Rozmowa z Jadwigą Grynkiewicz, najwyżej sklasyfikowaną Polką w rankingu globalnym Worldloppet Ski Federation

Jadwiga Grynkiewicz - zwana przez przyjaciół i znajomych Jagódką – urodzona ponad pół wieku temu pod Wilnem, na radzieckiej jeszcze Litwie. Polka z pochodzenia. Dwóch synów. Nauczycielka, przewodniczka turystyczna, biegaczka narciarska. Mieszkanka Wojcieszowa.

– Pochodzisz z Wileńszczyzny, urodziłaś się, gdy jeszcze istniał Związek Radziecki. Czy to wtedy nauczyłaś się tak dobrze biegać na nartach?

– Urodziłam się w rejonie wileńskim, w największym skupisku Polaków na Litwie. Mój tata umiał wszystko: traktor sam zrobił, Biblię dwa razy przeczytał… Byliśmy rodziną prostą, ale nie prostacką. Jako dziecko, jak cała rodzina, pracowałam na roli – sierpem ścinałam zboże. Szybko, by mieć czas na książki.

– W waszym domu mówiło się po polsku?

– Tak. Ale z naleciałościami litewskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Do szkoły w kołchozie w Bujwicach zaczęłam uczęszczać w wieku siedmiu i pół roku. Tata woził mnie autobusem, a gdy wyjeżdżał, co zdarzało się często, musiałam iść dwa kilometry.

– Kiedy zetknęłaś się po raz pierwszy z nartami biegowymi?

– Kojarzę je z okresem nauki w II klasie, z drogą na nartach zimą do szkoły i z powrotem. Tak chodzili też do szkoły moi dwaj bracia. W III klasie zadebiutowałam w zawodach szkolnych. Nikt nie uczył mnie biegania na nartach, ale czułam się mocna, silna. Na te zawody zabierał mnie nauczyciel Tadeusz Mincewicz.

– To pewnie szybko przyszły pierwsze sukcesy.

– Najpierw wygrałam zawody o mistrzostwo rejonu, a potem zostałam szkolną mistrzynią Litwy. Miałam wtedy 13-14 lat. Wyjazdy na zawody były wielką frajdą. Mistrzostwa Litwy rozgrywano w ośrodkach narciarskich Zarasai i w Ignalinie.

– Kariera mogła stać przed tobą otworem, gdybyś trenowała na studiach.

– Chciałam uczyć się na uczelni wychowania fizycznego w Kownie, ale mama odradziła mi ten kierunek. Dobrze poszły mi egzaminy na historię w Wilnie, ale gdy nie znalazłam się na liście przyjętych, powiedziano mi, że z powodu narodowości polskiej nie będzie to możliwe przez co najmniej trzy lata. Poszłam więc na studia do Pskowa w Rosji. Nauczyłam się na nich litewskiego, rosyjskiego i niemieckiego.

– Udało się pobiegać w Pskowie?

– Tak, załapałam się nawet na zawody w Finlandii. Wtedy był to wyjazd nie tylko atrakcyjny, ale i wyjątkowy. Potem jednak, gdy po studiach wróciłam do Wilna, rozpoczęłam pracę i urodziłam dwóch synów, nie miałam czasu ani głowy do biegania. Przerwa trwała długie lata.

– Gdzie pracowałaś?

– Najpierw w domu dziecka. Potem uczyłam w szkołach: rosyjskiej z polskimi klasami, a następnie polskiej. Zajmowałam się nauczaniem początkowym. Wzbogacałam wykształcenie na studiach na wileńskiej filii Uniwersytetu Białostockiego. Potem na tej uczelni byłam wykładowcą, zaczęłam nawet pisać doktorat, ale nie udało mi się go dokończyć. Nauczanie dzieci i młodzieży było przez długie lata moim życiem.

– Cały czas mieszkałaś w Wilnie?

– Tak, kocham to miasto! Do tego stopnia, że gdy nadarzyła się okazja pracy w roli przewodnika po nim, zrobiłam kurs i zaczęłam oprowadzać wycieczki. Łączyłam to zajęcie z pracą w szkole. Z czasem jeździłam z wycieczkami po całej Litwie i innych krajach nadbałtyckich. Wspaniale czuję się w roli przewodnika, uwielbiam kontakt z ludźmi. Dzielenie się z nimi wiedzą i zachwytem nad poznawanymi miejscami to ogromna przyjemność.

