Przepiękny pałac w Roztoce – jako jeden z nielicznych tego rodzaju obiektów na Dolnym Śląsku, który zachował się do naszych czasów bez większych zniszczeń. Bryła pałacu jest właściwie nietknięta, zachowane zostały mosty nad fosą i w całkiem dobrym stanie zachowała się także sama fosa, otaczająca pałac. Choć w wielu miejscach na murach tego obiektu widać już wyraźne ślady działania deszczu i czasu, pałac, póki co, jest bezpieczny, tym bardziej że jego właściciel prowadzi tam prace remontowe.

Natomiast zupełnie inny jest stan budynków gospodarczych należących niegdyś do pałacu, szczególnie zaś dawnych oranżerii i niektórych zabudowań pomocniczych. Wielkość tych obiektów jest już od dawna ruiną, a ich zgnite mury zapewne niebawem po prostu rozsypią się. Tym jednak, jak się zdaje, nikt się specjalnie nie przejmuje, choć zabudowania te kiedyś stanowiły integralną z pałacem całość wielkiego założenia, którego wielkość i niewątpliwa uroda są widoczne jeszcze do dzisiaj.

Zarówno mieszkańcy Roztoki jak i doświadczeni eksploratorzy uważają, że pałac, ruiny oranżerii i pozostałe zabudowania nadal, pomimo upływu wielu dziesiątków lat od zakończenia wojny, ukrywają do dziś nieujawnione tajemnice i skarby, które w czasie ostatnich dwóch lat wojny w tym miejscu zgromadzono. Wielu mieszkańców Roztoki od dziesięcioleci wierzy w to, że prawdziwa jest opowieść o legendarnym skarbie Roztoki, który po odnalezieniu miałby wszystkim mieszkańcom tej miejscowości dobrobyt trwający kilkaset lat. Taką informację przekazał jednemu z pierwszych mieszkańców Roztoki w 1946 roku pewien Niemiec, akordeonista, który przygrywał w tym czasie na ludowych zabawkach. To właśnie on, w czasie jednej zabawy, mocno już podbity, w nocy, wskazując na pałac, opowiedział o skarbie tak cennym, że wystarczyłby jako zaopatrzenie dla całej wsi na wiele pokoleń. Ta relacja zachowała się do dziś, jako bezpośredni, rodzinny przekaz, o znacznym stopniu wiarygodności. Jej autentyzm potwierdza i to, że choć w Roztoce tę historię znają wszyscy, chcą o niej rozmawiać tylko młodzi mieszkańcy wsi. Starsi, jakby bojąc się, potwierdzają tylko, że coś tam rzeczywiście słyszeli…

Bolkowski skarb

Po wojnie tak dziwnie się złożyło, że w pegeerowskim majątku obejmującym grunty i pałacowe zabudowania dość długo pracowali niewysiedleni Niemcy, którzy przez lata nawiązali liczne kontakty z miejscową ludnością. Wielu z nich wyjechało z Roztoki dopiero kilka, a nawet kilkanaście lat po wojnie, na początku emigrując do NRD, a nieco później także do RFN. To właśnie od tych ludzi pochodzi dość szczegółowa informacja o wielkim transporcie – samochodowej kolumnie, która w listopadzie 1944 roku zatrzymała się na pałacowym dziedzińcu. Niemcy opowiadali już po wojnie, że duży transport składający się z kilkunastu ciężarówek pewnego dnia przyjechał do pałacu i w całości został wprowadzony na zamknięty, wewnętrzny dziedziniec, w miejsce, do którego nie mógł wówczas dotrzeć nikt niepowołany. Pałac bowiem, należący od bardzo dawna do rodziny Hochbergów, właścicieli Książa, został przez władze hitlerowskich Niemiec skonfiskowany tej rodzinie wraz z zamkiem w Książu już w początkowej fazie wojny i co najmniej od 1943 roku pozostawał w zarządzie niemieckich władz wojskowych. Dlatego nawet Niemcy, mieszkańcy Roztoki wiedzieli tylko tyle, ile mogli zaobserwować z zewnątrz.

