Ta okolica ma szczególny urok miejsca niemal zapomnianego, leżącego na uboczu, gdzieś prawie na końcu świata. Całkiem spore, okoliczne góry, których wysokość przekracza 1000 m n.p.m., wraz z granicą państwa zamykając Jarkowice od wschodu, potęgują wrażenie, że miejsce to naprawdę leży gdzieś daleko za górami. A tymczasem jest to tylko kilka kilometrów od głównej drogi z Jeleniej Góry do Wałbrzycha, niemal tuż przy znacznie ważniejszej drodze, prowadzącej do Lubawki i pobliskich Czech.

W każdym razie – ważniejszej w ostatnich miesiącach i dniach wojny, gdy tędy właśnie poruszały się nie tylko wojskowe transporty, zmierzające w głąb górskich dolin, a czasem także do Czech. Przez stosunkowo krótki czas ta droga miała wręcz

strategiczne znaczenie dla transportów, które musiały zniknąć. I wiele z nich rzeczywiście zniknęło. Jak dotychczas – bezpowrotnie. Gdzieś w stokach Kluki, Pańskiej Góry, Klatki i Owczarka.

Teren ten był bowiem już przed wiekami miejscem, gdzie poszukiwano i wydobywano rudy metali. Choć zasoby rud były tu nieznaczne i szybko się wyczerpywały, przez stulecia powstało w tych górach dużo czasem naprawdę wielkich komór, które pod koniec wojny postanowiono wykorzystać jako schowki. Tak robili zarówno mieszkańcy tej okolicy, jak i niemieckie instytucje oraz urzędy. Najstarsi mieszkańcy tych dolin pamiętają do dziś, skąd we wsiach brały się pierwsze rowery i motocykle, pierwsze maszyny rolnicze i silniki, a także komplety pościeli, talerzy i garnków. Przez długi czas dobra te znoszono z okolicznych gór, gdzie ,pochowane w skrzyniach i pakach, w dobrym stanie przetrwały kilka powojennych miesięcy, a nawet lat. Wiele takich gospodarczych w istocie skrytek ujawnili wysiedlani na zachód Niemcy, którzy, chcąc zabrać kilka najcenniejszych przedmiotów, często resztą zawartości skrytki dzielili się z osadnikami.

Zawodna pamięć

W okolicach Jarkowic nie wszystkie schowki miały tylko gospodarczy, prywatny charakter. Zapewne było ich wiele w miejscach, które znała okoliczna ludność. Jednak wiele innych miejsc znali tylko specjaliści oraz ci, którzy dysponowali starymi, górniczymi mapami tych terenów, czyli niemieckie władze. Takie mapy zresztą, choć nieliczne, zachowały się do dziś. Duże transporty, które zniknęły w tej okolicy, kierowano właśnie do starych wyrobisk i sztolni, ukrytych także przed miejscową ludnością przez niszczące działanie natury i czasu.

Takie działanie potwierdza Henryk S., dziś mieszkaniec Jeleniej Góry, człowiek, który w okolicach Jarkowic był już w 1945 roku i mieszkał tam kilka lat. Jak opowiada, widział wtedy dużo, ale nie tyle, ile naprawdę by chciał. W 1945 i 1946 roku we wsiach mieszkali jeszcze Niemcy i z jednym z nich, młodym inwalidą, Henryk S. dość szybko się zaprzyjaźnił. Po pewnym czasie, tuż przed wysiedleniem, silnie powłóczący nogami i poruszający się przy pomocy kul Niemiec postanowił Henrykowi S. przekazać swoją tajemnicę.

Poszli w góry. Niemiec pokazał mu dolinę Srebrnego Potoku i powiedział, że w marcu 1945 roku tam właśnie ukrytych zostało co najmniej kilkanaście ciężarówek. Wiedział o tym od pewnego feldfebla, który przez kilkanaście dni kwaterował w domu jego matki i codziennie rano wychodził w góry. Pomagał w rozładunku transportów i maskowaniu schowków – jak mówił. Henryk S. opowiada, że Niemiec dość dokładnie opisał mu kilka miejsc po starych kopalniach, do których wprowadzono ciężarówki bądź wniesione jakieś paki. Niestety, Niemiec jako inwalida od urodzenia nigdy nie wchodził w głąb gór i nic mu nie mówiły nawet szczegółowe opisy. Po prostu nie znał szczegółów terenu. Wiedział tylko tyle, że kryjówki są gdzieś w dolinie Srebrnego Potoku i na okolicznych stokach, a na pewno w starych komorach i chodnikach. Z relacji Henryka S. wynika, że kilka razy wybierał się w góry. Znalazł tylko schowek z dwoma rowerami, maszyną do szycia i … pierzynami.