– A co z biegówkami? Dalej stały w kącie, czekając na swój czas?

– Narty zawsze były tylko dodatkiem do mojego życia. Przerwa trwała od 1992 do 2009 roku. Choć, jak robili trasy w parku w Wilnie, to korzystałam, a latem zaczęłam biegać bez nart. Kupiłam też nartorolki. Zbiegło się z zainstalowaniem w parku Zakręt, po litewsku Vingis, oświetlenia. Można było pojeździć i pobiegać wieczorem, co było bardzo przyjemne.

– Powrót do roli zawodniczki był kwestią czasu.

– Jako zawodniczkę przywrócił mnie do życia Marian Kaczanowski, powołując do reprezentacji Polonii litewskiej na igrzyska polonijne. Mój pierwszy start po przerwie – w starych butach, na starych nartach, w gaciach tak szerokich jak dwie Jadźki. Pamiętam, że biegło się trzy kółka. Zaczęłam z tyłu, na trzeciego wyprzedzałam, na mecie byłam pierwsza. Zgoliłam wszystkie medale! Igrzyska Polonijne odbywały się co dwa lata, startowałam w nich jeszcze jako Trybocka.

– Kiedy odkryłaś Jakuszyce i Bieg Piastów?

– Przyjeżdżałam na Bieg Piastów przy okazji startów w igrzyskach polonijnych, po raz pierwszy w 2008 albo 2010 roku. Było to wielkie przeżycie, prawdziwe święto. Potem jednak rzuciłam się w wir pracy w biznesie turystycznym. Zjechałam świat z turystami, więc na bieganie nie było czasu. Gdy jednak mój wspólnik znikł, mój świat się załamał. Potrzebowałam czasu, by dojść do siebie.

– Odrodzenie podobno zaczęło się w Jakuszycach.

– Tak! To tu – na obozie narciarskim – poznałam Marka Tokarczyka. Mówiąc w skrócie: wybuchła miłość, zostaliśmy parą. Przez jakiś czas próbowałam łączyć kontakt z Markiem z pracą etatową w wileńskiej szkole, ale na dłuższą metę okazało się to niemożliwe. Zamieszkałam z Markiem w Świdnicy, a potem w Wojcieszowie.

– Coraz bliżej Jakuszyc…

– Ciągle jestem przewodnikiem po Wilnie i krajach nadbałtyckich, ale centrum mojego życia przeniosło się do regionu jeleniogórskiego. Nadszedł czas na sport w moim życiu! Zaczęłam dużo biegać, na nartach i bez nart, a także na nartorolkach. Wszystko dzięki Markowi – mojemu mistrzowi, personalnemu trenerowi, motywatorowi i partnerowi treningowemu. Wspólnie szkolimy innych, organizujemy obozy. Forma wystrzeliła w górę. Choć w sezonie 2021/22 – z powodu kontuzji Marka – trenowałam mniej.

– Na Biegu Piastów na 50 kilometrów zajęłaś jednak trzecie miejsce.

– Tak sobie myślę, że zawdzięczam to faktowi, iż środowisko jakuszyckie i w ogóle jeleniogórskie zaakceptowało mnie, uznało za swoją. Pamiętam, jak kiedyś Mietek Skowron, ojciec Piotrka i Michała, słysząc, że mieszkam w Wojcieszowie, skomentował: „To Ty już jesteś nasza.” A podczas pięćdziesiątki ciągnął mnie za sobą dopingując, bym nie zwolniła, Mariusz Dziadkowiec-Michoń. Jeszcze parę lat temu nie wiedziałam, kim był jego ojciec, Stanisław, którego Memoriał odbywa się w ramach Biegu Piastów. Gdy jednak poznałam historię Stanisława, start w biegu, który go upamiętnia, uważam za swój obowiązek. Uczmy się szacunku do miejsca i ludzi…

– Co dalej, Jadwigo?

– 13 maja w piątek, o godzinie 13:13 bierzemy z Markiem ślub. W Wojcieszowie. Ale częścią ślubu będzie wyjazd w Góry Izerskie. To nasze miejsce, nasza ziemia, nasza nowa mała ojczyzna.

-Dziękuję za rozmowę

Leszek Kosiorowski

Fot. Jacek Deneka/Bieg Piastów

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.