Pomimo upływu ponadpółwiecza od zakończenia wojny, losy wielu dostojników III Rzeszy nadal są nieznane i ciągle budzą wiele emocji. Wszelkie poszlaki i zachowane ślady o miejscach, w których widziano ich pod koniec wojny po raz ostatni, nadal wywołują duże zainteresowanie, szczególnie wśród licznych poszukiwaczy zaginionych w ostatnich latach wojny dóbr kultury. Z losami tych ludzi w ostatnich dniach wojny wiąże się nie tylko fakt ukrycia skarbów kultury, ale także nadzieje na ujawnienie miejsc, w których je wtedy schowano. Taka nadzieja jest związana także z obergrupenführerem SS Karlem Hankem, gaulaiterem Dolnego Śląska. Człowiekiem tak znaczącym w hierarchii III Rzeszy, że jeszcze w kwietniu 1945 roku, już na gruzach faszystowskiego państwa, mianowano go reischführerem SS i szefem niemieckiej policji.

Zainteresowanie losem Hankego wiąże się nie tylko z jego tajemniczym zniknięciem, ale także z tym, że to właśnie na jego polecenie w 1944 roku ukryto na Dolnym Śląsku tysiące dzieł sztuki. Wiadomo dość dokładnie, że oficjalne ukrywanie – rozśrodkowywanie muzeów, zbiorów kościelnych i składnic dzieł zrabowanych na Wschodzie zakończono już wczesną jesienią 1944 roku. Badającym tę sprawę poszukiwacze są jednak pewni, że jesień 1944 i zimę 1945 roku gauleiter i jego konserwator sztuki, Günter Grundmann, poświęcili na sporządzenie wielu już mniej urzędowych ukryć i zaopatrzenie ich w zbiory, które miały się zapewne nie tylko obu panom przydać już po wojnie.

Specjaliści szacują, że takich absolutnie utajnionych, różnej wielkości magazynów na Dolnym Śląsku sporządzono wtedy kilkadziesiąt. A ponieważ Günter Grundmann milczał przez kilkadziesiąt lat, aż do śmierci, chyba nikt nie skorzystał dotychczas z posiadanej przez niego wiedzy. Dlatego poszukiwacze tych ukryć koncentruje się wokół śladów, jakie pozostawił po sobie Karl Hanke znikając ostatecznie w kwietniu 1945 roku, gdzieś w okolicach Jeleniej Góry.

Helikopterem do Książa

Jedno z zachowanych, a dość wiarygodnych świadectw potwierdza, że Karl Hanke odleciał pod koniec kwietnia o oblężonego Wrocławia samolotem Storch. Tego zdarzenia właściwie nikt nie kwestionuje, choć nigdy nie udało się go do końca potwierdzić. Co jest o tyle istotne, że istnieją też świadectwa, z których wynika, że Hankego widziano w czasie oblężenia Wrocławia w wielu miejscach, m.in. w Książu, do którego przeleciał helikopterem. Maszyny takie pod sam koniec wojny były montowane we Wrocławiu i Hanke na pewno o ich istnieniu i możliwościach wiedział. Wizyta gauleitera w Książu jest na pewno bardzo znaczącą i potwierdza, że zamek był do końca przygotowywany do spełnienia zadań specjalnych przez wiele powojennych lat. Równie ważne jest jednak i to, że Hanke, korzystając z możliwości, jakie dawało posługiwanie się helikopterem, zdążył wiosną 1945 dokonać kilku chyba przeglądów miejsc, które do dziś mają duże znaczenie. Co najmniej jako miejsca prowadzenia wielkich, podziemnych budów o nigdy nie ujawnionym, ostatecznym przeznaczeniu. Hankego i jego maszynę widziano wtedy m.in. w kilku miejscach Gór Sowich, czyli tam, gdzie do końca trwały zakrojone na gigantyczną skalę podziemne roboty. Widziano go także w jego własnym majątku w Golińsku, w Krzeczowie, a ostatecznie w jeleniej Górze, gdzie ślad po Karlu Hankem definitywnie się urywa.

Tuż po wojnie rozpowszechniano wiadomość, że Karl Hanke zginął w czasie ucieczki przed frontem, już na terenie Czech. Podobno miał się on stać całkiem przypadkową ofiarą czeskiego patrolu, który strzelił do uciekającego człowieka. Tej wersji zdarzeń nie udało się jednak potwierdzić nawet rodzinie Hankego, która szczegółowo badała tę sprawę. I szybko porzuciła zainteresowanie tym wątkiem. Zapewne z jakichś racjonalnych a ważnych powodów.