Henryk S. w 1951 roku, już jako mieszkaniec Jeleniej Góry, wrócił do Jarkowic z dwoma przyjaciółmi, z zamiarem przeszukania tego terenu. Jednak już wtedy, zaledwie sześć lat po wojnie, okazało się, że kilka lat wystarczyło, by nie znalazł miejsca, gdzie były rowery. Wszystko zarosła trawa, krzaki i samosiejki… Gdy dwa razy udało się im uciec przed pogonią żołnierzy WOP-u, zrezygnowali z dalszych poszukiwań.

Eksploratorzy zawieźli Henryka S. w to samo miejsce kilka lat temu. Choć twierdził, że dobrze pamięta tę okolicę, okazało się, że po latach zawodzi nie tylko pamięć. Także wzrok i orientacja w terenie. Ten wyjazd okazał się tylko przyjemną wycieczką starszego pana.

Skrzynia monet

Wyjazd nad Srebrny Potok spowodował jeden z kamiennogórskich poszukiwaczy, który w lesie nad Jarkowicami wykopał sporej wielkości skrzynkę. Wtedy mówiono, że było w niej wiele starych, dziś bezwartościowych pieniędzy, porcelana stołowa, jakieś rodzinne księgi i całkiem duży słoik z monetami. Złotymi i srebrnymi. Ktoś zauważył ściąganie tej skrzynki do drogi i załadunek do samochodu, a ktoś inny, kto już wcześniej pracował z grupą jeleniogórskich poszukiwaczy, powiadomił ich o znalezisku. W tym środowisku, choć wszystko jest tajne, szybko jednak udało się potwierdzić znalezisko. Także i to, że znaleziono kilkadziesiąt wartościowych monet. Dlatego właśnie kilkanaście dni później zawieziono tam Henryka S.

O znalezisku wiedział także ktoś inny. Albo tej właśnie skrzyni szukał. W 1994 roku miejsce, gdzie wykopano skrzynie, wielokrotnie odwiedzało niemieckie małżeństwo z kilkunastoletnim chłopakiem, prawdopodobnie wnuczkiem. Pytani twierdzili, że tam właśnie chodzili na pierwsze randki, a teraz wracają na swoje „sentymentalne miejsce”. Człowiek, który z nimi rozmawiał, zauważył jednak, że laska starszego pana dziwnie przypomina nowoczesny wykrywacz metali, tym bardziej, że przy pasku ów człowiek miał przewieszony jakiś licznik. Niemcy, po kilku dniach przyjeżdżania na to miejsce, zniknęli tak nagle, jak się pojawili.

Brezentowe worki

Już kilkanaście dni później na to miejsce zjechała ekipa poszukiwaczy, zaopatrzona w nowoczesny jak na owe czasy sprzęt. Dość szybko znaleźli podziemną pustkę i zaczęli kopać. Odkryli stary, kopalniany korytarz. Już po kilkunastu metrach okazało się, że jest on całkowicie zawalony. 11 dni ciężkiej pracy czterech ludzi nie dało właściwie nic, poza pewnością, że jest to zawał. To miejsce jest oznaczone i czeka na swoją kolej.

Poszukiwacze przenieśli się kilkadziesiąt metrów wyżej, gdzie także znaleziono jakieś wejście pod ziemię. Tym razem była to prawie dziesięciometrowej długości sztolnia. Prawdopodobnie stara, górnicza komora. Wejście do niej ukryto pod stertą kamieni, tuż przy ścieżce. Na spągu tej sztolni znaleziono starannie ułożone drewniane bale, które wyraźnie przygotowano jako podstawę pod coś, co miało na nich leżeć. I kiedyś leżało. Jeden z mieszkańców Jarkowic twierdzi bowiem, że ten schowek tuż po wojnie próbowali opróżnić sami Niemcy. W jakiś jednak sposób dowiedzieli się o tym Rosjanie. I to oni właśnie wywieźli z tej sztolni kilkanaście brezentowych worków. A Niemcy zniknęli. Nikt nie wie, co było w tych workach i czy były to tylko worki. Człowiek, który z daleka widział tę operację, twierdzi, że wyglądały jak grube i dość długie rury zaszyte w brezent. Zauważono go, więc musiał uciekać i nie zdołał zobaczyć nic więcej.

Ruchem szachowego konia

W latach pięćdziesiątych, prawdopodobnie na skutek różnych przecieków, związanych z licznymi aresztowaniami na pobliskiej granicy, w okolicach Przełęczy Kowarskiej znaleziono podobno aż 28 ziemnych komór – schowków, rozłożonych na stromym stoku tuż nad przełęczą. Część z nich zawierała depozyty przeznaczone dla Werwolfu, broń, amunicję, dolary, konserwową żywność i ubrania. Część jednak, jak wynika z opowiadań pewnego podoficera dawnej MO, zawierała coś, co ukrywano nawet przed żołnierzami otwierającymi schowki. Wiadomo tylko, że jakieś skrzynie i paczki załadowano na dwie ciężarówki, które podobno pojechały do Wrocławia. Najciekawsze jednak jest to… że schowki otwierano, korzystając z pomocy człowieka, który z milicjantami albo żołnierzami KBW, tego świadek nie jest pewny, rozmawiał po czesku. Równie interesujące jest i to, że schowki były kolejno odkrywane, jakby ruchem szachowego konia.

