W Cieplicach i Jeleniej Górze do dziś żyje całkiem spora grupa ludzi, którzy familię Schaffgotschów zachowali w dobrej pamięci i darzą jej członków niekłamaną sympatią i szacunkiem. Ich spotkania Schaffgotschami zawsze mają uroczysty charakter, a w tych kontaktach jest zawsze coś, co ujawnia nie tylko szacunek, ale i pewien rodzaj poddaństwa, jaki niegdyś miał miejsce pomiędzy państwem a służbą. Ci, którzy te spotkania obserwują z bliska, twierdzą, że spora grupka mieszkańców Cieplic i Jeleniej Góry rodzinę Schaffgotschów do dziś jeszcze traktuje wręcz jak „relikwię”. Z oddaniem broniąc jej dobrej pamięci. Niektórzy twierdzą jednak, że nie tylko o pamięć tu chodzi…
Trudno się dziwić istnieniu takich, ścisłych związków, bo właściwie nigdy nie zostały one naprawdę przerwane. Gdy bowiem minęło kilkanaście najtrudniejszych, bezpośrednio powojennych lat, kontakty rodziny z byłymi pracownikami, którzy w Jeleniej Górze i Cieplicach pozostali, szybko odnowiono. W ludziach trwa pamięć dawnych czasów i niezwykłych kontaktów z wielkim, magnackim rodem. Jest ona przekazywana na kolejne już pokolenie, uczestniczące w spotkaniach z Schaffgotschami. Dlatego w kilku, nie tylko cieplickich, domach nadal zostało coś z czasów, gdy pałac emanował wielkością zamieszkującego go rodu, a zarazem był stosunkowo bezpieczną oazą dla wywiezionych tu na roboty Polaków.
Polska msza
O stosunku Schaffgotschów do pracujących w Cieplicach przymusowo, jak i tych Polaków, którzy zgłosili się na roboty w Niemczech, doskonale świadczy fakt opłacania przez pałac cotygodniowej, polskiej mszy św. w cieplickim kościele katolickim. Był to ważny gest, doskonale widoczny w środowisku, w którym ponad 2/3 ludności stanowili niemieccy protestanci. Takie, demonstracje wręcz zachowanie rodziny i pałacu musiało mieć jakieś racjonalne powody. Wszak zapewne nie chodziło tu jedynie o zapewnienie duchowej opieki nad grupą polskich robotników. Być może był to gest pewnej solidarności i moralnego wsparcia dla tych, których brutalnie dotknęła, nie popierana przez Schaffgotschów, wojna. Ale, czy tylko to skłaniało pałac do ryzyka i zwracania na siebie uwagi opłacaniem polskiej mszy?
Fakt opłacania przez Schaffgotschów polskiej mszy jest bezsporny. Potwierdzają to świadkowie. W tym m.in. robotnik pracujący w latach wojny w papierni w Dąbrowicy, który także po wojnie w tej fabryce pozostał i pracował. Aż do emerytury. Człowiek ten opowiadał, że polskim obyczajem na tym nabożeństwie było dawanie na niedzielną tacę okupacyjnych marek. Ale ani on, ani inni ludzie pamiętający tamte czasy nie wiedzą, dlaczego do takich, dość niezwykłych w tamtych warunkach, gestów w Cieplicach dochodziło.
Opony i wódka
Pomimo tego, że majątek Schaffgotschów właściwie nie był przez wojnę naruszony, a ich potencjał finansowy nadal był ogromny, nawet ta rodzina miała wiosną 1945 roku poważne kłopoty ze zdobyciem opon i używaniem samochodów. Choć zachowała się relacja o tym, że pałac dysponował wiosną 1945 roku sporym magazynem samochodowego ogumienia, należy przyjąć, że i tak nie można było z niego korzystać. Dla zdemoralizowanego, bitego przez Rosjan niemieckiego wojska, prywatne, luksusowe auto, zaopatrzone w paliwo i dobre opony, których tak brakowało wojsku, byłby bowiem wręcz prowokacją. Dlatego łatwo można zrozumieć ostrożność rodziny i jej praktyczną rezygnację z używania aut.
Zapewne taką ostrożnością kierował się Stary Graf Schaffgotsch, gdy zdecydował o ostatecznym wyjeździe konną bryczką z cieplickiego pałacu. Zanim jednak do tego doszło, wydane zostały szczegółowe rozporządzenia na czas, gdy do Cieplic wkroczą Rosjanie, a zapewne tuż po nich także polska administracja. Przygotowania do tego trwały wszak kilka lat. O przygotowaniu do tego szczególnego czasu decydowano spokojnie, jako że już wcześniej zostało ukryte to, co naprawdę miało dużą wartość i znaczenie. Zadbano nawet o to, by zdobywcom zostawić coś, co przekona ich o odkryciu rodzinnych skarbów. Pomyślano o wszystkim. Poczynając od takiego sposobu przechowywania zrabowanych w Polsce obrazów Jana Matejki, by zostały znalezione niemal natychmiast, aż po przygotowanie w holu pałacu kilku skrzynek wódki, by zdobywcy bez rozbijania mebli mogli uczcić swój sukces.
