Jacek Potocki – dr hab., prof. nadzw. Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu - Wydział Ekonomii, Zarządzania i Turystyki w Jeleniej Górze. Zainteresowania badawcze: geografia regionalna, geografia turystyki, środowiskowe uwarunkowania rozwoju regionalnego. Aktywista PTTK, jest w zarządzie głównym tej organizacji, był jej prezesem. Praca doktorska pod tytułem: Geograficzne uwarunkowania rozwoju gospodarowania turystycznego Sudetów od połowy XIX w. do II Wojny Światowej (1997).
– Jak oceniasz zagospodarowanie przestrzenne Karkonoszy. Kiedyś na wykładzie mówiłeś, że w czasach niemieckich schronisk było tu więcej, niż obecnie.
– Bardzo trudno o jednoznaczną odpowiedź. Zmieniło się bardzo dużo – czasem na lepsze, a czasem – niestety coraz częściej – na gorsze. Po II wojnie światowej przez dwadzieścia kilka lat działo się w tym zakresie bardzo niewiele, a jeżeli, to raczej ubywało obiektów. Do końca lat 60. i na początku 70. właściwie nie budowano nowych domów w górach. W tym czasie straciliśmy część górskiej infrastruktury, pozostałej po Niemcach. Później zaczęto budować coraz więcej domów, a gdzieniegdzie także drogi. Krajobraz zaczął ewoluować. Ostatnio – z punktu widzenia kogoś, kto zajmuje się planowaniem i ochroną krajobrazu – niektóre zmiany są wręcz zatrważające.
– Jak to się stało, że w czasach niemieckich Karkonosze były tak gęsto zabudowane schroniskami?
– Tu wiele się działo jeszcze zanim rozwinęła się turystyka. Karkonosze były terenem intensywnej działalności górniczej, powstawały liczne manufaktury, a później fabryki, bazujące na miejscowych zasobach. Wraz z ich rozwojem przybywało mieszkańców. Z czasem – w XVII wieku – doszło osadnictwo w samych górach uchodźców religijnych z Czech. W XIX wieku rozpoczął się burzliwy rozwój turystyki, Karkonosze były zapleczem rekreacyjnym Wrocławia i Berlina. Stały się modne, by tu spędzać, czy to niedziele, czy wakacje. Wtedy właśnie powstawały liczne obiekty dla turystów, przekształcano dawne budy paserskie w tym kierunku. Rozwijały się wtedy Karpacz, Szklarska Poręba, Przesieka, Jagniątków. Ale dbano wówczas o architekturę, dlatego budynki, które pozostały z tamtych czasów, powinny być traktowane jako zabytkowe.
– Dbano także o ład urbanistyczny, o zachowanie przestrzeni. Zabudowa była rozproszona, był oddech. Teraz buduje się coraz gęściej.
– Niestety, zwłaszcza, odkąd modne stało się budowanie apartamentowców, które – mówiąc wprost – zaśmiecają krajobraz, przytłaczają swoją obecnością, zwłaszcza, gdy patrzy się z gór na miejscowości w dole.
– Czy warto odbudować jakieś schronisko?
– Wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby. Trzeba też zwrócić uwagę, że zmieniły się warunki. Gdyby sto lat temu obowiązywały takie przepisy przeciwpożarowe i inne, jak dziś, większość tych obiektów by pewnie nie powstała. Obecnie są bardzo drogie w utrzymaniu, jeśli mają spełniać obowiązujące normy, zwłaszcza w obszarach chronionych. Zawsze mówię przewrotnie o schronisku Księcia Henryka, które stało na krawędzi Kotła Wielkiego Stawu na wierzchowinie Karkonoszy, a spłonęło krótko po II wojnie światowej, że całe szczęście! Bo gdyby 50 lat dłużej spuszczało ścieki, to nie wiadomo, czy byłoby co chronić w Wielkim Stawie.
– A schronisko na Polanie? Blisko Karpacza. Ruch byłby duży. Miało swoją tradycję, też spłonęło.
– Trudno odpowiedzieć. Były pomysły, by wybudować tam nowy budynek. Komercyjnie może byłby sens, aczkolwiek gdyby miały być spełnione wszystkie warunki ochrony środowiska, to ścieki trzeba byłoby odprowadzać do sieci w Karpaczu. Kolejny obiekt noclegowy w tym rejonie, wobec bliskości Samotni i Strzechy Akademickiej, nie jest tam potrzebny ani pożądany.
