Dziś druga część tekstu, którego publikację zaczęliśmy tydzień temu. Przypominamy, że są to artykuły archiwalne, które publikujemy bez ingerencji.
Wiele oznak zapowiada wyjątkową liczbę różnych grup, które zamierzają prowadzić w Jeleniogórskiem poszukiwania skarbów ukrytych pod koniec wojny przez opuszczające Dolny Śląsk niemieckie władze i wojska. Ponieważ nie ma innego sposobu, by sprawdzić, co naprawdę działo się w ostatnich dniach wojny, ani też nie ma żadnej możliwości ustalenia, czy, co i gdzie wtedy naprawdę ukryto, trzeba czekać na ewentualny sukces którejś z grup. Jak udało mi się ustalić, kilka grup będzie pracować w zupełnie nowych miejscach.
Znaczna intensywność badań jest zapowiadana dlatego, że eksploratorom zaczyna się coraz bardziej spieszyć. Powodem takiego zachowania jest lęk, że wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej obowiązujące prawo zmieni się tak bardzo, że uniemożliwi legalne uzyskanie korzyści z wydobytych skarbów. Poszukiwacze obawiają się, że ci, którzy skarby ukrywali, chronieni za kilka lat unijnym prawem, legalnie odsłonią ukrycia i równie legalnie zabiorą to, co przed laty schowali. Wtedy bowiem, jak się sądzi, przestaną działać polskie przepisy, a dojdzie do ochrony prawnej tych, którzy przecież niczego nie zgubili, a jedynie przez lata przechowywali swoje zasoby w nieco nietypowych ukryciach.
Co prawda, nikt nie potrafi dziś wskazać, w oparciu o jakie przepisy mogłyby nastąpić aż takie zmiany, ale środowisko poszukiwaczy jest pewne, że Niemcy, wprowadzając Polskę do Unii, zagwarantują sobie odpowiednie możliwości działania. Tak, by legalnie dostać się do tego, co zostało przed laty ukryte. Przewiduje się, że takie możliwości mieć będzie zarówno niemieckie państwo, jak i jego obywatele. Państwo, jako niekwestionowany, prawny następca III Rzeszy, a jego obywatele jako ci, którzy ukrywali osobiste majątki przed wojskami sowieckimi.
Jeśli przyjąć, że Dolny Śląsk rzeczywiście kryje skarby III Rzeszy o wartości wielu miliardów marek, uzasadnione jest domniemanie, że Niemcy w dogodnym dla nich czasie zapewne spróbują odzyskać to, co ukryli. W każdym jednak razie wydaje się, że nie będzie to łatwe. Zarówno ze względu na prawo polskie, jak i ze względu na nieuchronną konieczność ujawnienia przy takich okazjach wojennych zbrodni, popełnianych w ostatnich dniach wojny także na Niemcach, znających miejsca ukrycia. Co więcej, realna jest także groźba ujawnienia zrabowanych w latach wojny wartości, o które upomną się ich właściciele z całego świata. Tak więc udostępnienie Niemcom możliwości wydobycia tego, co ukryli, nie będzie takie proste.
Poszukiwacze jednak nie chcą wierzyć w prawne ograniczenia, przed którymi staną Niemcy. Ich zdaniem nacisk RFN będzie tak silny, że rząd polski ugnie się i pozwoli Niemcom działać na warunkach, które podyktują, mówiąc – „to nasze”. Dlatego jak twierdzą, już teraz należy się bardzo spieszyć i odsłonić wszystko to, co do odkrycia będzie możliwe. W środowisku oczekuje się także na tych, którzy jako pierwsi znajdą poważne walory i ujawnią to, by sprawdzić, jak naprawdę zachowa się skarb państwa, ile z takiego znaleziska zabierze i czy będzie się opłacało ujawniać to, co odkryją inni.
Chociaż z różnym nasileniem, co zrozumiałe, przez całą zimę trwała nie tylko penetracja terenu, ale techniczne i finansowe przygotowania do letniego sezonu poszukiwań. Grupy poszukiwawcze widywano zarówno w górach, gdy penetrowały teren, jak i w wielu miejscach znanych jako potencjalne ukrycia skarbów. Poszukiwacze skarbów byli widziani m.in. na Grodnej, w Miedziance, Janowicach, Karpaczu i w kilku innych miejscach, w tym i na Sobieszu. Podobno nie tylko przygotowywali teren do letnich poszukiwań, ale i sporo w ciągu zimy znaleźli. M.in. w Karpaczu, gdzie, jak się mówi, wykopano skrzynie z porcelaną.
