Karína Kurková – Czeszka i Polka w jednej osobie. Zaolzianka z pochodzenia, mieszkanka Kotliny Jeleniogórskiej z wyboru. Absolwentka Wydziału Zamiejscowego wrocławskiej Akademii Ekonomicznej w Jeleniej Górze. Tłumaczka języka czeskiego. W tej roli była i jest świadkiem najważniejszeych wydarzeń polsko-czeskich w naszym regionie. Tłumaczyła m. in. niedawne rozmowy międzyrządowe przy udziale marszałka Dolnego Śląska Cezarego Przybylskiego i hetmana kraju libereckiego Martina Půty na temat sposobów rozwiązania sporu o Turów.

– Pochodzi Pani z Zaolzia. Jak to się stało, że na miejsce do życia wybrała Pani Kotlinę Jeleniogórską? W jaki sposób trafiła Pani w nasze strony?

– Zadecydował przypadek. Pochodzę z Zaolzia, gdzie należę do polskiej mniejszości narodowej. Ukończyłam tam podstawówkę z polskim językiem nauczania oraz liceum ogólnokształcące w Czeskim Cieszynie – jedyne poza granicami Polski z polskim językiem nauczania. Dla absolwentów tego liceum zawsze istniała – i nadal istnieje – możliwość wyjazdu do Polski na studia, ze wsparciem stypendium. Byłam pierwszym rocznikiem, który obowiązywały egzaminy przed komisją, która przyjechała w tym celu do Czeskiego Cieszyna. Podczas rozmowy w ramach egzaminu należało wskazać kierunek, który chciało się studiować. Nie wiedziałam jeszcze, co chcę w życiu robić, więc podałam to, co koleżanki: handel zagraniczny, a jako alternatywę turystykę. Decydenci w Warszawie nie wzięli pod uwagę handlu zagranicznego, tylko turystykę, która najlepsza była na Akademii Ekonomicznej w Jeleniej Górze. Bodajże w sobotę dostałam telefon, na której uczelni mam się w poniedziałek zgłosić. Na poniedziałek nie byłam się w stanie zorganizować, ale w środę do Jeleniej Góry przywiózł mnie samochodem mój dziadek. Jazda była koszmarna, nie było jeszcze autostrady. Jechało się z dziesięć godzin.

– Wróćmy jeszcze na chwilę do Pani identyfikacji narodowej. Powiedziała Pani, że jest Pani na Zaolziu mniejszością. Czuje się Pani Czeszką czy Polką?

– Jest w tym nieco schizofrenii. Jestem Czeszką. Moja mama zawsze mówiła: “tego pieśnie śpiewaj, kto karmi Cię chlebem”. Natomiast mój dziadek był ogromnym polskim patriotą. Byłam przez niego wychowywana od dziecka w poczuciu polskiej dumy narodowej, zarówno z historii Polski, jak i sukcesów sportowych. Dziadek zachwycał się wyczynami skoczka narciarskiego Piotra Fijasa czy boksera Jerzego Kuleja. Czuję się więc Czeszką, ale czuję się też Polką. Najbardziej jednak czuję się Zaolzianką. Jak to mówimy na Zaolziu: jestem tutejsza. W naszym domu od zawsze mówi się gwarą, choć z biegiem lat straciła swoją idealną czystość.

– Jakie było Pani pierwsze wrażenie po przybyciu do Jeleniej Góry? To był rok 1992. Jelenia Góra była zupełnie innym miastem, niż dziś.

– Dość negatywne. Wcześniej informowano mnie, że to piękne miasto. Wjeżdżaliśmy od strony Maciejowej. Wrażenia nie były krzepiące. Gdy wjechaliśmy do centrum, poszliśmy na uczelnię, zrobiło mi się lepiej, aczkolwiek byłam przerażona, że będę tu sama, że nikogo tu nie znam. Miałam 18 lat, byłam tuż po maturze, całe swoje życie zostawiłam 400 kilometrów stąd. Byłam zdecydowana wracać, ale gdy już szliśmy do samochodu, spotkała mnie pani z dziekanatu, która powiedziała, bym się nie martwiła, bo wszystko mi wytłumaczy i na pewno będzie dobrze. Dzięki tej pani zostałam w Jeleniej Górze. Ale i tak zamierzałam po jakimś czasie przenieść się do Katowic lub Krakowa. Nadarzył się jednak kolejny przypadek. W akademiku – jako studentowi zagranicznemu – przysługiwał mi pokój jednoosobowy, ale że takich nie było, przydzielono mnie do dwójki na piętrze, na którym mieszkali studenci V i IV roku oraz jeden student III roku. Poznałam tego studenta – jak pokazało życie – mojego przyszłego męża.

– Czy została Pani u nas, bo wybuchła miłość!

– Tak, ale nie tylko. Na V roku studiów pani kierownik naszej katedry, promotor mojej pracy magisterskiej – profesor Grażyna Borys, zaproponowała mi pozostanie na uczelni i podjęcie pracy jako asystent na tej katedrze. Już na piątym roku studiów prowadziłam zajęcia ze studentami, a po zakończeniu studiów podjęłam pracę na Akademii Ekonomicznej. Uczyłam rachunkowości.

– Jak się Pani żyło w Jeleniej Górze? Czy Pani pochodzenie narodowe miało znaczenie, było zauważane?

– Nie zauważano, a jeśli nawet, to raczej z zaciekawienia. Nigdy nie spotkało mnie nic niemiłego. Jedynym problemem było otrzymanie po studiach karty stałego pobytu. Procedura się opóźniała. Później okazało się, że urzędnik nie zauważył, iż mam wpisaną narodowość polską. Zastosowano wobec mnie pewnie takie procedury, jak wobec obcokrajowców nie mających żadnych więzi z Polską, którzy chcą tu zostać.

