Nawet najlepsi funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa nie mogliby zbyt wiele wskórać bez pomocy sieci zaufanych i sprawdzonych współpracowników. To właśnie oni stanowili dla UB podstawowe źródło informacji. Aby się dowiedzieć, jak to wyglądało w Jeleniej Górze, musimy przenieść się do 1947 r.
Stworzenie solidnej siatki współpracowników (określanej wówczas mianem sieci agenturalno-informacyjnej) było jednym z ważniejszych zadań pierwszych dolnośląskich funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. W osiągnięciu tego celu miała pomóc Instrukcja o pozyskaniu, pracy i ewidencji agenturalno-informacyjnej sieci z 13 lutego 1945 r., sygnowana nazwiskiem ówczesnego Ministra Bezpieczeństwa Publicznego Stanisława Radkiewicza i obowiązująca przez kolejne dziesięć lat. Nastała permanentna inwigilacja polskiego społeczeństwa.
Już w połowie 1945 r., pierwszy kierownik tutejszego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Stanisław Imiołek, polecił swoim ludziom pozyskiwać agenturę w (…) legalnych organizacjach politycznych, kulturalnych, powiatowych i miejskich instytucjach oświatowych i kulturalnych, starostwach, Zarządach Miejskich, administracyjnych grupach operacyjnych rządu warszawskiego, a także werbować informatorów na placówkach kościelnych. Rozpoczęła się akcja werbunku, nazywana przez niektórych ubeków z rosyjska werbówką W ciągu kilku kolejnych miesięcy Dolny Śląsk został pokryty siecią tajnych współpracowników.
O tajnych współpracownikach
Każdy zwerbowany człowiek musiał posiadać swoją indywidualną teczkę, pseudonim oraz numer. Po zgodzie na współpracę dopełniano odpowiednich formalności – spisywano dane, zakładano teczkę oraz ustalano pseudonim, podpisywano zobowiązanie o współpracy, przeprowadzano wstępne szkolenie w zakresie przyszłych obowiązków oraz ustalano sposób łączności z funkcjonariuszem prowadzącym
Istniały wówczas trzy główne kategorie donosicieli: podstawową i najliczniejszą grupę współpracowników stanowili informatorzy, werbowani to tzw. obserwacji ogólnej. Z kolei agenci, byli to współpracownicy pozyskani do realizacji ściśle określonego celu (np. pracownik zakładu, urzędu czy instytucji znajdującej się w kręgu zainteresowania UB). Specjalną rolę odbywali rezydenci, których głównym zadaniem było prowadzenie pracy oraz utrzymywanie stałego kontaktu z siecią informatorów i agentów, pozostających pod ich nadzorem (często nie znających się nawzajem). Rezydenci działali na ściśle określonym terenie (np. fabryka). Przyjmowali oni od swoich agentów i informatorów informacje oraz zlecali im nowe zadania. Utrzymywali stały kontakt z opiekunem ze strony UB (oficer operacyjny). Z kolei według klasyfikacji otrzymywanych zleceń można wyróżnić: agenturę celową (pozyskiwaną do konkretnego zadania – np. inwigilacja proboszcza), agenturę ogólnoinformacyjną (np. obserwacja pracowników danego zakładu pracy) i agenturę celną (działająca w aresztach śledczych i więzieniach).
Kapusie w kotlinie
Swoją własną sieć donosicieli posiadał (innego wyjścia przecież nie było) także jeleniogórski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Tutejsi funkcjonariusze każdego dnia korzystali z ich pomocy. Nie jednokrotnie chwalono się sporą liczbą takich pomocników oraz efektami tej współpracy. Równocześnie nie spoczywano na laurach, bo cały czas pracowano nad werbunkiem kolejnych donosicieli. Aby skłonić daną osobę do współpracy, stosowano trzy zasadnicze sposoby: a) „na patriotyzm”, czyli tzw. współpracownik ideowy (dany człowiek uważał współprace z władzą za swój obowiązek); b) za zapłatą (współpracownik za pozyskane informacje otrzymywał pieniądze lub inne dobra materialne); c) na podstawie obciążających materiałów (kandydat wyrażał zgodę na współpracę w zamian za zwolnienie go od odpowiedzialności karnej za przestępstwo, które zostało mu udowodnione lub w zamian za wstrzymanie publikacji kompromitujących materiałów). Ten ostatni sposób był najbardziej popularny. W jednym z dokumentów czytamy Celem zdobycia odpowiedniej ilości agentury, pracownicy (…) przystąpili już do zakładania teczek opracowań na ludzi na wyższych stanowiskach państwowych czy samorządowych, ludzi z odpowiednim wykształceniem, którzy w przyszłości po zwerbowaniu, mogliby zostać użyci do rozpracowania każdej najcięższej sprawy. Czekano więc na czyjeś potknięcie – wówczas człowiek, któremu za popełnione czyny groziło niejednokrotnie nawet osadzenie w więzieniu, otrzymywał ofertę nieodrzucenia.