Pomimo ograniczeń zauważono jednak nie tylko wjazd kolumny ciężarówek na dziedziniec, ale także moment opuszczania tego miejsca przez wspomniany transport. Z zachowanych relacji niemieckich świadków wynika, że ciężarówki jedynie nocowały na pałacowym dziedzińcu, a cały transport opuścił Roztokę, sprawiając wrażenie, ze nikt ciężarówek w Roztoce nie rozładowywał. Kolumna, co potwierdzają świadkowie, bezpośrednio po opuszczeniu pałacu została skierowana na drogę do odległego o zaledwie kilka kilometrów Bolkowa. Ponieważ był to listopad 1944 roku, a ciężarówek kierujących się do Bolkowa było kilkanaście, można uznać za pewne, że jest to ten sam transport, o którym opowiadały w lecie 1945 roku Niemki, mieszkanki Bolkowa, relacjonując przywiezienie do tego miasta transportu „skóry” z Królewca, czyli najprawdopodobniej Bursztynowej Komnaty. Jeśli tak rzeczywiście było, Roztoka jest jednym z miejsc, w których należy szukać tego skarbu lub jego śladów, bo dziś już nie da się w żaden sposób ustalić, czy rzeczywiście nie rozładowywano ciężarówek na zamkowym dziedzińcu. W każdym razie warunki do takiej operacji były tam wręcz znakomite. Być może to właśnie jest ów wielki skarb, o którym już w 1946 roku opowiadał niemiecki akordeonista.

W Roztoce do dziś jeszcze żyją ludzie, którzy tuż po wojnie słyszeli opowiadanie akordeonisty i pamiętają relacje o tym transporcie. Oczywiście wtedy nikt nie kojarzył bajania o skarbie z poszukiwaniami Bursztynowej Komnaty. Takie skojarzenia pojawiły się dopiero po telewizyjnych programach i badaniach, które w Roztoce prowadzili różnego autoramentu poszukiwacze. Trochę dziwne jest to, że także na ten temat nikt w Roztoce właściwie nie chce rozmawiać, choć wydaje się, że wielu mieszkańców wsi wie znaczenie więcej, niż chce powiedzieć. A przecież jest o czym opowiadać, bo zachowanych relacji i dokumentów jest sporo, a to miejsce naprawdę nadal kryje jakiś skarb, a przynajmniej nieujawnioną, wojenną jeszcze składnicę…

Zawsze pod opieką

Pałac w Roztoce był w latach wojny zajęty przez wojskowe władze niemieckie i właściwie nie wiadomo, co przez kilka wojennych lat się w nich działo fragmentarycznie i niezbyt pewne relacje. Tak się złożyło (?), że także Niemcy pilnowali pałacu w tym czasie, gdy przez jakiś czas przebywali w nim Rosjanie, wyrządzając zresztą wiele nieodwracalnych szkód, w tym m.in. wyrzucając do pałacowej fosy ogromną bibliotekę Hochbergów, której księgozbiór zgromadzono w salach drugiego piętra. Mieszkańcy Roztoki, którzy widzieli pałacową fosę wypełnioną stosami książek, pamiętają także, że dość szybko po zakończeniu wojny pałac znalazł się pod opieką Ślązaków, stając się ośrodkiem wypoczynkowym i kolonijnym jednej z największych śląskich hut. Wielu mieszkańców Roztoki twierdzi, że huta zainteresowała się pałacem nieprzypadkowo i do dziś przypisują oni czasom, w których w pałacu gospodarowała huta, zasadnicze, a tajemnicze znaczenie. Ich zdaniem zainteresowanie huty tym akurat pałacem było spowodowane potrzebną dozorowania czegoś, co miało znacznie większą wartość niż pałac. Są oni przekonani, że ludzie zarządzający pałacem wiedzieli znacznie więcej niż mówili i mieli do wykonania w Roztoce jakieś konkretne zadania. Przekonanie to jest oparte m.in. na tym, że włodarze pałacu z uporem i przez lata twierdzili, że pod pałacem nie ma żadnych piwnic. Tymczasem już po wojnie do takich piwnic dotarło kilku ludzi, nie tylko z Roztoki. Jest także wiarygodne świadectwo jednego ze znanych eksploratorów, którzy twierdzili, że kilka lat temu był w korytarzu – piwnicy o długości około 30 m i szerokości około 2,5 m leżącej dokładnie pod pałacem.

