Prawy, dobry, uczciwy i pobożny człowiek – zdarza się nam mówić o jakimś znajomym, czy sąsiedzie. I o ile bywamy nieraz w swych osądach zbyt pobłażliwi, to zazwyczaj nie mylimy się nadto; bo nasze wyczucie – serce, ale i rozum dyktują nam, co mamy myśleć. Bywa jednak i tak, że przychodzi nam bratać się z najprawdziwszym „potworem” – jak to powiadają – wilkiem w owczej skórze…

Każdy zrobi kiedyś błąd

– powiedziała ustami genialnego detektywa – Herculesa Poirot, jedna z najwybitniejszych autorek powieści kryminalnych – Agata Christie. Historia którą tu opiszemy mogłaby w istocie znaleźć się na kartach jej mrożących krew w żyłach opowiadań, a przewodnie hasło jednej z książek pisarki „zło czai się wszędzie” – jak znalazł pasuje do niewielkiego miasteczka Münsterberg na Dolnym Śląsku.

Jest 20 grudnia 1924 roku. Do Wigilii Bożego Narodzenia zostały zaledwie cztery dni. Mroźnego popołudnia przybywa do Münsterbergu bezrobotny czeladnik stolarski Vincenz Olivier. Brnąc po kostki w chrupiącym śniegu zaczepia napotkanych przechodniów i licząc na „wigilijny nastrój” przyszłych dobroczyńców, zdejmuje z głowy swój szary, podniszczony kapelusz, w geście proszącym o jałmużnę. Tu i tam dostaje mu się co nieco, mieszkańcy spokojnego i urokliwego miasteczka faktycznie są – mimo przejmującego zimna – w całkiem ciepłych nastrojach. Jeden z nich odsyła nawet młodego stolarza do lokalnego schroniska, obiecując na miejscu gorący posiłek. Vincenz Olivier nie karze się dwa razy prosić i udaje się od razu do przytułku Herberge zur Heimat, gdzie spożywa zupę i otrzymuje łóżko na nadchodzącą noc. Następnego dnia znów wyrusza po prośbie, pukając od drzwi do drzwi i przyjmując wszystko, czym dzielić się chcą dobrotliwi mieszkańcy dzisiejszych Ziębic. Droga prowadzi go w końcu na ulicę Stalową 10 (Teichstrasse), gdzie dotychczasowa dobra passa ma się bardzo szybko i brutalnie skończyć. Podwoje domu otwiera mu jeden z kilku lokatorów kamienicy – żona mieszającego tu nauczyciela. Wręcza mężczyźnie 20 niemieckich fenigów, ale na tym się ta wizyta niestety nie kończy. Rozmowie przysłuchuje się zza zamkniętych drzwi Karl Denke, sąsiad zamieszkały obok. Wychodzi prędko ze swego mieszkania i proponuje stolarzowi tę samą sumę, choć nie za darmo. Warunkiem jest napisanie listu, który Denke ma sam podyktować. Na szczęście (lub raczej nieszczęście) Vincenz Olivier potrafi szybko pisać, przyjmuje zatem propozycję łatwego zarobku. Siada przy drewnianym stole swego nowego pracodawcy i przelewa na papier to, co Denke mówi mu zza jego pleców. Kiedy słyszy dyktowane słowa listu: „Adolf, ty tłusty bebechu” (Adolf du dicker Wanst), nie może powstrzymać śmiechu i odwraca wzrok w kierunku dyktującego, w oczekiwaniu wspólnego wybuchu wesołości. To, co widzi nie ma jednak z radością nic wspólnego. W stronę jego czaszki opada jak katowski miecz wielka zaostrzona motyka. Dosłownie w ostatniej chwili udaje mu się wykonać unik, ogrodowe narzędzie rani go tylko powierzchownie, zamiast rozłupać głowę jak skorupę orzecha. Wywiązuje się zaciekła walka, podczas której młody stolarz usiłuje wyrwać śmiercionośną broń z rąk swego napastnika. Zdobywa w końcu przewagę nad Denkem, pozbawiając go motyki i wybiegając przed dom. Krzyki i szamotaninę słyszą pozostali mieszkańcy kamienicy, którzy momentalnie nadciągają z pomocą. „On chciał mnie zabić!” krzyczy łamiącym się głosem Vincenz Olivier wskazując drżącą ręką na stojącego obok Karla. Ten ze stoickim spokojem odpowiada: „to ten włóczęga mnie zaatakował, chciał mnie obrabować!”.