O mniejszej wartości znaleziskach wiadomo stosunkowo niewiele. Jeśli bowiem coś udało się bez świadków odkopać, nikt, kto nie chce zbędnych formalności, nie chwali się. A informacje, często tylko szczątkowe, o takich odkryciach przedostają się do środowiska tylko dlatego, że odkrywca… musi się czasem pochwalić i pokazać, co znalazł. Na ogół zresztą chwali się tylko starym hełmem lub lampą, sygnalizując równocześnie, że to przecież nie wszystko…
Dębowa Góra
Tak nazywają nie tylko wzniesienie położone za wzgórzem Krzywoustego, już po drugiej stronie torów kolejowych, ale i cały teren zawarty pomiędzy torami a szosą zgorzelecką. Zapomniane przez długie lata miejsce to budzi obecnie ponownie spore zainteresowanie dlatego, że ciągle brak wyjaśnienia, czemu służyć miało jego specyficzne, techniczne uzbrojenie.
Tuż przy szosie prowadzącej z Jeleniej Góry do Zgorzelca, zaledwie kilkaset metrów za wiaduktem po prawej stronie drogi, na skarpie znajdują się dwa bunkry – schrony, których przeznaczenie jest do dziś nieznane. Jako schrony wydają się być zbyt odległe nie tylko od najbliższych zabudowań, ale i od pobliskiego Dolfameksu, niegdyś fabryki zbrojeniowej. Jeszcze dziwniejsze jest to, że kolejny, taki sam schron, jest zbudowany znacznie wyżej, na stoku nad szosą i znacznie dalej od jakichkolwiek zabudowań. W najbliższej okolicy jest także czwarty, podobny schron. Zbudowano je zapewne systemem odkrywkowym, pokrywając beton tylko cienką warstwą ziemi. A ponieważ grubość betonu wynosi zaledwie 20-30 cm, trudno uwierzyć, by rzeczywiście służyły one jako schron przeciwlotniczy. Nie są to także bunkry bojowe. Rodzi się więc pytanie, do czego naprawdę one służyły?
Nie byłoby to aż tak interesujące, gdyby nie to, że na sąsiednim wzgórzu zachowały się resztki betonowej konstrukcji o także zupełnie nieznanym przeznaczeniu. Jej konstrukcja świadczy, że mógłby to być zarówno szyb zejściowy do podziemi, jak i wylot kanału wentylacyjnego. Być może jest to jednak coś zupełnie innego. W każdym razie, jak się wydaje, dość nienaturalny układ tego terenu, obecność czterech, niczym nieuzasadnionych schronów i „szybu” stanowi sporą zagadkę.
Jeśli przyjąć założenie, że Niemcy przygotowywali, a robili to w wielu innych miejscach, ukrycie pod ziemią ówczesnej ważnej fabryki zbrojeniowej, to Dębowa Góra była do tego celu idealnym miejscem. W przypadku podjęcia takiej budowy lub nawet tylko jej przygotowania, pozornie niezrozumiałe uzbrojenie terenu w schrony nabiera sensu. Jeśli natomiast podjęto budowę podziemi, sens ma także betonowa budowa na szczycie wzgórza. Podobnie jak zachowane resztki rurociągów i betonowe fundamenty pod wycięte, kiedyś naprawdę potężne, stalowe podpory, które mogły być podporą np. pod linową kolejkę transportową.
Mój informator zamierza dokonać tam kilku prostych odkrywek, by spróbować odsłonić fundamenty betonowej konstrukcji na szczycie wzgórza. Jeśli to się uda, wykluczone zostanie istnienie szybu wentylacyjnego lub głębokiego zejścia. A jeśli fundamentów nie będzie tylko głęboki, betonowy szyb, sprawa stanie się naprawdę interesująca.
Od drugiej strony
W miejscu, które opisywałem jesienią w tekście „Odkopujemy podziemną fabrykę”, roboty górnicze trwały niemal przez całą zimę. Eksploratorzy, co budziło wielkie nadzieje na sukces, dysponowali niemiecką dokumentacją, łącznie z planem rozkładu fabrycznych hal i pomieszczeń. Plan ten, pochodzący z naszych źródeł, opublikowaliśmy. Niewątpliwą zapowiedzią sukcesu wydawało się to, że poszukiwacze wchodzą w głąb góry dokładnie tą samą drogą, którą robili to Niemcy. Podjęli oni bowiem trud odkopania chodnika wejściowego, który zawalono, odpalając ładunki wybuchowe. To zaś zasadniczo utrudniało dotarcie do pomieszczeń fabryki.
