Choć jej droga kariery wydawała się jasno wytyczona, nie uniknęła potknięć, chwil trudnych finansowo i zawodowo, osobistych dramatów. Jeśli nie mieszkałaby w Polsce, to chętnie wybrałaby do zamieszkania Australię, którą uważa za wspaniały kraj. Śpiewała na wielu europejskich scenach i każdej scenie operowej w Polsce, przy czym głos jej wspaniale radzi sobie nawet z wysokim „f” trzykreślnym. Wystąpiła w półfinale programu „Mam Talent”. Pochodzi z Jeleniej Góry i już jako dziewczynka powzięła zamiar zostania diwą operową.

Oczarowana cekinami i głosem słowiczka

Od małego lubiłam śpiewać. Miałam to szczęście, że kiedy byłam dzieckiem, to w Muszli Koncertowej w Parku Zdrojowym w Cieplicach częściej pokazywana była melomanom i ciepliczanom muzyka ambitna niż produkcje amatorskie. Wtedy przyjeżdżali soliści Teatru Wielkiego w Poznaniu, przyjeżdżała operetka z Wrocławia, występowały zespoły reprezentacyjne Wojska Polskiego i tam też śpiewali znakomici wokaliści. Chodziłam jeszcze do przedszkola, gdy na występ przyjechała Grażyna Brodzińska. To jest nasza najwybitniejsza polska śpiewaczka operetkowa, sopranistka. I ta Grażyna Brodzińska miała z tyłu, za Muszlą Koncertową, rozbity namiot i przebierała się do każdej arii w inną suknię. Przy tym te jej suknie to były arcydzieła krawieckie. Ręcznie szyte i przepięknie haftowane. Jako miała dziewczynka stałam oniemiała, nie mogąc uwierzyć, że można tak wyglądać, mieć takie ładne czerwone usta, buciki z cekinami, śliczne rękawiczki i jeszcze śpiewać jak słowiczek. A wiadomo, że małe dziewczynki zachwycają się wszystkim, co jest błyszczące i kolorowe.

Po występie, w domu, cały czas nuciłam więc „Adelę” z „Zemsty nietoperza” i moja mama śmiała się, że wciąż słyszała tylko: „Taki pan, jak pan, zagraniczny pan”. Chodziłam do przedszkola na ulicy Sprzymierzonych i po drodze, cały czas (idąc Pułaskiego, Cieplicką, Sprzymierzonych) śpiewałam wszystkie piosenki z „Tik-toka”, na cały regulator. I to o 7:00 rano! Po prostu szłam i darłam się na całą ulicę. Zawsze na mosteczku, koło obecnego Muzeum Przyrodniczego, mijaliśmy siostrę zakonną, która wracała z zamkniętego już szpitala, gdzie pomagała przy pacjentach. Zawsze witała mnie słowami: „O, dzień dobry, idzie moja mała diwa”. Zapytałam kiedyś mamy, kto to jest „diwa”, a ona mi odpowiada, że to „pani, która śpiewa pierwsze role w operze. Jak ta pani z Parku”. To ja sobie postanowiłam, że też tak będę śpiewać i gdzieś to krążyło w mojej świadomości.

Mikrofon, nie skrzypce

Poszłam do szkoły muzycznej “na skrzypce”. To absolutnie nie była moja miłość. Wszystkie dzieci w klasie grały na swoich instrumentach, a ja łapałam za mikrofon i śpiewałam piosenki w stylu „Laleczka z saskiej porcelany”. Żeby było śmiesznie, na tym samym roku była ze mną pani Julia Fercho, wtedy jeszcze jako mała Julia Przyborowska, która też została później śpiewaczką. Miałyśmy to szczęście, że jak szkoła muzyczna robiła tzw. popis uczniów, to nasza nauczycielka, pani Jola Popielarz, zawsze pozwalała nam dwóm śpiewać. Dzieci nam akompaniowały, a my się produkowałyśmy wokalnie.

Później trafiłam do ogólniaka, w którym był chór. W I klasie nie śpiewałam w tym chórze, ale śpiewała tam moja licealna miłość – Bartek, baryton, mój chłopak. Ponieważ był tam jednym z niewielu rodzynków, to miał powodzenie u pań, więc ja się z zazdrości dostałam do tego chóru (śmiech). Przy tym szło mi świetnie i wiązała się z tym „6” z muzyki, więc średnia rosła. Ponadto pewnego dnia wszedł mi na ambicję nauczyciel muzyki. Puścił nam na lekcji o Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie arię Królowej Nocy „Der Hölle Rache” z „Czarodziejskiego fletu” i mówi, że nie ma już dzisiaj śpiewaczek (zaprezentował nam fenomenalne wykonanie Zdzisławy Donat), które takie dźwięki potrafiłyby zaśpiewać. Pamiętam, że wyszłam z tej lekcji oburzona, że jak to nie ma? Ja też tak umiem. Zaczęłam na korytarzu przed klasą kukać te wszystkie koloraturki (trudne fragmenty kompozycji wokalnej wymagające sprawnego dysponowania skalą głosu), które są w tej arii i pyknęłam to wysokie „f” trzykreślne. W tym momencie trzasnęły drzwi, profesor wyleciał na korytarz i pyta: „Która to?!”. W ten sposób zostałam solistką chóru.

