– Osobie z doświadczeniem choroby psychicznej łatwiej jest nawiązać kontakt z drugim chorym, pomóc mu wyartykułować potrzeby. Bo on wie, jak się to przeżywało – Aleksandra Kożuszek, żyjąca pomiędzy Jelenią Górą, Wrocławiem a innymi miastami w Polsce, od 2010 roku zaangażowana jest w dawanie świadectwa i pomaganie osobom cierpiącym psychicznie. Od 2013 roku wspólnie z psychologami współprowadzi kursy „Ekspert poprzez Doświadczenie” dla osób po kryzysach psychicznych, których stan jest stabilny, przygotowujące do roli edukatorów i towarzyszy osób cierpiących psychicznie. Kursy, w którym pytanie: „co dobrego może wyniknąć z kryzysu psychicznego?” nie brzmi śmiesznie.
– Czasem dochodzimy do przekonania, że kryzys psychiczny jest konieczny do rozwoju i uwrażliwienia – śmieje się Aleksandra Kożuszek. Ola. Bo choć wiosna lat minęła, Aleksandra Kożuszek ma w sobie rys wrażliwej, otwartej i spontanicznej młodej dziewczyny. Słuchając historii jej życia. I jej choroby. Trudno w to uwierzyć. Ola często się śmieje. A wtedy robi minę dziewczyny, której udało się zrobić psikusa. Pomiędzy rozmową i śmiechem pali papierosy.
– Mąż powtarza, że będę bardziej wiarygodna, kiedy uda mi się w końcu rzucić papierosy – mówi Ola. I znów się śmieje. O warsztatach, które współprowadzi, opowiada z błyskiem w oku. Osoby z doświadczeniem choroby psychicznej nie zawsze chcą i mogą opowiedzieć swoim bliskim, co przeżywają. Stąd kursy „Ekspert poprzez Doświadczenie”.
– Kapitalnie patrzeć, jak uczestnicy kursów idą do przodu. Kapitanie im w tym towarzyszyć – dodaje Ola. Nie wszyscy uczestnicy stają się edukatorami. Trzeba mieć predyspozycję i siłę, żeby wspierać osoby chore psychicznie. Ola ma.
Rozmawiać o chorobie
Ola Kożuszek zaangażowała się w program warsztatów, bo ma się czym dzielić. Niebawem minie czterdzieści lat od momentu, kiedy po raz pierwszy znalazła się na oddziale zamkniętym Krakowskiej Kliniki Psychiatrycznej. I ponad dwadzieścia lat, od kiedy jest w dobrej formie psychicznej. Latami walczyła z psychozą. Miała cholerne szczęście, że wychowała się w kochającej i wspierającej rodzinie. Studiowała muzykologię na uniwersytecie, kiedy doświadczyła pierwszego epizodu głębokiej psychozy. Tato zawiózł ją wtedy do szpitala w Krakowie, gdzie panowała niepowtarzalna atmosfera – myśl i duch profesora Antoniego Kępińskiego, a opieką otoczył Olę młody psychiatra, dziś ceniony profesor – Bogdan de Barbaro. Ola miała cholerne szczęście, bo wyszła za mąż za Konrada (wieloletniego muzyka Filharmonii Dolnośląskiej), który „wziął ją z całym inwentarzem” – jak to określił profesor de Barbaro – i towarzyszył jej w chorobie. Był i jest dla Oli oparciem i największym przyjacielem. Tak o mężu Ola napisała w książeczce niewielkich rozmiarów i wielkiej treści, zatytułowanej „Radość odzyskana”. Opisała w książce wieloletnie zmagania z psychozą. Przejście przez tunel, jak mawiał mąż Konrad. Kiedy Ola nie wierzyła, to mąż miał wiarę, że na końcu tunelu Ola zobaczy światło.
– Dostałam tyle miłości i tyle pomocy. Teraz chcę się odwdzięczyć. Bo udało mi się wyjść z tunelu – na spotkaniach z młodzieżą Ola opowiada, jak mogą rozpoznawać niepokojące sygnały dotyczące kryzysów psychicznych, jak sobie z tym radzić.
– Powtarzam im, żeby nie zostawali z tym sami. Nie zamykali się w sobie. Bo ja tak zrobiłam – Ola wraca do początków choroby.
Wejście w tunel
Ola: oczko w głowie tatusia, lubiana w środowisku rówieśników, zdolna, bez historii chorób psychicznych w rodzinie, uczennica liceum i szkoły muzycznej, chodziła na lekcje baletu i angielskiego.
– W psychozę nagle się nie wpada. To splot różnych okoliczności – opowiada Ola – W tamtym czasie wszędzie chciałam być super. I byłam. Ogromnym wysiłkiem. W końcu zbuntowałam się. Wagarowałam w szkole. Odrzuciłam hierarchię wartości rodziców. A nie znalazłam nic w zamian. Kroplą, która przepełniła czarę, był gwałt, który przeżyłam podróżując z przyjaciółką stopem po Jugosławii.
Poczucie obcości w znanym dotąd i akceptowanym środowisku. Stopniowe wycofywanie się z kontaktów i relacji. Takie były pierwsze symptomy rozwijającej się choroby.
