W latach 60. ubiegłego wieku kidnaping nie był zbyt częstym przestępstwem, ale po dramatycznych wydarzeniach z 1958 roku w Warszawie, kiedy to porwano i zamordowano syna Bogdana Piaseckiego, szefa PAX-u, fala pogróżek o porwaniach dla okupu przeszła przez cały kraj. Kilka takich przypadków rozpracowywała także jeleniogórska milicja.
Podinspektor w stanie spoczynku Stanisław Bryndza, w tamtym czasie naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Miasta i Powiatu MO w Jeleniej Górze wspomina jedną z takich spraw o kryptonimie „Beatka”.
– Znany wówczas jeleniogórski lekarz dostał list z pogróżkami z groźbą porwania i zabójstwa jego córeczki w sytuacji, gdy nie spełni żądania i nie przekaże okupu. Doktor przestraszył się, bo w liście była informacja, że dziewczynka jest obserwowana, a przestępcy podali kilka szczegółów z jej harmonogramu dnia. Wszystko brzmiało poważnie i przekonująco. Bandyci zażądali wysokiego okupu i ostrzegli, że w sytuacji powiadomienia milicji, dziecko zginie – wspomina Stanisław Bryndza.
Lekarz bez wahania zgłosił się z listem na milicję, a kryminalni rozpoczęli intensywne działania operacyjne. Ojciec dziewczynki dostał list w poniedziałek, a okup miał zapłacić już w środę. Porywacze opisali, że pieniądze w kopercie należy złożyć w starym schronie przeciwlotniczym powyżej trasy na Zgorzelec za torami. Z punktu widzenia sprawców miejsce wyznaczone na złożenie okupu było doskonałe – na odludziu i na otwartej przestrzeni, dobrze nadające się na obserwację.
Córeczka lekarza została objęta dyskretną obserwacją, a kryminalni opracowywali plan operacji.
– Pierwsza grupa operacyjna utrzymywała stały kontakt z lekarzem i opracowała list do porywaczy z prośbą wyznaczenie innego terminu złożenia okupu. To na wypadek, gdyby akcja się nie powiodła. List został wsadzony do dużej koperty dodatkowo wypchanej gazetami, by sprawiała wrażenie pełnej pieniędzy. Koperta i list zostały naznaczone specjalnym proszkiem fluorescencyjnym widocznym w świetle UV – dodaje nasz rozmówca.
Druga grupa operacyjna pracowała w zalesionym terenie od strony Siedlęcina. Kryminalni przebrani za zbieraczy chrustu i grzybiarzy dyskretnie penetrowali las, by zapobiec pojawieniu się w rejonie przypadkowych osób. Trzeci zespół operacyjny dzień wcześniej zajął w nocy pozycje wewnątrz schronu.
– Byliśmy przekonani, że sprawcy mogą od rana w dniu wyznaczonym na przekazanie okupu obserwować to miejsce. W środku schronu ulokowaliśmy pięciu ludzi i psa. Funkcjonariusze dostali jedzenie, picie i koce. Musieli zachowywać się bardzo dyskretnie, o wychodzeniu na zewnątrz nie było mowy, nawet o zapaleniu papierosa. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać na ruch porywaczy – wspomina Stanisław Bryndza.
Milicja pożyczyła na tę akcję z Ligii Obrony Kraju radiostację krótkofalową i lornetki noktowizyjne. Jedną z radiostacji mieli ludzie w schronie, drugą zespół operacyjny w rejonie nasypu kolejowego. Łączność i tak była fatalna.
Oczekiwanie w niepewności, czy aby wszystkie możliwe warianty rozwoju sytuacji zostały uwzględnione dłużyło się niemiłosiernie. Milicjanci znajdujący się w bunkrze, by zaczerpnąć świeżego powietrza podchodzili pod szyb wentylacyjny. Najmłodszy w tym zespole, Andrzej, przytulił się do leżącego na kocu psa. Razem było im cieplej.
Około godziny 21 w środę, w dniu wyznaczonym na przekazanie okupu od strony drogi do Zgorzelca pojawił się ojciec dziewczynki z teczką. Miał tam kopertę. Wszedł do bunkra, położył ją na stercie cegieł i szybko wyszedł. Obserwujący bunkier i okolicę milicjanci wytężali wzrok w poszukiwaniu przestępców, którzy mieli podjąć okup.
Pojawili się po około godzinie. Trzech ludzi schodziło z nasypu kolejowego i szli w kierunku wejścia do bunkra. Jeden z mężczyzn zatrzymał się w pewnej chwili. Wyglądało to tak, jakby został na czatach. Dwóch jego kompanów poszło dalej.
– Koledzy z bunkrze siedzieli w ciemnościach, łączność była zawieszona, żeby nie spłoszyć sprawców. Wcześniej uzgodniliśmy, że sygnałem do akcji będzie okrzyk: „Stój, milicja! Ręce do góry!”. Sprawcy zeszli schodami do bunkra świecąc sobie pod nogi latarkami. Kiedy jeden z nich sięgnął po kopertą, padł sygnał do akcji. Nie wiedzieliśmy, czy są uzbrojeni, w ciemności wszystko mogło się zdarzyć. Zaczęła się kotłowanina. Szybko zostali obezwładnieni, ale w ferworze walki po ciemku służbowy pies zaczął szarpać za spodnie naszego Andrzejka – przypomina zabawny epizod były naczelnik kryminalnych.
Trzeci ze sprawców został zatrzymany na zewnątrz został szybko ujęty – dogonił go pies Trop. Jeszcze tej samej nocy rozpoczęły się przesłuchania sprawców w komendzie. Na początku mówili, że do bunkra zajrzeli z ciekawości, do żadnych pogróżek i żądania okupu się nie przyznawali. W świetle lampy ultrafioletowej ich dłonie świeciły pobrudzone proszkiem fluorescencyjnym, którym naznaczona była koperta. Co nieco zaczęli sobie przypominać. Sąd nie miał wątpliwości, co do ich winy.
GOK
Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2016