Oskarżyć przykładnego obywatela

Około godziny 13-tej czeladnik-włóczęga zgłasza się na posterunek w Münsterbergu i donosi policjantom o zamachu na swe życie. Ci nie chcą słuchać podobnych „niedorzeczności”, zupełnie nie dając Olivierowi wiary. „Karl Denke i mord, to jest naprawdę śmieszne” – kwituje zniecierpliwiony policmajster, tłumacząc iż tak praworządny i szanowany człowiek po prostu nie mógłby dopuścić się jakiejkolwiek zbrodni. – Karl Denke jest być może samotnikiem, stroniącym od ludzi dziwakiem, ale to przykładny obywatel, znany ze swej dobroczynnej działalności, mężczyzna prowadzący się nienagannie, unikający towarzystwa podejrzanych kobiet. Pomaga wszystkim, którzy o pomoc go poproszą, nie skrzywdził w swoim życiu nawet muchy – szepczą pod policyjnym aresztem mieszkańcy Münsterbergu. Koniec końców Denke do tegoż aresztu trafia, doprowadzony tam przez funkcjonariuszy sceptycznie do owego aresztowania nastawionych, uspokajających go przez całą drogę iż „to jedynie formalność”. Obrażenia ciała Vincenza Oliviera są jednak wystarczającym powodem, aby przesłuchać także Karla, zadając przynajmniej standardowe, proceduralne pytania. Wszyscy – począwszy od zebranego pod komisariatem pokaźnego tłumu, aż do szefa lokalnej policji oraz burgmeistera – są przekonani, że mają po prostu do czynienia z włóczęgą – złodziejem o wątpliwej proweniencji. Spodziewają się rychłego wyjaśnienia sprawy i zadośćuczynienia dla Karla Denkego, podstępnie zaatakowanego przez niewdzięcznego powsinogę.
Nikt natomiast nie spodziewa się tego, co wydarzy się jakiś czas później. Otóż kiedy o godzinie 21:30 sierżant Palke zagląda do celi – nie może uwierzyć własnym oczom. Znajduje Karla powieszonego na chuście do nosa (dawnymi czasy chustki do nosa zrobione były z całkiem pokaźnego kawałka materiału). Samobójstwo przykładnego mieszkańca i sąsiada to dla wszystkich szok i nie lada zagadka. Nikt nie jest w stanie zrozumieć całej tej sytuacji…oczywiście do czasu.

Makabryczne odkrycie

Rodzina tragicznie zmarłego pisze do władz miasta wniosek o wydanie ciała samobójcy. Do Wigilii zostały raptem dwa dni, a na pogrzeb trzeba jeszcze uzyskać pozwolenie. Urzędnicy republiki weimarskiej potrafią się jednak „sprężyć” – wszelkim formalnościom staje się zadość, cała procedura przeprowadzona zostaje w iście ekspresowym tempie. Choć na pochówek jest jeszcze za wcześnie, to wygląda na to, że nie tylko mieszkańcom, ale i oficjałom spokojnego dotąd miasteczka zależy bardzo na tym, aby jak najszybciej „pozbyć się” owej dziwnej i nie zapowiadającej niczego dobrego sprawy. – Pogrzeb tuż przed Wigilią? Samobójstwo w Boże Narodzenie? To zły znak! – szepcą ludzie, zupełnie skołowani niespodziewanym rozwojem wydarzeń. To, co ma dopiero nastąpić odmieni jednak ich sposób patrzenia na świat całkowicie.

