Janina Hobgarska w latach 1988-2018 była dyrektorką jeleniogórskiego Biura Wystaw Artystycznych. Wcześniej przez dziesięć lat pracowała w Wojewódzkim Domu Kultury w Jeleniej Górze. Artysta-fotografik. Pochodzi z Mazur, mieszkała także we Wrocławiu i Kamiennej Górze. BWA za jej kadencji, jak i obecnie, było i jest miejscem pełnym życia, a nie tylko ścianą z obrazkami.
– Skąd pani, dziewczyna z Mazur, wzięła się w Jeleniej Górze?
– Po drodze przeszłam etap wrocławski. Do Wrocławia trafiłam na praktykę, do Powiatowej Poradni Pracy Kulturalno-Oświatowej – instytucji, której już od dawna nie ma. Potem przez siedem lat popracowałam i pomieszkałam w Kamiennej Górze. Tam wyszłam za mąż. Później przyjechałam do Jeleniej Góry, by pracować w Wojewódzkim Domu Kultury. Instytucja tworzyła się wtedy, co związane było z powstaniem województwa jeleniogórskiego. Zjeżdżali się tu ludzie z różnych zakątków. Jelenia Góra wysysała wtedy z całego regionu ludzi, nie tylko kultury. Mnie też to dotyczyło.
– Kiedy przeniosła się pani do Jeleniej Góry?
– W 1977, zostawiając w Kamiennej Górze przydział na mieszkanie, czego do dziś nie mogę odżałować. W Jeleniej Górze Stanisław Pater, ówczesny dyrektor Wydziału Kultury, powiedział, że jest do wzięcia pięterko w akademiku Akademii Ekonomicznej przy Wyczółkowskiego. Pięterko służyło jako mieszkanie zastępcze dla ludzi kultury. Wprowadziliśmy się tam z synem, trzyletnim, a naszymi sąsiadami byli inni pracownicy instytucji kultury – spadochroniarze z różnych stron. Spędziliśmy tam trzy lata, po czym dostaliśmy mieszkanie na Zabobrzu.
– Pracowała pani w Wojewódzkim Domu Kultury zwanym wudekiem, ale kojarzona jest pani głównie z BWA.
– W „wudeku” byłam przez dziesięć lat. W 1988 zaproponowano mi pracę w BWA, gdzie pracowałam do 2018.
– To była pani praca i rola życia. Proszę opowiedzieć o Jeleniej Górze w tych czasach.
– Patrzę na Jelenią Górę przez pryzmat ludzi, którzy tu wtedy byli, pracowali, moich przyjaciół. Wszyscy przyjechaliśmy do Jeleniej Góry nie po to, by coś posiadać, poprawić status majątkowy, ale by być, szukać sensu pracy. Mieliśmy ogromny zapał, pojawiła się przed nami szansa stworzenia czegoś, co naprawdę od nas zależało. Stworzenia miasta, które będzie tętniło kulturą, które będzie mieć rozmaite oferty, atrakcyjne i ciekawe. Mieliśmy potrzebę wspólnoty, wszyscy znaliśmy się świetnie, bardzo się lubiliśmy. I to nie tylko w samym „wudeku”, który był dużą instytucją, bo zatrudniał chyba z sześćdziesiąt osób. Nie byliśmy jakoś mocno zaprzyjaźnieni z tym, co tu zastaliśmy. Było to mnóstwo klubów i instytucji, w trakcie tworzenia były teatr animacji oraz filharmonia. Miasto było nasycone instytucjami i ludźmi. To były piękne czasy. Dostaliśmy mocne wsparcie ze strony Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Jeleniej Górze, gdzie przyjechał do pracy Stanisław Pater, działacz studencki z Wrocławia, człowiek kultury, który ją czuł.
– Nowe województwo, nowe szanse, nowi ludzie…
– Panu Paterowi zależało na rozwoju kultury, dlatego uważał, że potrzebna jest taka instytucja, jak „wudek”. Wszystkie formy działania, które sprzyjały zaprzyjaźnianiu się ludzi, były organizowane.
– Czy z perspektywy czasu uważa pani, że szansa, jaką wtedy otrzymało pani środowisko, została wykorzystana?
– Tak, bo zaufano nam. Potraktowano nas jako ludzi, którzy mogą stworzyć nowy wizerunek województwa. Pozwalano nam na różne ambitne działania. W „wudeku” mieliśmy silną reprezentację różnych dziedzin sztuki. Wymyśliliśmy koncepcję zakładającą, że dom kultury ma przygotowywać do twórczego udziału w kulturze – doświadczania różnych rodzajów sztuki. Dlatego pracowały u nas osobowości, jak na przykład Franek Rossa, który był instruktorem teatralnym i bardzo złożoną osobowością, który potrafił skupić wokół siebie i młodych, i średnich. Stworzył przecież Teatr Naturalny Głuchych. Z tej pięknej inicjatywy Jelenia Góra długo słynęła. Był też Konrad Małek, który przyjechał do naszego miasta w latach 60. Nauczył się tańca u profesora Mariana Wieczystego – legendy tańca towarzyskiego z Krakowa. Małek założył amatorski klub taneczny w Kwadracie. Inicjował mnóstwo działań tanecznych, co zaowocowało wychowaniem par turniejowych, wykwalifikowanej kadry i wieloma wydarzeniami.
