Regularnie sporządzane przez kierownictwo jeleniogórskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego raporty i sprawozdania to dzisiaj lektura nie tylko interesująca, ale też pouczająca. Doskonale wprowadzają nas w klimat ówczesnych wydarzeń i represji, jakim poddane było polskie społeczeństwo, a jednocześnie unaoczniając nam, jak trudne to były czasy.
W teczce o sygnaturze AIPN Wr 053/626 zachowały się dwa sprawozdania za trzeci i czwarty kwartał 1954 r., przesłane do wrocławskiej centrali przez kierownictwo Sekcji I Powiatowego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Jeleniej Górze. Dokument odsłania nam to, czym zajmowali się wówczas tutejsi funkcjonariusze bezpieki.
Na tropie wrogów i szpiegów
Pod stałą obserwacją UB znajdowali się wytypowani obywatele, którzy, zdaniem śledczych, mogli mieć jakieś powiązania z „wrogiem”. Jednym z nich był Alfons P., w przypadku którego kluczowy dla zainteresowania się nim ubecji okazał się fakt, że mężczyzna posiada rodzinę w Berlinie i sam w przeszłości mieszkał za granicą, a w czasie wojny miał służyć w armii niemieckiej: (…) w Berlinie posiada rodziców, którzy są właścicielami dobrze prosperującego przedsiębiorstwa. W roku 1927 rodzina (…) wyjeżdża z Berlina do Kanady i przebywa tam do roku 1933, w tym czasie (…) uczy się języka angielskiego, francuskiego i bierze przy tym udział w audycjach radiowych dla dzieci (…). W roku 1939 powołany zostaje do Wehrmachtu – jednostki lotniczej, a w roku 1944 przeniesiony zostaje do Waffen SS. (…), jakiś czas później przydzielony zostaje do obozu jeńców angielskich i amerykańskich. Miał tam wówczas szpiegować na rzecz III Rzeszy Niemieckiej, gdzie (…) pod maską amerykańskiego lub angielskiego żołnierza zwiedzał linie wojskowe angielskie lub amerykańskie celem prowadzenia roboty sabotażowej i zwiadowczej – posiadał wtedy dokumenty jako oficer amerykański w stopniu furst leutnanta pod przybranym nazwiskiem.Jak wskazywano w dalszej części przytoczonej w sprawozdaniu biografii „figuranta”, mężczyzna w 1948 r. z nieznanych nikomu powodów przyjechał i osiedlił się w Polsce: Będąc pochodzenia polskiego, jednakże nie znając polskiego języka, z niewyjaśnionych przyczyn (…) pozostawia na terenie Berlina dobrze sytuowanych rodziców, a sam repatriuje się do Polski, osiedlając się w Jeleniej Górze.
Zainteresowanie skierowano także w stronę innego mieszkańca stolicy Karkonoszy, który (…) od początku swego pobytu na naszym terenie nigdzie nie pracuje oraz do chwili obecnej nie składał ankiety na dowód osobisty. Jak twierdzili śledczy, mężczyzna miał być w przeszłości niemieckim lotnikiem, a także: Posiada on zaświadczenie literata, aczkolwiek nic nie pisze oraz (…) otrzymuje części do maszynek do podnoszenia oczek – części te są pochodzenia zagranicznego. Za jego dalszą obserwacją przemawiało również to, że (…) jest zdecydowanie wrogo ustosunkowany do Polski Ludowej, a wynika to z jego rozmów w gronie osób zaufanych, jak również (…) posiada bardzo dużo pieniędzy. Kończąc opis jego sylwetki, zwrócono uwagę na jego często podróże po kraju (Warszawa, Gdańsk, Szczecin) oraz podejrzane, zdaniem UB, plotki o tym, że (…) uzyskał rzekomo w Radzie Państwa zezwolenie na prowadzenie badań urbanistycznych pod pozorem opracowania powieści.
Zapowiadano także podjęcie działań operacyjnych wobec jeszcze jednego delikwenta, który, jak przekonywano, był… szpiegiem. W sprawozdaniu czytamy: Z analizy (…) materiałów wynika, że Lewczuk niewątpliwie uprawia działalność szpiegowską. (…) opracowaliśmy wstępny plan operacyjnych przedsięwzięć, który realizujemy. Na specjalną uwagę zasługują rodziny, krewni i znajomi osób zbiegłych za granicę. Osoby te są przez nas rozpracowywane.
