W 1997 roku nasz redakcyjny kolega, Marek Chromicz, napisał pierwsze teksty poświęcone poszukiwaniu poniemieckich skarbów. Redaktorowi Chromiczowi udało się pozyskać zaufanie wielu eksploratorów, dzięki czemu w krótkim czasie stał się prawdziwym specem od „sekretnych skrytek”, bursztynowej komnaty i złotego pociągu. Na przestrzeni kilku lat napisał wiele tekstów na ten temat, co przysporzyło mu wielu fanów, Nowinom Jeleniogórskim wielu nowych czytelników.
Od ukazania się pierwszej publikacji minęło już ponad 20 lat. 
Można śmiało powiedzieć, że dorosło całe nowe pokolenie młodych ludzi. W tym czasie kilka zagadek zostało rozwiązanych, w kilku miejscach prowadzi się oficjalne prace archeologiczne. Nie bacząc na to zdecydowaliśmy się przypomnieć publikacje Marka Chromicza, bez ingerencji w ich zawartość. Sięgamy zatem głęboko do naszego archiwum, by przypomnieć jeszcze starsze historie. Liczymy też na to, że internet ma ogromną siłę dotarcia do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców regionu.
Jeżeli są Państwo gotowi – to zapraszamy w każdy weekend na nasz portal, aby pobuszować w historii naszego tygodnika oraz historii naszych ziem. Dziś trzeci odcinek „skarbów”.

Już od najwcześniejszych lat powojennych okolice Szklarskiej Poręby uważane były za prawdziwą składnicę skarbów, które schowane być miały w tajemniczych, wtedy jeszcze nie zbadanych, poniemieckich kopalniach i sztolniach. Niemal wszyscy nieco starsi wiekiem mieszkańcy Szklarskiej Poręby, a często także mieszkańcy dość odległych od tego miasta okolic, pamiętają, że jeszcze nie tak dawno, bo nawet w latach siedemdziesiątych, „wybuchały” informacje o znalezionych w tej okolicy skarbach. Tak być musiało, bo ciągle jeszcze odkrywano nowe sztolnie i kopalnie, czyli miejsca, gdzie rzeczywiście można było wiele ukryć.

Emocje związane z powojenną penetracją Karkonoszy w poszukiwaniu skarbów w naturalny sposób wzmacniały informacje o prowadzonych w wielu miejscach i zakrojonych na dość szeroką skalę poszukiwaniach „czegoś”, które prowadzili Rosjanie. Siłą roboczą, którą się posługiwali, byli jeńcy oraz różnego rodzaju robotnicy przymusowi, nie mający naturalnego kontaktu z miejscową ludnością. Rodziło to różne spekulacje i szybko stało się niemal „pewne”, że roboty prowadzone w górach mają bardzo tajemniczy charakter.

Uran i skarby

Tak zresztą było rzeczywiście. Rosjanie prowadzili w Sudetach co najmniej dwa rodzaje robót. Było to z jednej strony autentyczne poszukiwanie skarbów, ukrytych przez przegrywających wojnę Niemców oraz wydobywanie, a przede wszystkim poszukiwanie niezwykle wtedy cennych złóż rud uranowych. A o tym, że taką rudę Niemcy wydobywali, rosyjski wywiad wiedział. Problemem, który próbowali rozwiązać Rosjanie, budujący wtedy broń atomową, było „tylko” ustalenie, gdzie i jak zwiększyć wydobycie rud uranonośnych. Ostatecznie okazało się, że kilka lat intensywnych poszukiwań i eksploatacji rud, choć zapewniało Rosjanom pewną ilość uranu, na szczęście nie ujawniło takich złóż, które dzisiaj byłyby naszym nieszczęściem.

Nie wiadomo także czy wojska rosyjskie dokonały gdziekolwiek znaczących odkryć ukrytych przez Niemców skarbów III Rzeszy. Wiadomo jednak o kilkudziesięciu miejscach, które Rosjanie penetrowali przez dłuższy czas w poszukiwaniu ukrytych podziemi, fabryk i ich technologii oraz skarbów. Ponieważ korzystali przy tym z pomocy miejscowej, niemieckiej jeszcze ludności, nie bardzo licząc się z jakimikolwiek ograniczeniami, można uznać za pewne, że wiedzieli o tym terenie tak wiele, jak już chyba nikt później. Warto pamiętać, że nie zawsze była to mniej wartościowa, bo zdobywana przymusem, wiedza. Niemcy często z wielu powodów, także dla ratowania własnej skóry, byli dobrowolnymi, w pełni wiarygodnymi informatorami nowej, rosyjskiej władzy. Trudno uwierzyć, że ona na tym nie skorzystała. Stąd nawet w tych sztolniach, które dziś jeszcze są odkrywane można spotkać ślady rosyjskiej penetracji.

