

Około godziny 1 na cmentarzu pojawiło się trzech mężczyzn. Dwóch ruszyło w kierunku grobu, jeden został przy bramie na czatach. Obeszli jeszcze alejką cmentarz spodziewając się zapewne, że może być obserwowany. Kryminalni nie mogli spalić akcji i ująć przestępców zbyt wcześnie, bo ostatecznie nie było zabronione chodzenie nocą po cmentarzu

Koperta z pieniędzmi położona na wskazanym grobie została wcześniej pokryta specjalnym proszkiem fluorescencyjnym, widocznym tylko pod lampą. Wzięcie w ręce takiego przedmiotu zostawiało ślady na dłoniach. I na ten moment czekali właśnie kryminalni.

Gdy tylko jeden z mężczyzn podniósł kopertę z grobu, naczelnik Bryndza zrzucił z siebie wieńce i z okrzykiem „stój, milicja!” wymierzył w stronę podejrzanych pistolet. Przestępcy byli zaskoczeni. Ten z kopertą oraz drugi, stojący przy bramie zaczęli uciekać. Trzeci mężczyzna padł przy mogile.

– W jednej chwili złożył się jak harmonijka. W pierwszym momencie myślałem, że być może któryś z moich chłopaków strzelił, a ja w ferworze akcji tego nie słyszałem. Okazało się jednak, że ten mężczyzna zemdlał. Już w czasie przesłuchania przyznał, że tak podziałał na niego widok nieboszczyka wstającego z grobu, czyli mój. Sytuacja była zabawna, a myśmy uświadomili sobie, że plan operacji nie zakładał wystąpienia takiego czynnika ludzkiego – dodaje z uśmiechem S. Bryndza.

Pozostali dwaj osobnicy zostali od razu ujęci. Autorami listu i pogróżek okazali się chłopcy w wieku 17-18 lat, mieszkańcy Karpacza. Może naczytali się kryminałów, może poniosła ich wyobraźnia? Ponieważ nie byli karani i mieli raczej dobrą opinię w środowisku sąd zastosował wobec nich nadzwyczajne złagodzenie kary.

RED

Fot.

Tak wyglądał list napisany przez szantażystów z Karpacza

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.