– Taniec towarzyski to do dziś jeden ze znaków firmowych Jeleniej Góry.
– Kazik Kurzak wyszedł spod ręki właśnie Konrada Małka. Józef Pałka, który funkcjonuje gdzieś w amerykańskim ruchu tanecznym, pochodzi z Jeleniej Góry. I wielu innych – cała szkoła „Kurzak Zamorski” wywodzi się z tego środowiska. Konrad Małek był pasjonatem, Ślązakiem. Inni w „wudeku” też byli takimi wspaniałymi pasjonatami.
– Liczyło się dzieło, a nie etat, choć etat był też ważny.
– Nikt się ze sobą nie ścigał inaczej niż na pomysły. Janusz Rozlał zakładał pierwszy dyskusyjny klub filmowy w Jeleniej Górze. Powstało też wtedy pismo „Karkonosze”. Ma swoją piękną i bogatą historię.
– I trwa do dziś.
– Kolejna osobowość wyrosła z Wojewódzkiego Domu Kultury to Wojtek Zawadzki, który wykreował cały ruch fotograficzny o wyższych ambicjach, na granicy zawodowstwa, na granicy poziomu artystycznego. Podobnie było z ruchem filmowym. My wszyscy mieliśmy uczyć się sami, ale i uczyć innych, być instruktorami.
– Z pani opowieści wynika, że ówczesna Jelenia Góra była pełna życia.
– Gdy odbywał się Festiwal Teatrów Ulicznych, na rynku siedzieli i czekali na spektakle redaktorzy z Wrocławia, którzy przyjeżdżali specjalnie na ten festiwal. To było zjawisko niesamowite nie tylko w Jeleniej Górze, ale także w różnych miastach dawnego województwa jeleniogórskiego. Teatry uliczne wspaniale aktywizowały społeczeństwo, jak choćby przejścia przez miasto. Pamiętam, że rynek był bogaty w instytucje kultury – świetnym miejscem była choćby Desa, prowadzona przez ludzi o ambicjach znacznie szerszych niż sprzedaż. To było miejsce otarte w najlepszym tego słowa znaczeniu. Istniała też galeria sztuki – tam, gdzie dziś jest restauracja „Metafora”. Galeria należała do Henryka Szymczaka i również było to miejsce, w którym dobrze czuli się ludzie kultury.
– A legendarna Baszta Grodzka?
– Mogę przyznać się, że obejrzałam tam film „Przesłuchanie”, który był na indeksie filmów zakazanych. To było miejsce spotkań elitarnych, nie każdy mógł tam bywać. Na dole była restauracja, do której wpadało się jeść. Odbywały się bale sylwestrowe, gdzie trzeba było być. Porównywalnym był może tylko bal sylwestrowy kiedyś w BWA.
– I jak było?
– Było bardzo dużo ludzi. Występowali różni artyści, z Bolesławca, Kopańca, zagraniczni, a Jurek Jakubów z Kowar zafundował dla wszystkich prosiaka. O północy ekipa z prosiakiem wkroczyła. Wojtek Zawadzki zadbał o muzykę, była też artystyczna dekoracja. Udział w tym balu był wielkim, integracyjnym przeżyciem.
– Dziękuję za rozmowę
Leszek Kosiorowski
5 komentarzy
Zabrakło mi w opowieści Niny takich nazwisk jak Alina Obidniak, Zygmunt Klementowski, Roman Pistl,…
Wywiad bardzo ciekawy, a jednak jakby urwany. Rzeczywiście sprawy materialne przeminą, a historie zostaną dopóki dopóty będziemy mogli ich słuchać i o nich opowiadać. Dziękuję.
Już nigdy nie będzie takiej Jeleniej Góry, już nigdy. Nastały czasy pato inwestycji, braku ciekawej pracy, totalnego nieładu w architekturze, korków na drogach, absurdalnych cen nieruchomości, nikt tu nie ma pomysłu jak z JG uczynić atrakcyjne miasto.
Wiele przedstawiono w tak krótkim wywiadzie. Zdaję sobie sprawę, że p. Janina mogłaby jeszcze długo opowiadać o życiu kulturalnym Jeleniej Góry. Wszak niemal w każdej dziedzinie związanej z szeroko pojętą kulturą można byłoby znaleźć wielu wybitnych ludzi.
Już nigdy nie będzie takiej Jeleniej Góry, już nigdy. Nastały czasy pato inwestycji, braku ciekawej pracy, totalnego nieładu w architekturze, korków na drogach, absurdalnych cen nieruchomości, nikt tu nie ma pomysłu jak z JG uczynić atrakcyjne miasto.