Najcenniejsza ze składnic

Pałac w Roztoce niezwykle cenił sobie śląski konserwator sztuki czasu wojny, wielokrotnie już na tych łamach wspominany prof. G. Grundmann. Korzystając z tego, że leżący na uboczu głównych szlaków pałac po wywłaszczeniu panów na Książu był własnością niemieckiego państwa, mógł, także jako bliski współpracownik gauleitera prowincji śląskiej, K. Hankego, wpływać na jego przeznaczenie. Zapewne dlatego mocą decyzji konserwatora w pałacu urządzono w ramach akcji rozśrodkowania zbiorów jedną z największych i najcenniejszych składnic sztuki na Dolnym Śląsku. Zgromadzono w niej na pewno, co wynika z zachowanych dokumentów, m.in. obrazy z wrocławskiego Muzeum Sztuk Pięknych, zbiory dzieł sztuki i obrazy z wrocławskich i berlińskich budynków rządowych, a także bardzo liczne, idące w setki sztuk i kolekcji, prywatne, tego rodzaju depozyty. W pałacu na pewno znajdowały się także kolekcje sztuki, cenne meble i obrazy należące do Hochbergów, a przewiezione do Roztoki ze skanfiskowanego tej rodzinie Książa. Co prawda, tych akurat dóbr, które potraktowano jako pamiątki rodzinne, nie objęła hitlerowska konfiskata majątku Hochbergów w 1943 roku, ale i tak zabezpieczono je właśnie w pałacu w Roztoce. Znalazły się tam także wielkie zbiory przeniesione ze zlikwidowanej 7 grudnia 1944 roku składnicy w Borowej. W tym kompleksie były m.in. kolekcje sztuki należące do miasta Wrocławia i ogromne zbiory sztuki wywiezione do Borowej z wrocławskiego ratusza.

G. Grundmann do Roztoki przyjeżdżał wielokrotnie i tu zapewne podejmował decyzje o przeznaczeniu poszczególnych kolekcji i ich dyspozycji. Z zachowanych dokumentów wynika też, że m.in. z zasobów zgromadzonych w Roztoce tworzył coś w rodzaju prywatnej kolekcji, gromadząc najcenniejsze egzemplarze, będące pod jego kontrolą. W tym zapewne celu konserwator przyjechał do Roztoki 14 lutego 1945 roku, jadąc na zachód z transportem najcenniejszych dzieł sztuki wyselekcjonowanych ze śląskich zbiorów. Pomimo zagrożenia szybko przesuwającym się frontem tu właśnie uzupełnił wywożoną kolekcję, zabierając co prawda tylko kilka obrazów, należących jednak do grupy najcenniejszych dzieł. Były to niemal na pewno obrazy mistrzów włoskich i flamandzkich, oraz, co już nie jest tak pewne, część jakiegoś zboru numizmatycznego.

Do składnicy dzieł sztuki w Roztoce w sierpniu 1945 roku dotarł też, idący konsekwentnie śladem dolnośląskich składnic G. Grundmanna, polski muzealnik W. Kieszkowski. Już w lecie, po wstępnej ocenie wartości i zasobności dostępnych w pałacu zbiorów, część zgromadzonych tam kolekcji wywiózł z Roztoki, a resztą zabrano z pałacu dopiero w październiku 1945 roku. Wtedy to, 8 października, 24 samochody (!), głównie obrazów, wywieziono z Roztoki do Krakowa, a pozostałą część zbiorów w listopadzie tego roku przewieziono wagonami ze stacji w Roztoce do jeleniogórskiego Paulinum. Stąd 1 grudnia do Warszawy odjechał transport 10 wagonów wyładowanych zbiorami, w dużej części pochodzącymi z roztockiego pałacu.

Pomimo tak obfitego, i jak wtedy sądzono, kompletnego oczyszczenia pałacu z tego, co w nim ukryto, zarówno w gmachu głównym, jak i w pałacowych zabudowaniach długo jeszcze odkrywano schowki ze skarbami sztuki, o różnej zresztą wartości. O takim właśnie odkryciu opowiada jeden z mieszkańców Roztoki, wspominając przypadkowe odnalezienie w pałacowej oranżerii, za drewnianą ścianką, wielkiej kolekcji cennych obrazów jeszcze kilka lat po wojnie. Człowiek ten pamięta tylko, że było ich kilkanaście i że „…były bardzo śliczne”. Być może chodzi tu o 12 lub 13 szesnastowiecznych, dużych obrazów włoskich mistrzów, wykonanych na drewnie, a będących sufitowymi kasetonami z zamku w Książu. Taką właśnie kolekcję, na skutek donosu jednego z niemieckich jeszcze oficjeli, ujawnił w przypałacowej oranżerii w sierpniu 1947 roku jeden ze współpracowników prof. S. Lorenza, Styczyński. Podobno te obrazy zdobią do dziś zamek w Piaskowej Skale.