Na tropie zagranicznych agentów
Pod koniec 1947 r., w raporcie wysłanym do WUBP we Wrocławiu informowano o pracującej w Jeleniej Górze sieci współpracowników po linii kontrwywiadu. W ówczesnym czasie poszukiwanie agentów obcych państw/wywiadów, było niejako punktem obowiązkowym każdej komórki UB. Ta, działająca w stolicy Karkonoszy, nie była tutaj wyjątkiem, zwłaszcza, że na skutek działań wojennych na terenie ziemi jeleniogórskiej znalazło się sporo przedstawicieli narodów z całej Europy i nie tylko. I tak, po linii kontrwywiadu amerykańskiego pracowało trzech agentów i czterech informatorów, po linii kontrwywiadu angielskiego było pięciu agentów i dziewięciu informatorów, po linii kontrwywiadu niemieckiego ośmiu informatorów, po linii kontrwywiadu szwajcarskiego, belgijskiego itd. działało czterech agentów i sześciu informatorów. Oprócz tego prowadzono sieć zorientowaną na ludność austriacką (dwunastu informatorów), francuską (dwóch informatorów), a także próbowano stworzyć taką dla przedstawicieli narodów bałkańskich (Bułgaria, Jugosławia). Spore zainteresowanie budzili też powracający z Zachodu Polacy, zwłaszcza żołnierze (tzw. andersowcy).
Poznaj swojego agenta
W dokumentach przechowywanych w Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej zachowały się różnego rodzaju charakterystyki agentów i informatorów jeleniogórskiego UBP. Niektóre z nich są zaskakujące, jak te o agentce działającej pod pseudonimem Andi.(ur. 16.2.1929 roku w Stanisławowie, mężatka, posiada ukończoną maturę małą i dużą, znajomość kilku języków, bezpartyjna, jest na utrzymaniu męża. Jak przekonywał piszący raport, jej postać zasługiwała na specjalne wyróżnienie, bo była współpracownikiem zaufanym, pracującym nad nader delikatną sprawą. Jak się jednak okazuje, wszystko to robiła w dalece zaawansowanej ciąży, bo w tym samym dokumencie odnotowano, że lada moment spodziewane jest rozwiązanie i tymczasowo zaprzestała działań na rzecz UBP. Innym docenianym agentem był ten o pseudonimie Wicher, który miał prowadzić jeden z hoteli w Szklarskiej Porębie. Sporo dobrego pisano też o agencie Diabeł, właścicielu sklepu spożywczego w Cieplicach – Jest to człowiek nadzwyczaj inteligentny i sumienny. Zadania, które zostały mu powierzone wykonuje bez zarzutu. Solidną pracę operacyjną miał także wykonywać agent Rakieta, który miał dostarczyć szereg cennych informacji, które pozwoliły rozpocząć rozpracowanie o groźnie brzmiącej nazwie Tajfun. Chwalono też pracę agentów o pseudonimach Janina (sumienny i punktualny), X21 (zadanie wykonał w 100%), Śliwa (raporty, które od niego otrzymywano, były starannie opracowane i wykonane punktualnie) oraz Siwy (z powierzonej mu pracy wywiązuje się sumiennie i punktualnie).
Rozpracowanie za rozpracowaniem
Na terenie Jeleniej Góry oraz okolicznego powiatu prowadzono wówczas szereg rozpracowań operacyjnych. Niektórym z nich warto przyjrzeć się bliżej. Na pewno do takich należy zaliczyć rozpracowanie pod kryptonimie Zgoda, założone w kwietniu 1947 r., a wymierzone w środowiska opozycyjne względem komunistycznych władz – np. byłych żołnierzy wojsk polskich na zachodzie oraz sympatyków Polskiego Stronnictwa Ludowego. Innym rozpracowaniem skierowanym wobec środowisk opozycyjnych, było rozpracowanie pod kryptonimem „Pantyleria”, którego założenie było wynikiem doniesienia, iż na terenie Jeleniej Góry przebywa straszny przeciwnik obecnego ustroju i zdecydowany reakcjonista. Jego powiązania miały sięgać daleko poza granicę Polski, bo delikwenta podejrzewano o współpracę z obcym wywiadem.
Trudności z agenturą
W rzeczywistości, praca z czynnikiem społecznym, bo tak również określano współpracę z informatorami, nie należała do najłatwiejszych. Funkcjonariusze skarżyli się na kłopoty z pozyskaniem wartościowych współpracowników oraz niski poziom tych pozyskanych. Tylko w kilku skrajnych przypadkach doszło do skreśleniu człowieka z listy informatorów zdecydowało pijaństwo, które doprowadziło do zdekonspirowania. W raporcie z listopada 1947 r. pisano: Referat I-szy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jeleniej Górze na dzień 20.11.1947 r. posiada ogólną liczbę 64 agentów i informatorów. Liczba to wprawdzie jest stosunkowo dość duża, lecz jakościowo nie jest dość silna, ażeby mogła w 100% wypełnić zadanie stawiane jej przez Ref. I-wszy. Agentura ta w 30% rekrutuje się ze zwykłych ludzi pracy, którzy nie mają najmniejszego pojęcia, o pracy operacyjnej, a przede wszystkim co jest największą bolączką naszą, nie posiadają odpowiedniego wykształcenia. Pomimo tych trudności, praca cały czas trwała – (…) agentura jaką posiadamy, pozwala nam w pewnej mierze orientować się w sytuacji ogólnej, naszego terenu i częściowo pozwala na inwigilację (rozpracowanie) osób co do których mamy podejrzenie, że mogą pracować na rzecz obcego wywiadu, ze szkodą dla Państwa Polskiego.
Marek Żak