Jest Wigilia, środa roku 1924. Do mieszkania Karla Denke przy ul. Stalowej 10 wkraczają funkcjonariusze policji celem zabezpieczenia nieruchomości przed ciekawskimi. Nie jest ich misją dokonanie rewizji, bowiem w dalszym ciągu nikt nie spodziewa się zobaczyć na miejscu niczego budzącego jakiekolwiek podejrzenia. Rzeczywistość tymczasem przekracza najśmielsze wyobrażenia! Lokum spokojnego, szanowanego obywatela, który pomagał sąsiadom, był grzeczny i ułożony, który nigdy nie odmawiał nikomu wsparcia – nawet bezdomnym – przypomina scenerię rodem z horroru. Z najbardziej krwawej i makabrycznej powieści grozy! Policjanci znajdują w mieszkaniu liczne naczynia z peklowanym mięsem. Jest też aparatura służąca do produkcji mydła, obok której leżą poukładane ludzkie szczątki, oraz kości przygotowane do dalszej obróbki. Na jednej ze ścian wiszą tuziny pasków, szelek i sznurowadeł z ludzkiej skóry, tu i tam zauważyć można elementy upiornej „kolekcji” ludzkich zębów – jest ich tu w sumie 420 sztuk. W szafie wiszą poupychane ubrania zalane krwią. Na parapecie i stole policjanci znajdują dokumenty z nazwiskami licznych osób, między innymi: Hermann Müller – karta zwolnienia z więzienia w Zielonej Górze, Johann Thomalla – wypis ze szpitala w Strzelcach Opolskich, Karl Seidel – kwity, Kaspar Hubalek – kwity, Adolf Salisch – cukiernik, książeczka wydana przez katolicki związek rzemieślniczy.


Zapeklowane mięso, które odnaleziono w mieszkaniu, przesłane zostaje do laboratorium medycyny sądowej W Breslau…wynik badań przyprawia komisarza o zawrót głowy. Jest to mięso ludzkie i pochodzi od trzech różnych osób. Policja natychmiast identyfikuje 20 ofiar seryjnego mordercy. Lista ciągnie się jednak dalej, są na niej krawcy, stolarze, robotnicy, rolnicy, ślusarze, malarze, tkacze, piekarze, cukiernicy, ogrodnicy, kowale – osoby wszelkiej profesji – kobiety i mężczyźni. Liczbę ocenia się na ponad 40 zamordowanych, gros których stanowili bezrobotni mężczyźni.
Najbliżsi sąsiedzi Denkego nie mogą w to wszystko uwierzyć, niczego podobnego nie podejrzewali. Potwierdzają jednak iż od czasu do czasu, zwłaszcza w godzinach nocnych dały się słyszeć dochodzące z mieszkania Karla dziwne odgłosy piłowania i rąbania siekierą. Niektórzy przypominają sobie także, jak ten ostatni wylewał na swym podwórku wiadra czerwonej wody.
– Wszyscy sądziliśmy jednak że Denke uśmierca w swym domu zwierzęta – tłumaczą funkcjonariuszom policji sąsiedzi i bliscy mordercy.


„Peklowana wieprzowina bez skóry” Ojczulka Denke

Gazety republiki weimarskiej wspominają o sprawie zdawkowo zaledwie, uzależnione politycznie redakcje ogólnokrajowych, opiniotwórczych czasopism uznają sprawę za „wstydliwą”, niechętnie opisując makabryczne wydarzenie. Niezależne tygodniki i dzienniki lewicowe, nagłaśniają jednak skandal, pisząc o krótkowzroczności i niekompetencji policji, wyszydzając naiwność lokalnych organów bezpieczeństwa. Sprawa przybieranie kojarzą artykuły ze znanym sobie tanim dostarczycielem mięsa z Münsterbergu. W Breslau wybucha „mięsna panika”, ludzie masowo skarżą się na bóle żołądka, miejscowi gastrolodzy nie narzekają na brak pracy. Narzekają za to zakłady masarskie i rzeźnicy, którzy notują drastyczny spadek obrotów. Statystki konsumpcja mięsa lecą na łeb na szyję. Władze miasta są tym stanem rzeczy poważnie zaniepokojone, w gazetach pojawiają się liczne zapewnienia przełożonego stowarzyszenia sprzedawców wyrobów mięsnych(Interessenverband der Landfleischer), iż sprzedaż ludzkiego mięsa byłaby niemożliwa z powodu częstych i ostrych kontroli policyjnych przeprowadzanych wśród pokątnych handlarzy. Te wyjaśnienia nikogo nie uspokajają, nastroje nie cichną jeszcze przez jakiś czas.

Karl Denke pochowany zostaje na cmentarzu w Münsterbergu 31 grudnia o świtaniu. W pogrzebie asystuje policja i miejscowy urzędnik. Lokalny dziennikarz gazety Münsterberger Zeitung daje wyraz swemu oburzeniu faktem, iż „potwora z piekła rodem” chowa się w poświęconej ziemi, bezczeszcząc teren wiecznego spoczynku dobrych, prawych ludzi. Grób tragicznie zmarłego seryjnego mordercy i kanibala z dzisiejszych Ziębic na Dolnym Śląsku pozostaje nieoznakowany.