– Kowary są bardzo widokowe i pięknie położone. Nie ma tam jeszcze apartamentowców i dużych hoteli. Co byś doradził, by uniknęły losu Karpacza?
– Kowary intensywnie rozbudowały się po II wojnie światowej. W związku z wydobyciem uranu, podwoiła się w nim liczba mieszkańców. Moim zdaniem problem polega na tym, że miasto, liczące 11 tysięcy mieszkańców, nie utrzyma się tylko z turystyki. Dlatego Kowary muszą szukać innych czynników rozwoju, niż turystyka. To jednak miejscowość w sporej mierze przemysłowa. Warto przywołać przykład czeskiego Vrchlabi, które także jest turystyczne, ale większość mieszkańców utrzymuje się z pracy w innych branżach, między innymi w przemyśle, jak choćby w filii zakładów Skody.
– Wytyczasz nowe przebiegi szlaków turystycznych PTTK. Czy dlatego, że niektóre są na drogach, a ponieważ ruch samochodowy rośnie, chodzenie nimi jest uciążliwe.
– Częściowo z tego powodu. Od czasów, gdy były wytyczane i znakowane, czyli w Karkonoszach od okresu po II wojny światowej, wiele się zmieniło. W latach 50. można było na tych drogach spotkać czasem zaprzęg konny. Staramy się więc zdejmować szlaki z tych dróg. Ale jest inny problem: zmiany właścicieli gruntów. Nigdy nie ma pewności, czy szlak biegnący po prywatnym terenie będzie cały czas dostępny. Z niektórymi właścicielami można się dogadać, ale bywa i tak, że właścicielowi szlak nie przeszkadza, jednak grodzi go elektrycznymi pastuchami i wypuszcza bydło. Trudno kierować w takie miejsce turystów.
– Zmiany są też w schroniskach. Wśród turystów dominują dwie opinie. Jedna: schroniska to relikt PRL-u, nic się w nich nie zmienia, powinny być bardziej nowoczesne i wygodne. Druga: nowoczesność to komercja, zabije klimat schronisk. Jaka jest Twoja opinia?
– Trudne pytanie. Poszczególne schroniska różnią się wielkością, położeniem. Wspólną cechą jest brak dojazdu samochodem. To istotne ograniczenie, gdyż urządzanie luksusowego hotelu bez dojazdu nie miałoby sensu. Z drugiej strony praktyka pokazuje takie zjawisko: gdy schronisko przejdzie remont i podwyższy standard, największe obłożenie mają pokoje właśnie o podwyższonym standardzie, z łazienkami. Trudno sobie wyobrazić, by pojedyncze obiekty byłyby w stanie zarobić na gruntowne remonty. W przypadku obiektów PTTK, spółka zarządza prawie 20 schroniskami w całych Sudetach i jest w stanie dzięki temu kumulować środki, by wykonywać remonty w pojedynczych, kolejnych obiektach. Oczywiście, w wielu schroniskach dzierżawcy dokładają sporo od siebie. Tam, gdzie ta współpraca jest dobra, dzieje się najlepiej. Zgadzam się, że schroniska są reliktem, ale niekoniecznie PRL-u. Jest zapis w regulaminach schronisk o gwarancji noclegu po zmroku. Są osoby, które wymuszają przyjęcie do schroniska powołując się na ten przepis. Wprowadzono go kiedyś z uwagi na względy bezpieczeństwa, gdyby załamała się pogoda, bądź gdyby ktoś doznał kontuzji na szlaku. Obecnie prognozy są tak precyzyjne, że odpowiedzialny turysta może dobrze zaplanować wycieczkę. Środki łączności z kolei stoją na takim poziomie, że łatwo sprawdzić, czy w schronisku są miejsca.
– Rozmawiamy w Lake Hill. Z cudownym widokiem na Karkonosze. Siedzi się tu fantastycznie, rozmawia jeszcze lepiej. Jesteś zadowolony, że tu jesteś?