– Patrzyłam w lustro i bałam się swojego wzroku. Czułam, że jestem obca. Przyjaciółka spojrzała w moje oczy i rozpłakała się. Na szpitalnym oddziale dla studentów przestraszyłam się widoku chłopaka na lekach. Uciekłam. Nie podjęłam leczenia. To był błąd. Psychoza rozwijała się w tempie przyspieszonym. Miałam urojenia, że jestem przyczyną całego zła i tortur na świecie. Czułam potworny ból i poczucie winy. Nie umiałam o tym rozmawiać. Zapadałam się w ciemność. Straciłam pojęcie tożsamości, czy jestem roślinką, czy zwierzęciem. Próbowałam się zabić. W końcu tato zawiózł mnie na oddział zamknięty.
Jedenaście tabletek trzy razy dziennie, zastrzyki. I psychiatra Bogdan de Barbaro. Przez dwa miesiące żyła w świecie urojeń wzrokowych i węchowych. Ale słyszała przyjazny głos doktora, który siedział przy jej łóżku. Po dwóch miesiącach leczenia farmakologicznego, wpadła z kolei w euforię. Rzucała się z radości na wszystkie osoby spotkane na szpitalnym korytarzu.
– Kiedy doktor de Barbaro widział mnie, z daleka krzyczał: „pani Olu, proszę spróbować się opanować”! Przeszłam też fazę obrzucania wszystkich wulgaryzmami. Na szczęście byłam w tym na tyle dowcipna, że nawet rodzice się śmiali.
Przez tunel krok po kroku
Po półrocznym pobycie na oddziale zamkniętym, Ola znów miała farta. Był rok 1979. W Krakowie otworzyli pierwszy hostel dla osób po epizodach psychicznych. Pacjenci żyli tam trochę jak w internacie, chronieni przez „wtyczkę” albo „kabelek”, jak nazywali personel medyczny. Ola wróciła na studia. Podjęła pracę jako nauczycielka muzyki i języka angielskiego.
– Uwielbiałam swoją pracę, ale rozkręciłam się niczym samochód jadący dwieście kilometrów na godzinę. Nie spałam, byłam wiecznie pobudzona, nieustannie udzielałam wsparcia innym, organizm się wyczerpał. Doktor de Barbaro dał mi alternatywę: wracam na oddział dobrowolnie albo zabierze mnie tam w kaftanie.
– Poczułam ulgę dopiero na szpitalnym łóżku. Wreszcie nie musiałam wyręczać Ducha Świętego w jego obowiązkach. Ale byłam w manii, rzucałam talerzami przez okno, nie było łatwo mojemu doktorowi ściągnąć mnie w dół z tej euforii.
Moment wzruszenia przeżyła, kiedy cała klasa przyszła odwiedzić ją w szpitalu. Zapytała młodzież, czy nie bali się przyjść do szpitala na taki oddział. „Proszę pani, tu by się nadawała cała nasza klasa” – usłyszała w odpowiedzi.
Po wyjściu ze szpitala Ola wyjechała na kurs języka angielskiego do Anglii. Kurs opłacony, a ona nie potrafiła wstać rano z łóżka. Po fazie euforii, znów dopadła depresja. Leczyła się z niej latami.
Chciała pracować. Od lekarza dostała pozwolenie, ale kuratorka oświaty miała wątpliwości:
– Czy pani myśli, że może wrócić do pracy w szkole po pobycie w klinice psychiatrycznej? – urzędniczka zapytała z negacją w głosie.
– Mogę pracować. Ta choroba dopada ludzi wrażliwych. Proszę się nie martwić. Pani się nie przydarzy – odpowiedziała Ola.
Praca w szkole to nie był jednak dobry pomysł. Męczyła się w niej okropnie. Kiedy wyszła za mąż za Konrada, przeprowadziła się do Wrocławia.
– Jest moim mężem od 45 lat. Pomogła wiara Konrada, że wyzdrowieję – Ola nie ukrywa, że spoiwem małżeństwa i pomostem do czynnego życia w dużej mierze była dla nich wiara w Boga. I środowisko przyjaznych ludzi, którymi się otaczali. Ale i to nie uchroniło Oli od nawrotów choroby. Przez lata zmieniały się tylko diagnozy lekarskie: od depresji, przez nerwicę, psychozę, chorobę dwubiegunową po schizofrenię.
– Diagnozy mnie nie interesowały. Najważniejsze, że miałam zaufanie do mojego lekarza. Miałam terapię miłością. Tak nazywam życzliwość, gesty, wsparcie osób mi bliskich, przyjaciół, lekarzy, księży, środowiska. Po prostu miałam szczęście do spotykanych na mojej drodze ludzi. Pomimo choroby nigdy nie przestałam dla nich być „kochaną Oleńką”. Mądrze mnie wspierali, nie pozwolili na zniechęcenie do aktywności. Do życia.
Aleksandra Kożuszek jest przekonana, że brak, czy złe relacje są ważnym elementem zapadania w chorobę psychiczną. Dobre relacje są ruchem w drugą stronę – wychodzeniem z tunelu choroby. Choć tak bardzo brakuje sił na przejście tunelu.
– Czasem nie trzeba słów. Życzliwa obecność przy chorych psychicznie też bardzo pomaga – Ola Kożuszek jako nastolatka miała inne marzenia na życie. Doświadczenie choroby psychicznej zweryfikowało te plany. I zmieniło samą Olę. Uwrażliwiło na innych. Dobro, jak mówi, można siać wokół siebie w każdej sytuacji. I w każdym środowisku.
Małgorzata Potoczak-Pełczyńska
Tekst ukazał się 15 lutego 2020 roku na łamach Nowin Jeleniogórskich