Rankiem budzi ich Heniek. Małpka makak śpi pomiędzy nimi, rozłożona wygodnie. Wygrzebuje się z łóżka, daje znać, że coś by zjadła. Za nim podrywa się kapibara Feluś. Zawsze śpi w nogach. To jego ulubione miejsce. Zaraz potem radośnie gramolą się psy: Supeł, Dyzio, Puli, Bente, Igor. Dołącza papuga Tekla, która daje głośnio znać, że już nie śpi. Na dworze już słychać wielbłądzicę Sarę, jaka Tajnę, konia Ciapka i kucyka Kacpra. Dla Joanny i Mariusza dzień kończy się długo po godzinie 22.00. Nie mają przez ten czas chwili spokoju. Ale choć pracy mają dużo, to bez swoich podopiecznych nie byliby szczęśliwi.

– Nie wiemy, ile mamy zwierząt – przyznaje Mariusz Idzi. – Przecież członków rodziny się nie liczy – dodaje Joanna Morus. – Może jest ich 30-35 – ocenia ostrożnie. – Oczywiście razem z kurami – podlicza ze śmiechem. Kury liliputki dostała w prezencie. Kury brojlery mają u niej dożywocie. Podobnie jak inne zwierzaki. Nie są z nimi dla zabawy czy zarabiania pieniędzy. Przygarnęli je z potrzeby serca. Na dobre i na złe.

Jak Joasia, młoda, energiczna, ciemnowłosa kobieta o urodzie z renesansowego obrazu, stała się opiekunką niecodziennego zwierzyńca? Dlaczego ona, absolwentka cieplickiego „plastyka”, anglistka i pedagog z zawodu, została niemal specjalistką od zwyczajów kapibary, wychowywania makaka, pielęgnowania psów ras landseer, puli i komondor?

– Zwierzęta zawsze towarzyszyły mi w dzieciństwie – opowiada. Ale to były koty i psy. Te bardziej egzotyczne pojawiły się w jej życiu przez przypadek. Wraz z Mariuszem. Bo okazało się, że mężczyzna, z którym się związała, kocha zwierzęta, zna się na nich, ma podejście, cierpliwość i pasję. Zamieszkali w Wojcieszowie i dojeżdżali do gospodarstwa w Mysłowie, gdzie w zagrodzie stał Ciapek, koń Mariusza. Zabudowania były zrujnowane. Nie dało się tu mieszkać. Ale gdy w rodzinie pojawił się Dyzio, pies rasy landseer, potężny, o biało-czarnym umaszczeniu, gołębim sercu, olbrzymiej cierpliwości, doskonały stróż, ratownik i towarzysz, postanowili wyremontować domostwo i zamieszkać ze zwierzakami. A tych szybko przybywało.

Wykarmienie takiej gromady wymaga nie tylko pieniędzy, ale także niemal zdolności kwatermistrza. Zwłaszcza teraz, gdy mamy epidemię koronaworusa. Psy jedzą surowe mięso. Ich opiekunowie kupują towar w sprawdzonej hurtowni. Niedawno dokupili wielką zamrażarkę, by być pewnym, że w ciężkich czasach psom jedzenia nie zabraknie. Joasia ponadto sprowadziła przez internet suchą karmę – tak na wszelki wypadek. Dla Heńka kupują banany (takich z czarnymi kropkami nie zje). Makak lubi także ludzkie jedzenie i potrafi zadbać o smakołyki dla siebie.

Dla kapibary, konia, kucyka, jaka tybetańskiego oraz wielbłądzicy kupują dobrej jakości siano.

Psy, koty, małpka i kapibara to niejedyni domownicy. – Mieszka z nami jeszcze Tekla – papuga ara. Ma ze 20 lat – Mariusz przedstawia swoją ulubienicę. Tekla dopiero w Mysłowie pokazała, jaka jest zdolna. Umie wymówić imię Asi, woła Dyzia i Supła. Lata wolno, nie ucieka. Ma koleżankę – papugę Lorę. W domu schronienie znaleźli także żółw pustynny Hipcia oraz puchacz Stefan. W naturze nie miałby szans się zaprzyjaźnić. Tu tworzą zgraną paczkę. Żyją w symbiozie.

Na zewnątrz, w zagrodzie mieszkają kolejni członkowie nietypowej rodziny. Jak tybetański Tajna to kolejne zwierzę, którego nikt nie chciał, a oni przygarnęli je i pokochali, choć pożytku nie ma z niego żadnego. Ssak z dużymi rogami w swojej ojczyźnie jest zwierzęciem jucznym, daje też mleko i wełnę. U Asi i Mariusza spędza czas w gospodarstwie i na łąkach razem z koniem Ciapkiem, kucykiem Kacprem i wielbłądzicą Sarą. – Jak tybetański miał iść na mięso, prawdopodobnie jako zwykła krówka, u nas dożyje swojej starości – zapewniają. Zwierzęta w stajni oporządza Mariusz i jego pomocnik, to ich zadanie. – Ale jak trzeba, ja też sobie poradzę – zapewnia Asia. Na okrągło jest co robić.

Nie skarżą się. Taki wybrali los. Świadomie, więc wiedzą, że nigdzie nie wyjadą, nie pójdą do kina czy teatru, nie odwiedzą rodziny. Nie kupują ubrań, mebli, sprzętów, maszyn. Nawet telewizji nie oglądają, bo pod wieczór padają z nóg.

Asia i Mariusz przeżyli ze zwierzętami dramatyczne chwile. 28 grudnia ubiegłego roku w ich domu w Mysłowie wybuchł pożar. Spłonęło całe górne piętro i część dachu. Ratowali zwierzęta, nie dobytek. – Zwierzęta nie wiedziały, o co chodzi, były przerażone – Asia wciąż przeżywa tamte wydarzenia. – Małpa Heniek próbował ratować psy. Felusiowi w transporterze wyleciały włosy. Kapibara nie chciała do niego wejść, chciała do końca zostać w swojej sypialni, na swoim łóżku – opowiadają. Udało się wszystkich wyprowadzić. Ale do domu nie mogli wrócić. Pierwsze dni po pożarze zwierzęta spędziły u ich sąsiadów i znajomych. Potem wprowadzili się na parter domu.

– Ale nie udaje się nam go ogrzać. Koty, papugi, żółw i kapibara siedzą w łazience i tam im grzejemy grzejnikiem na podczerwień – opowiada Joasia. Powoli, własnymi siłami starają się odbudować dom. Asia założyła zbiórkę na portalu pomagam.pl, żeby mieć za co kupić materiały budowlane i ruszyć z robotą.

O ile koniom, jakowi i wielbłądowi nie jest zimno, to sfinksy kanadyjskie, papugi, ciepłolubne kapibara i małpa Heniu proszą o pomoc, bo chcą mieszkać jak najszybciej w ciepłym domu i nie siedzieć tylko pod kołdrami ze swoimi ludzkimi rodzicami – napisała Asia na portalu.

Gdy wtedy prosiła o pomoc, odbudowa domu była ich największym problemem. Teraz, gdy panuje koronawirus, dbają o siebie, jak nigdy dotąd. Siedzą na wsi, nigdzie nie jeżdżą, pilnują, by nie zarazić się. Muszą być zdrowi dla swojej niezwykłej rodziny.

Więcej o niezwykłej rodzinie Joanny i Mariusza w nr 133 Nowin Jeleniogórskich z 31 marca 2020 r. (dostępnym także w formie elektronicznej). Zapraszamy do lektury!  

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.