Donos za donosem
W dokumencie nie zabrakło także co ciekawszych informacji od ubeckich donosicieli. W jednym z punktów pojawiają się dosłownie zacytowane wypowiedzi tajnych współpracowników. I tak np. informator o pseudonimie „Dzidzia”, oddelegowany do sprawy o kryptonimie „Zdrajca”, w donosie z 23 listopada 1954 r. podawał informację o swoim figurancie, który miał się ukrywać pod innym nazwiskiem, co zresztą ten sam wyznał donosicielowi: (…) ja jestem Miller i mnie znają pod tym nazwiskiem, a U.B. niewątpliwie ma moją kartotekę, ale to są stare sztuczki bolszewików, bo co oni mogą się dowiedzieć sami, jeżeli im ktoś nie doniesie i dlatego pytałem się Ciebie czy N. nie był w U.B. (…). Jak pokazuje ten przykład, niekiedy obserwowani przez UB „figuranci” nie mieli bladego pojęcia, że w swoim najbliższym i zaufanym otoczeniu znajduje się tajny współpracownik, któremu dostarczają obciążające siebie informacje wręcz na tacy.
Nowi informatorzy zastępują starych
W składzie tajnych współpracowników UB dochodziło do ciągłych zmian, wynikających ze zmieniających się priorytetów samych funkcjonariuszy. W trzecim kwartale informowano o kolejnych informatorach, którzy stracili swoją „wartość operacyjną” – byli to: „Lubicz”, „Kuba”, „Stefan”, „Grażyna” i „Cukierek”.
Natomiast pod koniec 1954 r. jeleniogórscy funkcjonariusze przekazywali wieści o zwerbowaniu nowych informatorów do swojej sieci agenturalno-informacyjnej, którym nadali następujące i, trzeba przyznać, dosyć mało oryginalne pseudonimy: „Adam”, „Karol” i „Marian”. Pierwszy z nich miał dostarczać UB „materiały” dotyczące osób zbiegłych za granicę oraz (…) ich kontakty na terenie naszego powiatu. Jak podkreślano, przekazywane przez niego informacje posiadały tzw. wartość operacyjną, a mężczyzna został zwerbowany (…) po zagadnieniu uciekinierów, co może wskazywać, iż zgodził się na współpracę po zatrzymaniu na gorącym uczynku, aby uniknąć wyroku i odsiadki w więzieniu.
Drugi, czyli wspomniany „Karol”, został zwerbowany z kolei (…) po zagadnieniu uciekinierów oraz po zagadnieniu rewizjonizmu niemieckiego. Zdecydowano się na to, ponieważ w trakcie jednego z prowadzonych wówczas rozpracowań dostarczył UB cennych materiałów dotyczących osób zbiegłych za granicę– uznano, że warto kontynuować tę współpracę. Ostatni z „nowych” kapusiów dostarczał funkcjonariuszom informacji o cudzoziemcach, a wśród nich odnotowana została (…) zaczepka (…) o zabarwieniu szpiegowskim na rzecz wywiadu francuskiego.
Jednocześnie, prawie w tym samym czasie, funkcjonariusze zakończyli współpracę z jednym rezydentem [tajny współpracownik organów bezpieczeństwa kierujący pewną liczbą przydzielonych mu informatorów – M. Ż] o pseudonimie „Roman”, a także z ośmioma informatorami ukrywającymi się pod następującymi pseudonimami: „Basia”, „Stanisławski”, „Orfin”, „Fisch”, „Baśka”, „Krystyna”, „Czesiek”, „Stella”, jak również zlikwidowano trzy lokale konspiracyjne. W uzasadnieniu tych decyzji można przeczytać: Spośród w/w agentury rez. „Roman”, informatorzy „Stanisławski” oraz właściciele lokali konspiracyjnych zostali wyeliminowani, dlatego że są radnymi. Jak zatem widać, macki UB sięgały nawet do jeleniogórskiego Ratusza i tamtejszego składu Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Natomiast o pozostałych pisano: (…) zostali wyeliminowani dlatego, że nie tkwią w sprawach ani w posiadanych zaczepkach, nie posiadali polotu operacyjnego – materiały uzyskiwane o w/w nie przedstawiały wartości operacyjnej.
Marek Żak