Jednak inny, ważny schowek na Przełęczy Kowarskiej pozostaje nieodkryty do dziś. Jest to miejsce, gdzie schowano części pewnego transportu, który w marcu, a może nawet w kwietniu 1945 roku dotarł z Jeleniej Góry na przełęcz i do Jarkowic. Gdzieś na przełęczy, podobno nad kolejowym tunelem, zniknęła część skrzyń z tego transportu. Część ukryto na Białym Kamieniu (?) nad Srebrnym Potokiem w Jarkowicach, a reszta dotarła do Lubawki. Z zachowanych informacji wynika, że ten transport nadszedł zimą do Jeleniej Góry z Wrocławia. Zapewne w ostatniej chwili ktoś zorientował się, że transport jest zbyt cenny, by mógł zostać w mieście. I dlatego wywieziono go w góry. Czy jest to jakiś ślad po tzw. złocie Wrocławia?

Groby

Tuż po wojnie w okolicach Srebrnego Potoku znaleziono dwie zbiorowe mogiły. W jednej z nich pochowano zapewne więźniów-niewolników z pobliskiego obozu, których być może zmuszono do pracy przy ukrywaniu transportów. W drugiej, znalezionej w pobliżu, odkryto zwłoki ubrane w cywilne ubrania. Ci ludzie mieli jednak na szyjach niemieckie „nieśmiertelniki” i na pewno byli niemieckimi żołnierzami. Czy także oni zapłacili życiem za wiedzę, którą posiedli, uczestnicząc w ukrywaniu transportów? Tę drugą mogiłę, po ustaleniu narodowości ofiar, władze poleciły zasypać ponownie. Dziś już prawie nikt nie wie, gdzie jest to miejsce.

Dziura w ziemi

W okolicach Jarkowic jest takie miejsce, gdzie obok pewnego gospodarstwa jeszcze kilka lat temu widać było trzy małe skałki, dziś już niemal całkowicie ukryte w krzakach. Tuż obok przez wiele lat rosło wielkie drzewo. Wiele lat temu uderzył w nie piorun, a nieco później zostało ono wycięte. Teren zmienił się niemal całkowicie. Ale w ubiegłym roku okazało się, że właśnie tego drzewa ktoś uparcie poszukuje. Zresztą już kilka lat wcześniej zauważono, że ta okolica jest często odwiedzana przez niemieckich wycieczkowiczów.

W ubiegłym roku do jednego z mieszkańców Jarkowic, pracującego w Niemczech, dotarł ktoś szukający tego drzewa. Chciał koniecznie wiedzieć, gdzie jest to miejsce. Twierdził, że działa na czyjeś zlecenie i nie wie, o co w tej sprawie chodzi. Ostatecznie, po wielu kolejnych rundach negocjacji, ustalono cenę za tę informację. Było to kilkanaście tysięcy marek!Płatnych do ręki po stwierdzeniu, że o to miejsce chodzi. Kilka dni trwała weryfikacja tego terenu. Dwaj Niemcy kilkadziesiąt razy przeszli sporej wielkości stok, mierząc krokami jakieś odległości. Podpatrujący te „spacery” informator nie tylko z napięciem czekał na wypłatę, ale w pewnym momencie naliczył, że Niemcy zrobili aż 279 kroków, oddalając się od miejsca, gdzie kiedyś rosło drzewo. A wcześniej odchodzili jeszcze dalej. Ostatecznie okazało się, że przemierzony krokami teren liczy co najmniej dwa hektary. Po dwóch dniach „spacerów” Niemcy wypłacili obiecaną kwotę i oświadczyli, że nie potrafili znaleźć tego, czego szukali.

Informator, wraz z ekipą kolegów, postanowił to „coś” znaleźć sam. Szybko jednak okazało się, że teren jest na to zbyt wielki, a skrytka może być… wszędzie. Sprawa ucichła, choć informator wielokrotnie przychodził na to miejsce nawet w nocy.

Prawda wyszła na jaw kilka tygodni później, w momencie, gdy ktoś odkrył dokładnie pod skałkami wielką dziurę w ziemi, o pojemności co najmniej kilku metrów sześciennych. Informator opowiada, że „…mogłyby się tam zmieścić chyba ze dwa maluchy. A mnie jakby szlag trafił. Bo skoro dali tyle marek, to przecież nie wyciągali z tej dziury ogórków. Skarby zabrali, a mnie zostawili dziurę w ziemi…”

Marek Chromicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich Nr 46 z 16.11.1999 roku

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.