Stanisław Kowalski był urzędnikiem, prezesem Spółdzielni Spożywców „Społem”, nauczycielem, ale przede wszystkim kochanym i kochającym człowiekiem. Pięknie zapisał się w pamięci wielu osób, które miały szczęście go poznać. Swojego Tatę wspomina Aleksandra Kowalska, znana jeleniogórska adwokat.
„Jego długie życie było wypełnione pracą i troską o rodzinę. Urodził się na ziemi świętokrzyskiej 2 stycznia 1930 r. Był jednym z sześciorga rodzeństwa. Jednak jego Mama, Helena, odeszła podczas porodu syna, który także nie przeżył. Stanisław bardzo kochał swoją Matkę, a wspomnienia z dzieciństwa zawsze przywoływały mu Jej obraz. Dlatego też był człowiekiem niezwykle rodzinnym. Do ostatnich swoich chwil utrzymywał kontakt z rodzeństwem, a gdy oni odeszli – z ich dziećmi i wnukami. Lubił przyjeżdżać w rodzinne strony, ale z biegiem czasu przyjazdy stawały się coraz rzadsze z uwagi na stan zdrowia Taty. Ojciec, jako jedyny z rodzeństwa, decyzją Jego Ojca Jana, a mojego Dziadka, został posłany do gimnazjum męskiego w Kielcach, gdyż już jako dziecko przejawiał zdolności matematyczne. Naukę kontynuował w Liceum Męskim im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Jego marzeniem była praca w dyplomacji, dlatego też ubiegał się o przyjęcie do Wyższej Szkoły Handlowej w Szczecinie. Kiedy dostał się na wymarzony kierunek, wydawało się, że już nic nie stanie na drodze do upragnionego celu. Jednak w tamtych czas władza źle patrzyła na osoby, które miały rodzinę „za żelazną kurtyną”. Zaś kuzyn ojca uciekł, jak to się wtedy określało, do Francji. Kiedy ta wiadomość przedostała się do władz uczelni, plany Ojca legły w gruzach. Zdecydował się wówczas zmienić kierunek na ekonomię, którą z powodzeniem ukończył, już pod nową nazwą: Akademia Ekonomiczna w Szczecinie (obecnie jest to Uniwersytet Ekonomiczny w Szczecinie). Uczelnię skończył z mocnym postanowieniem, że nie będzie nigdy pracował w księgowości. Tylko początkowo mu się to udawało. Z uwagi na trudną sytuację materialną podczas studiów pracował w rektoracie Akademii Medycznej, która prowadziła także pomaturalną szkołę laborantów medycznych. To tam moja Mama, Czesława z domu Cudyk, podjęła naukę i tam spotkała swojego przyszłego męża. Pobrali się w Szczecinie a gdy mój starszy brat był już w drodze, wrócili w rodzinne strony ojca i zamieszkali „kątem” u brata. Tato rozpoczął pracę w miejscowych kamieniołomach jako … księgowy. Kiedy brat Cezary już przyszedł na świat, Rodzice otrzymali mieszkanie. Pierwsze, własne, samodzielne. Tam też Ojcu udało się kupić pralkę „Franię”, cud techniki. Rodzice dorabiali się od przysłowiowej łyżki, ale pracowitość im wszystko wynagrodziła. Tato często wspominał pobyt zaraz po wojnie na obozie skautów w okolicach Jeleniej Góry i zakochał się w tym rejonie oraz otaczających go górach. Kiedy Mama nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie laboranta medycznego, napisał do Wojewódzkiego Urzędu Pracy we Wrocławiu pismo, w którym przedstawił ich kwalifikacje i zapytał o oferty pracy z mieszkaniem. Szybko otrzymał odpowiedź i był szczęśliwy, że jedna z ofert dotyczyła pracy w Cieplicach, w „Fampie”. Kiedy ja już szykowałam się na ten świat, Rodzice przeprowadzili się do Cieplic i tam zamieszkali. Potem Tato otrzymał propozycję pracy w Urzędzie Miasta w Jeleniej Górze. Najpierw, w najbardziej na ówczesne czasy newralgicznym Wydziale Lokalowym, a potem Wydziale Komunikacji. Lubiliśmy z bratem przychodzić pod koniec pracy, aby pisać na maszynie i przybijać na kartkach pieczątki – wówczas symbol statusu społecznego. Na początku lat 70. ubiegłego wieku Tato rozpoczął swoją przygodę ze Spółdzielnią Spożywców „Społem”, której był wierny aż do emerytury. Tutaj księgowość nie opuściła Go już nigdy. Lubił tę pracę, o czym świadczy fakt, iż jeszcze pracując w Urzędzie Miasta, był nauczycielem przedmiotu w wieczorowym Technikum Ekonomicznym dla pracujących. Wykształcił rzesze absolwentów tej szkoły, a niektórzy z nich, zainspirowani przez mojego Ojca, ukończyli studia wyższe na tym kierunku.
Był bardzo rodzinny, chciał nam stworzyć dobre warunki życiowe. Wtedy też wspólnie z Mamą podjęli niemały wysiłek finansowy, aby wybudować dom, w którym mieszkamy do dzisiaj. Z Mamą, która była miłością jego życia, spędził ponad 61 lat. Był dumny ze swoich dzieci: mojego starszego brata Cezarego i mnie, mimo iż nie kontynuowaliśmy jego wyboru. Chyba odstraszało nas, gdy widzieliśmy, jak Ojciec siedzi po nocach i szuka w bilansie 5 gr (księgowi wiedzą, o czym piszę). Choć później wiele się w tej pracy zmieniło. Tato, kiedy zaczynał pracę, korzystał z drewnianego liczydła, a kiedy ją kończył, w księgowości już pracowały komputery. Miał ciekawe życie i żył w naprawdę ciekawych czasach. Urodził się, gdy jeszcze nie było powszechnej elektryfikacji i korzystało się ze świec. Zanim odszedł, pierwsze lądowniki stanęły na Marsie. Był naocznym świadkiem niebywałego postępu cywilizacyjnego. Był ciekawy świata, wiedzy. Przez całe życie interesowały go nowinki techniczne (obsługiwał komputer mimo swoich 90 lat) i śledził bieżące wydarzenia, miał otwarty umysł, gotowy na nową wiedzę, literaturę i scrabble. Zawsze dopytywał się o poprawną wymowę wyrazów po angielsku. Całe życie uwielbiał dbać o ogród, który był jego oczkiem w głowie”
– Z mężem nigdy nie można było się nudzić. Zawsze miał pomysł na zorganizowanie pracy, wypoczynku czy rozrywki. Wprawdzie mieliśmy mało czasu, ale każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Tak zostało do ostatnich wspólnych dni, gdy w lecie razem zajmowaliśmy się ogrodem, a w zimie układaliśmy krzyżówki i graliśmy w scrabble – wspomina Stanisława Kowalskiego żona Czesława.
Jak podkreśla córka Aleksandra, jej Tato był bezgranicznie zakochany w swoich wnuczkach, które spełniły wszelkie jego oczekiwania oraz ambicje, kończąc studia i pracując w wymarzonych zawodach. Najstarsza Maja ukończyła farmację, Asia studia ekonomiczne, a najmłodsza wnuczka, Małgosia, podążyła w ślad za mamą Aleksandrą i ukończyła studia prawnicze. Obecnie razem prowadzą kancelarię adwokacką.
Sławomir Sadowski