Mieszkańcy Roztoki są pewni, że sporą wiedzę o zbiorach, w każdym razie tej ich części, którą przechowywano w zabudowaniach gospodarczych poza pałacem, posiadali przedwojenni jeszcze pracownicy pałacowych dóbr. Ludzie pamiętają bowiem ciągle jeszcze szacunek, jakim darzono rodzinę właścicieli pałacu, którzy sporą część swoich dóbr powierzyli na przechowanie właśnie pracownikom majątku. Te zbiory znajdowano jeszcze pod koniec lat czterdziestych, a ich istnienie potwierdza m.in. notatka prof. J. Gabczaka, który wprost zapisał, że spora część kolekcji może znajdować się w rękach „pałacowych oficjalistów w Roztoce”.

Klawisze z kości słoniowej

W ciągu ostatnich lat pałac w Roztoce kilkakrotnie zmieniał właścicieli. Najpierw tę wielką osiadłość objęła po śląskiej hucie jedna z okolicznych fabryk, przeznaczając pałac na hotel, a kilka lat temu przeszedł on w prywatne już ręce. Pierwszym prywatnym nabywcą był pewien przedsiębiorcą ze Śląska, który ostatecznie popadł w poważne kłopoty finansowe i bank przejął ten pałac za długi. Kolejnym nabywcą, który kupił pałac od banku, jest inny przedsiębiorca, tym razem z Warszawy, który póki co zabezpieczył obiekt przez zniszczeniem i dozoruje pałac oraz przyległy teren.

Mieszkańcy Roztoki pamiętają swoje zdziwienie, gdy pierwszy właściciel zarządził spuszczenie wody z przypałacowej fosy i jej, często są niemal pewni, pozorowaną konsekwencję. Zabieg ten trwał około dwóch lat i w zasadzie, jak twierdzą, polegał tylko na nawiezieniu pewnej ilości piasku i wsypaniu go do fosy… Są przekonani, że prawdziwym celem tego zabiegu była próba znalezienia wejścia do zamkowych podziemi, które, o czym mówiono już od pierwszych powojennych lat, mają być ukryte właśnie w ścianach fosy. Czy coś znaleziono, nie wiadomo, ale są tacy „podglądacze” tych robót, którzy twierdzą, że w ścianach fosy było widać miejsca wyraźnie różne od innych. Pewien mieszkaniec Roztoki twierdzi nawet, że badanie fosy i próba znalezienia wszystkich podpałacowych piwnic doprowadzi w końcu do odkrycia skarbów, w tym części tzw. złota Wrocławia. Obserwatorzy robót, które na terenie pałacu prowadzono w latach dziewięćdziesiątych, są przekonani, że nawet jeśli wtedy coś znaleziono, to i tak nie jest to wszystko, co zostało ukryte.

Dowodzi tego ktoś, kto mieszka w okolicy Roztoki i do kogo można dotrzeć jedynie poprzez kilku pośredników. Człowiek ten, jak przekonuje jeden z eksploratorów, a potwierdza to także pewien mieszkaniec Roztoki, od lat spełnia nawet wyszukane zachcianki bogatych kolekcjonerów. Może to robić, bo podobno daje się u niego zamówić nie tylko obrazy i cenne bibeloty, ale także rzeczy tak niezwykłe, jak np. kompletna, wykonana z kości słoniowej klawiatura do fortepianu. Gdzieś więc musi być pomieszczenie tak zasobne, że jest lub był tam nawet fortepian, z którego zdemontowano klawiaturę. Mój informator twierdzi, że widział nie tylko tę klawiaturę i dlatego jest pewien, że ktoś eksploatuje w Roztoce grundmannowską skrytkę z lat wojny.

Ktoś inny twierdzi natomiast, że widział, jak pusta ciężarówka, wioząca tylko kilka tafli okiennego szkła, kilka lat temu wjechała na pałacowy dziedziniec. Człowiek ten jest pewien, że rano wyjechała ciężko załadowana, a ówczesny właściciel pałacu szybko zaczął likwidować swoje interesy w Roztoce. Wtedy ktoś inny przypomniał sobie przekaz o trumnach pełnych skarbów ukrytych e podziemiach rozebranego już po wojnie starego, zrujnowanego kościoła…

Marek Chromicz

Zdjęcie: Fotopolska.eu

Archiwum Nowin Jeleniogórskich 15.05.2001 r.

1 Komentarz

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.