– Ja złożyłem wniosek 22 kwietnia, ale ludzie, którzy do mnie dzwonią czekają na pieniądze od 15 kwietnia – mówi Marek Szopiński, prezes ZHiU w Jeleniej Górze. Podkreśla, że dla wielu jednoosobowych, małych podmiotów te 5 tys. zł to jedyna pomoc, na jaką mogą liczyć od państwa. – Ludzie musieli zamknąć firmy, nie zarabiają, a rachunki trzeba płacić – dodaje przedsiębiorca.
Dorota Rauch, zastępca dyrektora PUP w Jeleniej Górze, przyznaje, że jest zator w rozpatrywaniu wniosków o pożyczki 5 tys. zł w ramach pomocy małym firmom. – Dziennie wpływa 400 wniosków. Nie jesteśmy w stanie tego przerobić, mimo przeorganizowania pracy urzędu. Do tego duża część wniosków jest źle, niechlujnie wypełniana, są niekompletne. To wymaga ponownych kontaktów z pracodawcami, co znowu zabiera czas i spowalnia rozpatrywanie. Do tego wciąż odbieramy telefony z pytaniami. My tu pracujemy jak w telemarketingu. Ostatnio centrala się zepsuła, bo było dwieście rozmów oczekujących – tłumaczy. Skala zadania zdecydowanie przerasta możliwości urzędu. Tym bardziej, że część pracowników – pracują tutaj głównie kobiety – którzy mają małe dzieci, pilnuje ich w domu i korzysta z zasiłku. Z kolei niektórzy starsi pracownicy poddani morderczemu wysiłkowi, stresowi i ponadwymiarowej pracy, rozchorowali się i są na zwolnieniach. To wszystko dodatkowo osłabia możliwości urzędu. – Tymczasem nie mamy żadnej pomocy ani od starosty, ani od prezydenta miasta. Nie wiem jak tak długo damy radę funkcjonować – mówi dyrektor Rauch. W tym kontekście nie bez znaczenia jest i to, że większość pracowników PUP pracuje za najniższą krajową. Takie stawki mają nawet pracownicy z dwudziestoletnim stażem i z wyższym wykształceniem. To nie są okoliczności motywujące. Mimo to Dorota Rauch podkreśla, że pracownicy są oddani zostają po godzinach, żeby podganiać piętrzące się sprawy.
Dotąd przedsiębiorcy z Kotliny Jeleniogórskiej złożyli ponad siedem tysięcy wniosków o bezzwrotna pożyczkę 5 tys,. zł w ramach „tarczy antykryzysowej”, z czego około 30 proc. to wnioski złożone ponownie (ze względu na błędy).
W stosownym rozporządzeniu mówi się, że urząd na rozpatrzenie wniosku ma dwa tygodnie, a pieniądze powinny trafić na konto w ciągu kolejnych dwóch dni. Dyrektor Rauch przyznaje, że jest w tej chwili zator i jest poślizg. – To przez ostatni kwietniowy weekend, kiedy elektronicznie wpłynęło ponad 1200 wniosków. Jeśli przebrniemy przez to spiętrzenie, to potem ilość wniosków już maleje i będą załatwiane szybciej – wyjaśnia. Natłok pracy związanej z pożyczkami „antykryzysowymi” to nie jedyne obowiązki, jakim muszą sprostać urzędnicy z PUP. Dużym wyzwaniem jest też rozpatrywanie wniosków o refundację wynagrodzeń, gdzie trzeba analizować spadek obrotów, prawidłowość składek itd. Do tego urząd pracy zajmuje się bieżącymi sprawami, w tym zwiększoną rejestracja bezrobotnych.