Bankowe skrytki
Stary Graf swój pałac opuścił dwukonną, elegancką bryczką. Trasa, w którą się wybrał wiosną 1945 roku, wiodła z Cieplic aż do Bawarii. Wyjechał z niewielkim podręcznym bagażem. Uwagę ładujących bryczkę zwróciły dwie lub trzy, stosunkowo małe, ale bardzo ciężkie torby lub skórzane kuferki. Kilka dni wcześniej Stary Graf przywiózł je do pałacu po kilkugodzinnej wizycie w Jeleniej Górze. Mówiono wtedy, że graf opróżnił tego dnia rodzinne, bankowe skrytki. Już po wojnie, dzięki zachowanym niemal w komplecie dokumentom banku, ustalono, że tak było naprawdę. W dokumentach jest bowiem pokwitowanie na wydanie Schaffgotschowi depozytów z kilku bankowych schowków. Były one ukryte w podziemiach banku, w miejscu, gdzie dziś mieści się Orbis. Niestety, nie wiadomo, co Stary Graf podjął ze skrytek, bo bank zawartości takich depozytów nigdy nie sprawdza.
Stary Graf w drogę do centrum Niemiec udał się przez Rozdroże Izerskie. Tam, już pierwszego dnia podróży, przez dłuższy czas był sam. Osobiście prowadząc zaprzęg wjechał bryczką głęboko w las. Tuż obok starych, pamiątkowych pomników stojących na Rozdrożu Izerskim spotkał się z dwoma mężczyznami. Tyle widzieli świadkowie. Gdy Stary Graf po kilku godzinach wyjechał z lasu, jak opowiadał jeden ze świadków – „…na bryczce został tylko podręczny sakwojaż”. Wtedy jednak nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Inne problemy były bowiem znacznie poważniejsze. Jeszcze tego samego dnia graf Schaffgotsch przejechał na drugą stronę gór i zatrzymał się już w Czechach, w jednej z rodzinnych posiadłości.
Śladem grafa
Rodzina Schaffgotschów, choć od kilku lat przygotowywała się do czasu zakończenia wojny, musiała jednak aż do ostatnich jej dni posiadać walory tej wielkości, by mogły one gwarantować bezpieczeństwo i najważniejsze rodzinne interesy. Takim właśnie zabezpieczeniem była zawartość bankowych depozytów, podjętych prze Starego Grafa. Ponieważ ostatecznie okazały się one niepotrzebne, bo rodzina bezpiecznie się rozjechała, a transport klejnotów (?) przez Czechy i ogarnięte chaosem kończącej się wojny Niemcy był skrajnie niebezpieczny, Stary Graf ukrył je w drodze przygotowanym schowku na Rozdrożu Izerskim.
W 1994 roku w to samo miejsce w Górach Izerskich przyjechał syn pałacowego ogrodnika, Opitz. Człowiek ten kręcił się w okolicy Rozdroża przez kilka dni. Jednak dopiero później ktoś zauważył, że wykuta w kamienieniu piramida, zawsze stojąca dokładnie pomiędzy pamiątkowymi pomnikami, została przesunięta. Już przy pierwszej próbie zbadania, co się w tym miejscu wydarzyło, ustalono, że pod piramidką był ukryty sporej wielkości, dobrze zabezpieczony schowek. Niestety, już pusty. Pomimo tego, że Opitza w tym miejscu w owym czasie widziano wiele razy, nie sposób udowodnić, że to właśnie on ów schowek opróżnił. Jeśli jednak nie był to on, zdarzył się doprawdy niezwykły zbieg okoliczności…
Choć nie zachowały się żadne bezpośrednie przekazy o tym, by Stary Graf pod koniec wojny jeździł w okolice Małego Stawu, w rejon schroniska „Samotnia”, są ludzie, którzy twierdzą, że jest to jedno z miejsc, w których w 1944 roku ukrywano majątek Schaffgotschów. Tę tezę osobiście potwierdził właśnie Opitz, który okolicę Małego Stawu penetrował w 1994 roku przez kilka tygodni. Nie wiadomo, czy w tym czasie opróżniał schowki, czy raczej szukał ich w dość mocno już zmienionym terenie. Istnienie w tym miejscu jakichś schowków potwierdza też pewien wysoki oficer dawnej SB, który uczestniczył w badaniu tej okolicy. Jak twierdzi, w czasie akcji sprawdzającej, jego koledzy natrafili na wyraźne ślady sporządzania schowka, ale od próby odsłonięcia tego ukrycia, jeśli tam rzeczywiście było, odstąpili. Na wyraźne polecenie przełożonych. Jego zdaniem wtedy sprawdzono tylko, czy posiadane namiary pozwalają na dokładne określenie miejsca sporządzenia ukryć. Poszukiwacze zaś twierdzą, że ten teren był już wielokrotnie badany. Podobno nie zawsze bez skutku…