Podziemia były tuż obok

Poszukiwacze, którzy od lat tropią ślady byłego gauleitera, nie tylko ustalili dokładna lokalizacją majątku Hankego, ale w ostatnich latach odkryli także tajemniczą budowlę położoną tuż obok położoną tuż obok majątku, w pobliskim Mieroszowie. Znaleziono tam rozpoczętą budowę podziemnego obiektu, którego budowę prowadzono w oparciu o te same lub bardzo podobne plany, w oparciu o które budowano obiekty w Bolkowie, Polacy i Marciszowie. Z przeprowadzonych badań wynika, że obiekt w Mieroszowie drążono w wielkim pośpiechu, ale nigdy jednak go nie ukończono. Budowę wykonywali bezwzględnie eksploatowani więźniowie z miejscowego obozu, ale do jej ukończenia zabrakło po prostu czasu. Są jednak ślady, które potwierdzają informację o tym, że ta nie dokończona budowa stała się jednym z tych miejsc, które wiosną 1945 przeznaczono na schowek.

Z relacji, którą kilka lat temu przekazał jeden z byłych pracowników majątku Hankego, H. Fritz, wynika, że gauleiter pod koniec wojny wiele razy odwiedzał swój majątek. Zawsze jednak były to odwiedziny w kilka godzin lub najwyżej w kilka dni po przewiezieniu do majątku kolejnych transportów, których zawartości nikt nie znał. Już wtedy jednak mówiono, że Hanke przygotowuje się do powojennych czasów, gromadząc „swoje” skarby w najlepszym z możliwych miejsc. Tuż przy starej granicy z Czechami, o której wiadomo było, że po wojnie znowu będzie granicą suwerennych Czech. Hanke zapewne liczył się z tym, że bliskość granicy zawsze stwarza wiele okazji.

H. Fritz w swojej relacji twierdzi, że choć nigdy nie wiedział zawartości ciężarówek, jest pewien, że przywoziły skrzynie z dziełami sztuki, srebrem i złotem. Jego zdaniem część tych transportów zniknęła w niedokończonej, podziemnej fabryce pod Mieroszowem. Jej trzy sztolnie zostały bowiem pod koniec kwietnia wysadzone w powietrze tak silnym wybuchem, że H, Fritz opisał go jako trzęsienie ziemi. To bardzo prawdopodobne, bo do dziś po owych sztolniach zachowały się jedynie gładkie zapadliska, świadczące o zupełnym, na długim odcinku zawaleniu podziemnej budowli. Tak dokładnym, że kilka prób dotarcia do podziemi załamało się już w początkowej fazie poszukiwań.

Srebro gauleitera

Jest niemal pewne, że podobne przeznaczenie miały także budowane w Golińsku podziemne pomieszczenia, zawalone także w kwietniu 1945 schrony. Ich lokalizację ujawnił poszukiwaczom H. Fritz, pokazując miejsca, w których należało kopać, by trafić na podziemne, betonowe wejście. Człowiek ten twierdził, że w jednym z nich może być ukryty srebrny skarb Hankego, zwieziony do Golińska na początku kwietnia 1945 roku. Ten transport był podobno jedynym, o którego zawartości swoim ludziom powiedział sam Hanke. Twierdził on, że w skrzyniach są stare niemieckie srebra, pochodzące z kilku muzeów i mające wielką wartość historyczną. Hanke poinformował, że wywieziono je z Wrocławia, gdzie były przechowywane, już w styczniu 1945 roku i ukryto w jednym z dolnośląskich klasztorów. Teraz jednak zagrożenie nadchodzącym frontem okazało się tak duże, że zdecydował się na ich przeniesienie i ukrycie w Golińsku. Przy pomocy swoich pracowników – niemieckich patriotów, oczywiście.

H. Fritz relacjonował, że skrzynie ze srebrami ukryto w podziemnych schronach na terenie majątku Hankego. Jednak pomoc miejscowych ludzi polegała wyłącznie na zniesieniu skrzyń do wartowni jednego ze schronów. H. Fritz zapamiętał też, że w korytarzu za wartownią schronu widział wózki czekające na skrzynie. Człowiek ten opowiadał, że był zdziwiony tym, że nawet nie kazano im załadować skrzyń na wózki. Jak twierdzi, już wtedy domyślił się, że najważniejszą część pracy wykonają inni ludzie tak ukrywając srebra, by nie zostały znalezione. Bo od początku wydawało się dziwne to, że Hanke chciał je schować w miejscu dobrze znanym wielu ludziom. Dlatego, jak opowiadał, już wtedy był pewien, że za sprawą kryje się jakiś podstęp, a schrony są jedynie wyjściem do czegoś znacznie większego.

Wejścia do tych schronów zostały odkopane cztery lata temu. Zbadano dwa, niemal 50-metrowe, korytarze prowadzące w głąb góry, nie znajdując nawet śladu po ukrytym w nich srebrze. Potwierdzono jedynie relację H. Fritza o istnieniu wartowni, na których zostały złożone skrzynie. Znaleziono także rdzawe ślady po czymś, co mogło kiedyś być wózkiem. Niestety, poza betonowymi wartowniami stan skalnych korytarzy, wyraźnie naruszonych silną eksplozją i upływającym czasem, jest tak zły, że dokładniejsze badania są tam po prostu niemożliwe bez założenia solidnej, górniczej obudowy. Wiadomo tylko, że około 50 metrów od wartowni albo przerwano tę budowę, albo jest ona totalnie zawalona.