– Skoro ten obiekt już powstał… Widok rzeczywiście jest piękny, ale pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to to, że nie posadzono tu ani jednego drzewa. Podtrzymuję swoją opinię, że ten teren nie powinien zostać w ogóle zabudowany. To jest właśnie brak poszanowania krajobrazu, zaśmiecanie go wielkogabarytowymi obiektami, na terenach, na których kiedyś nie wolno było budować. Przepisy są tak dziurawe, że zatrzymanie takich inwestycji okazuje się często niemożliwe, tym bardziej, gdy władze, wybrane przez mieszkańców, dbałości o krajobraz nie wykazują.
– Ten teren był kiedyś traktowany przez władze gminy Podgórzyn jako „złote runo”. Został sprzedany, ale sytuacja finansowa gminy nadal jest słaba.
– Moim zdaniem to ślepa uliczka, jeśli chodzi o rozwój gmin. Wystarczy wybrać się na czeską stronę Karkonosze. Powstają nowe obiekty, ale zakres jest mniejszy. Tam jednak Karkonoski Park Karkonoski obejmuje 80 procent powierzchni czeskich Karkonoszy, a nie 30 procent, jak u nas. Znacznie większy teren objęty jest przepisami KPN, nie wszędzie równie restrykcyjnymi, ale jeśli chodzi o zagospodarowanie przestrzenne, jest objęty ochroną konserwatorską.
– Ogromną rolę odgrywają plany zagospodarowania przestrzennego, czyli wszystko jest w rękach urzędników i radnych, wybieranych przez mieszkańców.
– Ale jeśli plany są zmieniane, by zadowolić konkretnych inwestorów, też przestają odgrywać swoją rolę.
– Centrum decyzyjne przenosi się na kontakty architekta reprezentującego inwestora z urzędnikiem, który się tym zajmuje. Wypracowane przez nich rozwiązanie jest potem proponowane radnym.
– Niestety. Może to niepopularne, ale nieżyjący minister ochrony środowiska Stefan Kozłowski twierdził to już kilkanaście lat temu: planowanie przestrzenne w zbyt wielkim stopniu zostało przekazane samorządom, a w przypadku wielu z nich, nie są do niego właściwie przygotowane.
Rozmawiał: Leszek Kosiorowski
3 komentarze
Tiaaa… Niemcy dbali o architekturę, o ład urbanistyczny, o zachowanie przestrzeni. Najlepszym przykładem jest ogromny moloch nad Śnieżnymi Kotłami. My się do niego przyzwyczailiśmy, co wcale nie oznacza, że jest piękny i wpasowany w krajobraz. Inny przykład schronisko na Szrenicy bardzo agresywne w krajobrazie. Budynek schroniska nad kotłem Wielkiego Stawu (kolejny agresywny obiekt w krajobrazie Karkonoszy), z którego miałyby być spuszczane ścieki przez 50 lat, to przecież nie my wybudowaliśmy tylko Niemcy. Może pan Potocki opowie co oni robili ze ściekami? Osiedle bud pod Śnieżką w latach 30-tych XX wieku, w których był fotograf, można było kupić piwo, posłuchać katarynki itd., to na pewno też był wyraz dbałości o ład przestrzenny i krajobraz. Albo osiedle domów w Mysłakowicach o architekturze tyrolskiej, które wówczas tak pasowało do Karkonoszy jak dzisiaj drewniane domki budowane na wzór Tatr. Poszukajcie na przyszłość lepszego eksperta, bo ten albo nie wie co mówi albo mówi to na czyjeś polecenie polityczne. Co wcale nie dziwi, bo to naukowiec tylko z tytułu, a realnie zadeklarowany pisior i homofob.
Nie ma czegoś takiego jak jeleniogórski Wydział Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Było minęło.
„Kowary są bardzo widokowe i pięknie położone. Nie ma tam jeszcze apartamentowców i dużych hoteli. Co byś doradził, by uniknęły losu Karpacza?” Uśmiałam się! Kowary chciałyby chociaż w jednej setnej podzielić los Karpacza!
Przecież w Kowarach praktycznie nie ma hoteli i pensjonatów, nie ma turystyki poza sztolniami i parkiem miniatur! Miasto jest zaniedbane, a na głównym deptaku systematycznie zamykają się sklepy. Jest 1 dobra restauracja – Ameryka i to by było na tyle.
W obiektach noclegowych są tylko ci, którzy przyjechali odwiedzić rodzinę w Kowarach!