Antoni Gąssowski

Przy opracowaniu tekstu korzystałem z publikacji Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego pt: Z ciemnych kart historii Ziębic – masowy morderca i kanibal Karl Denke
fotografie dzięki uprzejmości Katedry Medycyny Sądowej we Wrocławiu

Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2016 roka w dodatku wymiar polityczny – ówczesne media stojące w opozycji do władzy oskarżają ją o to, iż ta robiła wszystko aby „zamieść pod dywan” aferę wokół Karla Denkego, aby społeczeństwo jak najszybciej zapomniało o „niewygodnym” incydencie stawiającym urzędy policyjne w nienajlepszym świetle.
Opinia publiczna zbulwersowana jest najbardziej faktem, który udaje się ustalić kilkorgu dziennikarzom. Okazuje się, że Karl Denke na wrocławskich targowiskach handlował „peklowaną wieprzowiną bez skóry”. W kręgach bazarowych sprzedawców rozpoznawany był jako „Ojczulek Denke” (Vatel Denke). Wrocławianie kojarzą artykuły ze znanym sobie tanim dostarczycielem mięsa z Münsterbergu. W Breslau wybucha „mięsna panika”, ludzie masowo skarżą się na bóle żołądka, miejscowi gastrolodzy nie narzekają na brak pracy. Narzekają za to zakłady masarskie i rzeźnicy, którzy notują drastyczny spadek obrotów. Statystki konsumpcja mięsa lecą na łeb na szyję. Władze miasta są tym stanem rzeczy poważnie zaniepokojone, w gazetach pojawiają się liczne zapewnienia przełożonego stowarzyszenia sprzedawców wyrobów mięsnych(Interessenverband der Landfleischer), iż sprzedaż ludzkiego mięsa byłaby niemożliwa z powodu częstych i ostrych kontroli policyjnych przeprowadzanych wśród pokątnych handlarzy. Te wyjaśnienia nikogo nie uspokajają, nastroje nie cichną jeszcze przez jakiś czas.

Karl Denke pochowany zostaje na cmentarzu w Münsterbergu 31 grudnia o świtaniu. W pogrzebie asystuje policja i miejscowy urzędnik. Lokalny dziennikarz gazety Münsterberger Zeitung daje wyraz swemu oburzeniu faktem, iż „potwora z piekła rodem” chowa się w poświęconej ziemi, bezczeszcząc teren wiecznego spoczynku dobrych, prawych ludzi. Grób tragicznie zmarłego seryjnego mordercy i kanibala z dzisiejszych Ziębic na Dolnym Śląsku pozostaje nieoznakowany.

Antoni Gąssowski

Przy opracowaniu tekstu korzystałem z publikacji Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego pt: Z ciemnych kart historii Ziębic – masowy morderca i kanibal Karl Denke
fotografie dzięki uprzejmości Katedry Medycyny Sądowej we Wrocławiu

Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2016 rok

2 komentarze

  1. Olivier nie karze się dwa razy prosić. Karać czy kazać? Jeśli kazać to powinno być każe. Homonimy ją zmorą słowników w edytorach tekstu.

  2. Trudno oswoić się z takimi strasznymi wydarzeniami. Wydaje mi się, że Karl Denke nie zabijał żebraków bo to go podniecało. Kierowały nim raczej pobudki ekonomiczne. Po przegranej wojnie w Niemczech był kryzys gospodarczy i olbrzymia inflacja. Na podstawie zeznań sąsiadów można się domyślić, że Denke był rzeźnikiem. Gdy zabrakło świń potraktował żebraków jako surowiec do kontynuowania swojego fachu. Wykorzystywał ciała zabitych. Mięsem handlował, z tłuszczu robił mydło, ze skóry paski i sznurowadła. Jako rzeźnik pewnie nie miał wielkich skrupułów by zabić obcego człowieka. Nie dziwię się, że po ujawnieniu sprawy we Wrocławiu ludzie na widok wieprzowiny dostawali torsji. Ja kiedyś zostałem poczęstowany kiełbasą z nutrii. Smakowała mi do czasu, kiedy dowiedziałem się z czego jest zrobiona. 🙂

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.