Pod kartoflami
Tylko niewielu ludzi wie o tym, że pod koniec wojny niemieckie władze nakazały, a pałac dopuścił, by tereny rozległego, cieplickiego parku zamienić na… kartoflane pole. Dziesiątki rodzin, korzystając z go wyzwolenia, część parku zamieniły w uprawne pole, sądząc tam kartofle. W ten sposób nieskazitelne parkowe trawniki zamieniono w grunty orne. W istocie nie niszcząc parku, stworzono wręcz idealne warunki do ukrycia na jego terenie wszystkiego, co bez śladu powinna była przyjąć ziemia. Z tej możliwości skorzystał także pałac…
Tuż obok parkowej, do dziś zachowanej, romantycznej kapliczki, zakopano wtedy kilkanaście skrzyń z wyposażeniem pałacu. Była tam m.in. pałacowa zastawa i sporo obrazów. Wszystko fachowo zapakowane i dobrze zabezpieczone. Co najmniej na kilka lat. Czyli, jak przewidywano, na czas okupacji i panowania na tych terenach nie niemieckich rządów. Nikt wtedy bowiem, nawet przewidujący Schaffgotschowie, nie liczyli się z trwałą utratą tych ziem.
Zawartość skrzyń jest dobrze znana. Fakt istnienia tego ukrycia ujawnił bowiem Milicji Obywatelskiej, już na początku lat pięćdziesiątych, pewien były pracownik pałacu, którego rodzina do dziś żyje tuż obok miejsca ukrycia skrzyń. Człowiek ów, jako pracownik starego Opitza, pałacowego ogrodnika, był uczestnikiem zakopywania tego skarbu. To właśnie on wskazał organom bezpieczeństwa miejsce ukrycia, uważając zapewne, że Schaffgotschowie już nigdy nie powrócą do Cieplic, a nowej władzy warto się przysłużyć. Milicja oczywiście ów skarb odkopała, ale zawartość skrzyń tylko w części zasiliła zbiory polskich muzeów. Część z nich wykorzystano bowiem bezpośrednio na potrzeby milicji, a raczej jej cieplickich funkcjonariuszy.
Tak zresztą było nie raz. Są bowiem dowody na to, że park i tereny należące przed wojną do Schaffgotschów już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych wiele razy odwiedzali zachodni dyplomaci. Kilka takich ekip, których samochody były zaopatrzone w amerykańskie chorągiewki i dyplomatyczne rejestracje, dobrze w Cieplicach zapamiętano. Świadkowie twierdzą, że pod osłoną… milicji opróżniono wtedy tych skrytek, do których był łatwy dostęp. Ślady takiego działania można dziś jeszcze odszukać w archiwach dawnego WOP. Służba ta wraz z celnikami wiele razy interweniowała już na granicy, próbując uniemożliwić wywóz cennych walorów. Dyplomacja i międzynarodowe interesy mają jednak swoje prawa. I nie tylko dyplomatyczną ochronę. Z dostępnych materiałów wynika, że wysiłki WOP niemal zawsze szły na marne. Taki był czas…
Szukanie pałacowych kolekcji
Od lat, konsekwentnie, po cichu i z ogromną starannością, trwają poszukiwania prowadzone pomiędzy osiedlem Orle a nie istniejącą już Starą Izerą w Górach Izerskich. Tam bowiem zostały ukryte m.in. wielkie, pałacowe kolekcje broni i skrzynie podarunków, którymi Schaffgotschów przez wielki obdarzali ich goście. Najprawdopodobniej tam także zostały ukryte najcenniejsze polonica z pałacowej biblioteki. Stary Graf i jego przodkowie od kilkuset bowiem lat, z bliżej nieznanych powodów, z pasją zbierali i gromadzili polonica, niekiedy bezcennej wręcz wartości. Dużą część tej kolekcji odnaleziono w pałacowej bibliotece i dziś stanowi ona część zbiorów publicznych, ale i bardzo prywatnych bibliotek. Część jednak nie odnaleziono nigdy. Czy te polonica ukryto w Górach Izerskich? Czy to może one mogłyby wyjaśnić, dlaczego Schaffgotschowie darzyli Polaków sympatią i fundowali im niedzielne nabożeństwa?
Marek Chromicz
Zdj. Wikipiedia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%82ac_Schaffgotsch%C3%B3w_w_Cieplicach#/media/Plik:Cieplice_Pa%C5%82ac_Schaffgotsch%C3%B3w1.jpg
Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 41, 10. 10.2000 r.