Wielu świadków pamiętających tamte czasy potwierdza, że najczęstszym łupem były majątki rodzinne, różnej zresztą wartości i wielkości. Zdobywano je brutalnym wymuszeniem, nierzadko kończącym się śmiercią. Nikt jednak nie potwierdza, by wiarygodnie wiedział o odkryciu przez Rosjan czegoś, co można by zakwalifikować jako choćby część „skarbu III Rzeszy”, co oczywiście nie wyklucza tego, że taki właśnie skarb Rosjanie znaleźli.

Góra dziurawa jak ser

Kończący się nad Szklarską Porębą Dolną Grzbiet Kamieniecki jest dosłownie zryty wieloma sztolniami, które często ze względu na rozmiary i funkcje można uznać za kopalnie. I to zarówno naprawdę stare, jak i te, które dopiero po wojnie wydrążyli Rosjanie.

Kilka takich obiektów miałem okazję ostatnio zwiedzić. Niektóre z nich są absolutnie tajemnicze, a ich funkcja i sens budowy są zupełnie niezrozumiałe.

Wejścia do niemal wszystkich obiektów są prawie całkowicie zawalone i trzeba dobrej znajomości terenu lub prawdziwego przypadku, by do nich trafić. Wszystkie wejścia mają charakter lisich nor i wymagają przez pierwsze metry czołgania się szczelinami o kilkudziesięciocentymetrowej wysokości. Wymaga to nie tylko odwagi, ale i niemałego ryzyka. Te „wejścia” nie są bowiem niczym zabezpieczone i w każdej chwili mogą runąć na poszukiwacza przygód. Ale już po kilku metrach czołgania się nagrodą jest na ogół wysoki chodnik, umożliwiający w miarę normalne poruszanie się. Ale tylko w miarę, bo to, co jest nad głową, ledwo wisi…

Tu kopali Rosjanie

W bezpośrednim niemal sąsiedztwie stacji kolejowej Szklarska Poręba Dolna odnaleźć można wejście do kopalni, którą zbudowali już po wojnie Rosjanie w poszukiwaniu rudy uranu. Jest to chodnik o szerokości ponad dwóch metrów i podobnej wysokości. Został on obudowany drewnianymi stemplami, które zabezpieczały strop. Niestety upływ czasu spowodował, że zgniłe drewno pada pod najlżejszym nawet naciskiem. To powoduje konieczność zachowania najwyższej ostrożności. Posuwając się w głąb kopalni, już po kilkudziesięciu metrach natrafiamy na pierwszy, stosunkowo niewielki zawał. Jest on jak ostrzeżenie – to wszystko ledwo wisi! I tak jest rzeczywiście, słychać bowiem szmer osuwających się kamyczków. Kilkanaście metrów dalej jest drugi zawał, większy, ale możliwy do przejścia przy zachowaniu dużej ostrożności. W pewnym momencie spotykamy boczne korytarze prowadzące w lewo i w prawo o kilkudziesięciometrowej długości. Korytarz główny, od wejścia do przodka ma 136 metrów długości. Wchodzi on zatem dość daleko w głąb góry. Uwagę zwraca w tej kopalni brak śladów po kolejce, która powinna wywozić urobek. Znaleźliśmy jednak jakieś dziwne, duże, przerdzewiałe blachy, których przeznaczenia trudno się domyślić. Dopiero nasz „przewodnik” pokazał nam, do czego służyły. To właśnie na nich, metodą „na smyka”, pracujący tu niewolnicy wyciągali urobek. Musiała to być straszna, katorżnicza praca. W wilgoci, wiecznym chłodzie, niemal po ciemku, bo brak tam śladów po jakiejkolwiek instalacji elektrycznej. Ten wilgotny, powojenny już obiekt jest dla poszukiwaczy skarbów bez wartości. Ma jednak chyba wartość historyczną, jest bowiem świadectwem pewnego czasu…

Kolejnym, na tym samym stoku położonym obiektem, także bardzo trudnym dla niewtajemniczonych do znalezienia, jest dziwny system doskonale wykonanych sztolni. Jest to wykuty w skale chodnik, mający na odcinku pierwszych kilkudziesięciu metrów doskonale wyrobione i wygładzone ściany. Dopiero w dalszej części ściany tracą gładkość, jakby nie były wykończone. Jego szerokość w zasadzie pozwala na swobodne poruszanie się jednego człowieka, ale minięcie się tam dwóch ludzi jest bardzo trudne.