Niestety, po wielu tygodniach przekopywania kilkudziesięciu metrów podziemnego tunelu i po dotarciu do miejsca, gdzie według planów powinny już być fabryczne korytarze i hale, okazało się, że także tam jest ogromny zawał uniemożliwiający dalsze roboty. Sytuacja była tym trudniejsza, że należało dokonać wręcz losowego wyboru, który z trzech zawalonych korytarzy dalej drążyć, by wreszcie dotrzeć do nie zawalonych korytarzy i hal. Na takie, także finansowe, ryzyko trudno było się zdecydować.
Wykopany już korytarz był drążony w bardzo trudnym terenie. Bowiem wywołany ładunkami wybuchowymi rozległy zawał głęboko naruszył strukturę górotworu. Tak bardzo, że w stropie występują potężne szczeliny, z których bez przerwy sypie się ziemia. Skała jest naruszona tak silnie, że już zbudowane odcinki chodnika bardzo szybko „zaciskają się i pływają”, grożąc katastrofą. Z tego właśnie powodu musiało zostać przesunięte w inne miejsce wejście do tego chodnika i przebudowany jego spory odcinek. Jak się wydaje, w tej sytuacji koszt koniecznych górniczych zabezpieczeń zachwiał finansową sensownością tego przedsięwzięcia. Przy okazji potwierdziły się także niemieckie opisy geologiczne, zapowiadające trudne warunki prowadzenia budowy. Niemcy jednak, o czym warto pamiętać, mieli zupełnie inne możliwości techniczne i finansowe, niż mają obecni, prywatni inwestorzy.
W tej sytuacji poszukiwacze zdecydowali się na przedłużenie budowanej przez Niemców, ale nigdy nie zakończonej sztolni upadowej, prowadzącej do podziemnego obiektu niejako od tyłu.
Ponieważ w tym tunelu nie dokonano zawału i skała jest tam nienaruszona, inwestorzy uznali, że warto tu właśnie podjąć próbę dotarcia do podziemi. Z wykonanych obliczeń wynika, że upadowa, opadając pod kątem 23 stopni, jest doprowadzona do poziomu fabryki i zaledwie niespełna czterdzieści metrów w poziomie dzieli jej przodek od skrajnej hali fabrycznej – jeśli skrajna hala nr 7 została rzeczywiście zbudowana. Eksploratorzy wykonali ponad dwadzieścia metrów nowego chodnika, znacznie węższego niż zbudowana przez Niemców upadowa, co pozwala część jej szerokości przeznaczyć na skład urobku.
Roboty prowadzone w upadowej mają spory rozmach, wymagają techniki, ludzi i niemałych środków finansowych. Uznanie budzi ich tempo, bowiem w ciągu dwóch dni powstaje tam około 150 cm nowego chodnika. To sporo, zważywszy na konieczność prowadzenia robót w litej skale.
Jeśli komora nr 7 istnieje, już za kilka dni drążony obecnie korytarz powinien do niej dotrzeć. Pod warunkiem, że nie ma pomyłki w obliczeniach, że roboty są prowadzone na właściwym poziomie, nie za wysoko ani nie za nisko, oraz że tunel jest drążony dokładnie we właściwym kierunku.
Natomiast jeśli Niemcy nie zdążyli wykonać komory nr 7, dla odkrycia podziemi konieczne będzie przekopanie się do komory nr 6. To zaś oznacza konieczność wybrania dodatkowych 19,5 m tunelu. A zatem jeszcze wiele dni ciężkiej, górniczej pracy. Natomiast jeśli okaże się, że nie dotarto także do komory oznaczonej na planie numerem 6, należy spodziewać się przerwania robót. W takim bowiem wypadku mogą zostać wyczerpane możliwości finansowe inwestorów. Wtedy na pewno nie dojdzie do odsłonięcia tego, co niewątpliwie istnieje, przynajmniej w dużych, zbudowanych niegdyś fragmentach. Poniewaz dotychczas nie spotkano przypadku dokonywania przez Niemców totalnego zawału całych podziemi, zapewne także i w tym miejscu jakaś ich część zachowała się. Z niemieckich meldunków budowlanych wynika, że wybrano tam około 3600 metrów sześciennych skał. To sporo, a taka ilość urobku stanowi dowód, że część podziemi naprawdę wykonano.
Dlatego zdaniem inwestorów warto spróbować dotrzeć do nich jeszcze raz, tym razem od tyłu, poprzez upadową. Czy to się uda?
Marek Chromicz
1 Komentarz
Może podawajćcie z którego roku te tekstu, bo inaczej bez sensu to czytać.