Jako chór zaczęliśmy śpiewać regularnie koncerty dla kuracjuszy w Teatrze Zdrojowym. Tam usłyszała mnie z kolei Natasza Wysocka, koncertmistrzyni filharmonii jeleniogórskiej. Powiedziała, że absolutnie musi mnie usłyszeć nauczycielka śpiewu i że koniecznie muszę iść do klasy śpiewu, bo to jest coś niesamowitego, co robię z głosem i u siebie nie słyszała jeszcze tak dobrego ucznia.

Całą publikację o tym jak to się stało, że Anna Patrys odniosła wielki sukces w Australii, dlaczego wystąpiła w „Mam telent” oraz planach na przyszłość – przeczytają Państwo w najnowszym wydaniu Nowin Jeleniogórskich. Tej historii nie można nie poznać! Serdecznie zapraszamy.

5 komentarzy

    • I dziwić się, że świat się psuje… Co wnosi Twój komentarz człowieku?
      Cudowna kobieta, kobieca, naturalna, a nie wypchana i napompowana. Do tego z mega głosem, ambicjami, kulturą osobistą, ale ktoś taki jak ty z pewnością musi zajrzeć do wujka google by sprawdzić definicję słowa „kultura” 🤦🏼‍♀️

  1. … dawno temu siedząc na krześle w korytarzu pewnego LO (za chwilę miała odbyć się lekcja języka polskiego) rozmawiałam z koleżanką o jej hobby. Opowiadała o śpiewie operowym. Myślałam: skąd u niej taka fascynacja, wewnętrzna radość którą mają tylko małe dzieci. W czasie kiedy my (cała reszta młodzieży) słuchająca Nirwany czy depresyjnej Anki Kowalskiej z wewnętrznymi rozterkami, Ania wiedziała co chce w życiu robić – coś co dodawało jej skrzydeł. Po czasie widziałam wywiad z Anią, wywołało to uśmiech na mojej twarzy, wołałam mamę żeby pokazać jej tą nastolatkę z korytarza, która wtedy stwierdziła że ja też mogę tak śpiewać bo każdy może. Los chciał, że po latach spotkałam Anię ponownie na korytarzu, siedziała na krzesełku przed gabinetem lekarskim w Karpaczu. Nie mogłam się oprzeć i się przywitałam choć wiedziałam, że mnie nie kojarzy 😊 Dziś Ania to piękna kobieta, o pięknym głosie z bijącą nadal wewnętrzną radością – tą samą którą zachwyciłam się 25 lat temu.
    Gratuluję sukcesu i życzę z całego serca aby usłyszał Cię cały świat.

  2. Kolega ze szkoly Odpowiedź

    A dlaczego nikt nie opisze drugiej twarzy pani Anny ? Talent ma ogromny owszem ale tak samo ogromnie paskudny ma charakter. Podła, zawistna i dwulicowa. Zazwyczaj ludzie przy bliższym poznaniu zyskują. Ale nie ona. Wynoszenie jej na piedestał więc jest nie na miejscu. Gwiazda pełną parą. Szkoda tylko, że bez kręgosłupa moralnego

    • Kolega zw studiow Odpowiedź

      Akurat znam Ankę dłużej niż ty skoro tylko znasz ją ze szkoły i jest to jedna z niewielu osób, która potrafi wszystko rzucić i lecieć ci na pomoc. Jak to dobrze, że zawsze znajdzie się jakiś frustrat który wypierze swoje kompleksy publicznie. Jedno można o Ance powiedzieć: ma zdecydowany charakter, silny i dobrze wie czego chce. A jeżeli traktuje kogoś tak jak sobie na to zasłużył? To już ten ktoś tylko może sobie podziękować za wzajemność z jej strony. Gdyby takich ludzi było wokół nas więcej żylibyśmy w zdecydowanie mniej zakłamanym świecie, bo to jedna z tych osób, która ci przynajmniej zawsze walnie prawdę prosto w twarz, a to cenię ponad wszystko w przeciwieństwie do hipokrytów którzy się boją prawdy.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.