Po około stu metrach dochodzi się do dziwnej, mającej kształt krzyża św. Andrzeja krzyżówki, z której korytarze prowadzą w tył na lewo i w przód na prawo. Natomiast główny korytarz prowadzi nadal prawie prosto, aż do przodka. Przodkami także kończą się pozostałe korytarze. Pomimo starań nie sposób odpowiedzieć na pytanie, czemu ta „niby kopalnia” miałaby służyć. Określenie jej taką nazwą jest o tyle zasadne, że na pewno nie jest to kopalnia. Jest tam za wąsko, zbyt dziwnie i zbyt… elegancko. To po prostu wygląda jak wygodne chodniki, które gdzieś miały prowadzić, i to tylko ludzi obciążonych co najwyżej plecakiem. Dziwny jest także i trudny do zrozumienia układ tak zaprojektowanych chodników. W tym miejscu wyczuwa się jakąś tajemnicę. Jest tam coś niejasnego, nie widać też żadnego sensu tak starannie wykonanej pracy. Wrażenie to wzmacnia dokładne i uważne zapoznanie się z obiektem, bo wtedy ma się niemal pewność, że to, co widać to… nie wszystko! Pozostaje się z silnym wrażeniem, że tam przygotowywano coś większego. Co? Na wiosnę tam wrócimy.

Magnetyczne anomalie

Kolejną, fantastyczną widokowo kopalnią jest miejsce często nazywane od pobliskich Zbójnickich Skał, Zbójnickimi Jamami. Są to stare, wielkie wyrobiska mające kształt niemal naturalnych jaskiń o niesamowitych kształtach i imponujących rozmiarach. Ciekawostką jest to, że dokładna penetracja pozwala odnaleźć ich wyższe piętro, dostępne wąskim kanałem prowadzącym od dołu. Stamtąd można wyjść na powierzchnię przez prawdziwą lisia jamę, pod świerkiem, niemal sto metrów od wejścia. Są to stare wyrobiska sprzed wielu lat, ślady po kopalni odkrywkowej, w której roboty polegały na drążeniu wielkich komór tuż pod powierzchnią ziemi. W tym miejscu wydobywano kiedyś prawdziwe skarby – rudy metali, wielkie buły magnetytowe. Świadectwa potwierdzają, że te wyrobiska mogą pochodzić nawet z XVI w.

O obecności rud świadczy zachowanie się kompasu przy wejściu do czwartej na tym stoku kopalni, której kamieniami obramowane wejście malowniczo wzmacniają korzenie potężnego świerka poświadczając, że ta kopalnia ma ponad sto lat. W tym miejscu kompas „wariuje”, nie mogąc zdecydować się na pokazanie północy. Natomiast przytknięty do skały pokazuje… dokładnie południe, czyli właśnie skałę. Ponieważ jej odłamki nie powodują takiego skutku, wydaje się, że gdzieś w środku musi być duża buła magnetytu.

Te dwa ostatnie miejsca moim zdaniem są, a raczej mogą być prawdziwym skarbem Szklarskiej Poręby. Można sobie bowiem łatwo wyobrazić zainteresowanie, jakie budziłaby prastara kopalnia z anomaliami magnetycznymi i równie stare, wielkie, a bardzo tajemnicze wyrobiska – jaskinie. Gdyby tylko to zagospodarować…

Latem tego roku

Skarby ciągle chyba są znajdowane, tyle tylko, że nikt się tym specjalnie nie chwali. Nie są to co prawda, jak chce wielu, wagony z Bursztynową Komnatą zatopione w skałach stacji kolejowych Szklarskiej Poręby, a tylko… strategiczne zapasy żywności miasta Jelenia Góra, które przygotowywało się do nadejścia frontu i Rosjan. Jeden z takich magazynów zlokalizowano w okolicach dworca Szklarska Poręba Dolna. Ponieważ dokumenty kolei niemieckich poświadczają skierowanie tam właśnie transportu z Jeleniej Góry, wielu sądzi, że o skarby tu chodzi. Inna sprawa, że choć istnienie tego magazynu można uznać za pewne, nikt go dotychczas nie znalazł.

Takich transportów, poświadczonych specjalnymi odprawami kolejowymi, było co najmniej kilka, w kilka różnych miejsc. Wiadomo też, że niemiecka rada miejska Jeleniej Góry podejmowała w tej sprawie konieczne decyzje, kierując na ten cel odpowiednie środki. W tym roku, w lecie, niejako w cieniu poszukiwań na Sobieszu, całkiem spora ekipa z Warszawy właśnie tych magazynów poszukiwała uznając, że być może wraz z żywnością schowano także jakieś skarby.

To właśnie, czyli potwierdzona dokumentami pewność, że pod koniec wojny chowano coś, niechby to była nawet tylko żywność, co jednak jest nie do znalezienia, nieustannie podkręca atmosferę…

Marek Chromicz

1 Komentarz

  1. Dziś po 20 latach eksploracji nie tylko sztolni ale też różnych archiwów można stwierdzić, że tekst jest słaby, pełen nietrafionych hipotez i przypuszczeń (często błędnych). Fajnie się to czyta ale to jest nie tylko cofanie się w czasie ale też w rozwoju.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.