– Wtedy kontakty polsko-czeskie, także lokalne, były o wiele uboższe. Jeździliśmy na czeską stronę na narty, piwo i na basen do Liberca, bo u nas nie było jeszcze basenu z prawdziwego zdarzenia. Kontakty osobiste Polaków i Czechów prawie nie istniały. Czy Pani, jako tłumaczka czeskiego, miała inne doświadczenia?

– Ja również nie miałam żadnych kontaktów z Czechami z drugiej strony Karkonoszy i Gór Izerskich. Wpływ na to miały również utrzymujące się długo utrudnienia w przekraczaniu granicy, które zniknęły dopiero wraz z przystąpieniem obu krajów do strefy Schengen i Unii Europejskiej. Co do mojej pracy jako tłumaczki: o tym też zadecydował przypadek. W grudniu 1991 roku, tuż przed moim przyjazdem, powstał tu pierwszy w tej części Europy Euroregion – Nysa. Rozpoczęto współpracę polsko-czesko-niemiecką, także akademicką. Zaproszono mnie do tłumaczenia spotkania na uczelni, a że jednym z uczestników był przedstawiciel Euroregionu, wkrótce rozpoczęłam współpracę z tą instytucją.

– Jest Pani zadowolona z decyzji o życiu w Jeleniej Górze?

– Tak, nie żałuję, ale od kilkunastu lat żyję na dwa domy, z których jeden jest w Czechach. Zresztą przemieszczanie się – pomijając oczywiście okres pandemii – jest bardzo proste pomiędzy Polską a Czechami. Traktuję obszar naszego pogranicza jako jeden wielki wspólny dom.

– Jedna z Pani koleżanek po fachu opowiadała mi, że wiele Polek, który wyszły za Czechów, z czasem doceniły Polaków, jako bardziej rodzinnych, bo Czechów ciągle nie było w domu. Woleli siedzieć w knajpach przy piwie i oglądać hokej.

– Zależy może od środowiska. Ja mam inne spostrzeżenia: przebywanie na łonie natury w towarzystwie rodziny, korzystanie ze swoich daczy. W Czechach było to popularne w czasach komuny, a w ostatnich latach to wraca. Wystarczy zobaczyć sznur samochodów, np. z Pragi, w kierunkach górskich w piątkowe popołudnia. Ten aspekt stylu życia Czechów wiąże się z ich dużym zamiłowaniem do uprawiania aktywnej turystyki, rekreacji i sportu. Kochają rowery, biegówki, spływy kajakowe. Wyjazdy w celu realizacji tych pasji są rodzinne i wielorodzinne.

– Widać to choćby w Karkonoszach, gdzie Czechów jest mnóstwo na szlakach. Nie widać wśród nich pań w klapkach ani panów w sandałach. Są lepiej przygotowani niż wielu Polaków.

– Wydaje mi się, że wypływa to z długiej tradycji uprawiania sportu i turystyki w Czechach. Infrastruktura rekreacyjna w Czechach była znacznie szersza niż w Polsce, choć i tu zmienia się to zdecydowanie na lepsze.

– Czy Pani zintegrowała się w Polsce na niwie osobistej? Zawodowo może czuć się Pani spełniona, ale praca przecież to tylko dodatek do życia.

– Tak, jestem tu u siebie, mam tu przyjaciół i swoje ulubione miejsca. Do Jeleniej Góry nie jeżdżę, gdy nie muszę, od miast wolę góry. U siebie w Staniszowie mam pod nosem Witoszę i Zamek Księcia Henryka. Wystarczają mi dwie godziny, by je odwiedzić.

– Czechów w Kotlinie Jeleniogórskiej pełno, a kiedyś, już po otwarciu granic, bywali tylko na zakupach na Florze. Skąd ta zmiana?

– Nie bywali, bo nie znali. Brakowało promocji i informacji, co tu można i warto zobaczyć. Z biegiem lat promocja Kotliny Jeleniogórskiej, i w ogóle Polski, przebiła się na czeską stronę. Pomogły w tym też projekty polsko-czeskie, finansowane przez Unię Europejską, wspierające likwidację barier, stereotypów i uprzedzeń. Czesi przyjeżdżają i są zaskoczeni, że tak blisko jest tyle do zobaczenia! Zamki, pałace, park miniatur, widok na Karkonosze – zupełnie inny, niż z czeskiej strony, bardzo efektowny. Czesi tak samo coraz częściej wybierają Bałtyk jako destynację urlopową, odkrywają Polskę coraz bardziej i chwalą.

– Spór o kopalnię Turów obudził stare demony antyczeskie i antypolskie z obu stron. Czy jest szansa na kompromis w tej sprawie?

– To bardzo trudna sprawa, w której obie strony mają swoje argumenty. Przykro, że na kontakty polsko-czeskie, które rozwijały się w ostatnich latach w dobrym kierunku, spadł taki cień. Z przykrością czytam komentarze Polaków i Czechów, pełne negatywnych emocji pod adresem sąsiadów. Wierzę jednak, że właśnie dzięki tym dobrym zbudowanym relacjom partnerskim, sąsiedzkim, uda się znaleźć rozwiązanie, bo i taka jest wola obu stron. Oby władzom obu krajów udało się to tak szybko, jak to możliwe.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Leszek Kosiorowski

Zdj. Piotr Słowiński

2 komentarze

  1. Czesi niby na południe od nas, ale to już kraj zachodni, czuć to po przekroczeniu granicy. To Polacy jeżdżą do pracy do Czech, nie odwrotnie. W dużej mierze zawdzięczają to oderwaniu od siebie pasożyta jakim jest kościół katolicki.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.