Biblioteka – co w niej było?

Relacja H. Fritza znajduje potwierdzenie nie tylko w odnalezionych schronach, ale także w informacjach pochodzących od innych osób. Zachowano się bowiem świadectwo pewnej kobiety, autochtonki, także pracownicy majątku Hankego, która podawała, że na teren posiadłości gauleitera różne transporty przywożono wielokrotnie. Tu grupa zaufanych ludzi, z którymi jakiekolwiek rozmowy były kategorycznie zakazane, selekcjonowała ich zawartość i sporządzone na nowo transporty szybko wywożono w kierunku Mieroszowa. Z tej relacji jednak wynika i to, że z części nadchodzących transportów coś wydzielano i zamykano w niedostępnej bibliotece Hankego, której okna były zawsze zasłonięte ciężkimi kotarami. Wchodzili tam tylko Hanke i co najwyżej dwóch innych ludzi. Kobieta ta twierdzi, że zawartość biblioteki na dwóch ciężarówkach opuściła Golińsk na przełomie lutego i marca 1945 roku, a transport ten, podobno jako jedyny, skierował się w stronę Czech. Zapamiętała to dokładnie, bo w jego przygotowaniu i pakowaniu uczestniczył przez kilka godzin sam gauleiter. Co nie zdarzyło się nigdy więcej. Zapewne dlatego mówiono wówczas, że był to złoty skarb Hankego.

Syn

Po wojnie na terenie majątku Hankego, w ogromnych zabudowaniach gospodarczych powstała mała fabryka przemysłu metalowego. Działała ona tam wiele lat jako zwykły, typowy zakład dawnego przemysłu terenowego. Jeden z jej wieloletnich pracowników, który w latach osiemdziesiątych został jednym z zakładowych portierów, opowiada, że w 1990 roku zgłosił się do niego pewien Niemiec z prośbą o możliwość zwiedzenia miejsca, które kiedyś należało do jego rodziny. Portier ów twierdzi, że wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszał informacje o tym, czym w latach wojny był ten majątek. Pytając, ustalił także i to, że „rodzinny” dom gościa z Niemiec tak naprawdę należał aż do początku wojny do właścicieli zamku Książ, których pozbawiono nie tylko zamku, ale i okolicznych posiadłości ziemskich. Tak właśnie majątek w Golińsku miał trafić do rąk Hankego, który szybko uznał go za swoją „rodową” siedzibę.

Portier opowiada, że Niemca, który twierdził, że urodził się w Golińsku, na terenie należącym do zamku, nigdy na jego teren nie wpuścił. Choć gość ten przyjeżdżał także w niedziele, gdy zakład zamierał i nie było żadnych świadków. Jak było naprawdę, nie wiadomo, ale można się domyśleć, że prośby owego Niemca miały także poważne poparcie w konkretach…

Portier twierdzi jednak, że pomimo licznych prób nawiązania z nim bliższego kontaktu, a nawet zaproszenie do Hamburga, nie podjął bliższego kontaktu z niemieckim gościem. Jak mówi, może z powodu kiepskiej, jeszcze wojennej znajomości języka, a może z powodu zwykłej na Niemców złości. „Miałem trochę radości, twardo mówiąc „nie” bogatemu gościowi, który sądził, że kupi mnie za kilkanaście marek. Teraz może nie byłbym taki twardy, bo emeryturę mam nędzną, ale on już tu nie przyjeżdża”. Wtedy zresztą nie wiedziałem, dodaje, co znaczy nazwisko Hanke, którym przedstawił się ten Niemiec. Portier ten znaczenie nazwiska Hanke zrozumiał dopiero wtedy, gdy ostatnio pochwalił się otrzymaną przed kilku laty wizytówką pewnemu nauczycielowi z Wałbrzycha, który uświadomił go, o jaką rodzinę chodzi.

Do Golińska przyjeżdżał od 1990, przez pięć kolejnych lat, około sześćdziesięcioletni syn gauleitera Hankego, który twierdził, że z rodzinnych relacji wynika, że jest to ostatnie miejsce, w którym na pewno widziano jego ojca. Portier opowiada, że syn wie, iż ojciec był w Golińsku z jakimś profesorem i stąd odlecieli, podobno helikopterem, do pobliskiego Krzeszowa i do jeleniej Góry. Dziś można się tylko domyć, że owym profesorem mógł być tylko Günter Grundmann.

Trudno sobie wyobrazić, by ówczesny prymitywny jeszcze helikopter lub nawet mały samolot mógł zabrać coś więcej niż tylko dwóch ludzi. Obaj ponownie jednak mieli jakiś interes w tym, by ryzykować i po wizycie w Golińsku polecieć do Krzeszowa, który był jedną z „oficjalnych” skrytek Grundmanna. A być może ciągle jeszcze jest jedną z najtajniejszych skrytek obu panów.

Marek Chromicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 30 z dnia 25.7.2000 r

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.