W maju 1895 r., we wsi Töppendorf – w połowie drogi między dzisiejszym Bolesławcem a Złotoryją – urodził się człowiek, który, posługując się szesnastowieczną recepturą, sporządził maść na latanie. Wtarł ją w swoje ciało i – jak potem wielokrotnie zapewniał – odleciał na sabat czarownic. Nazywał się Will-Erich Peuckert. Był etnologiem, jednym z najwybitniejszych badaczy europejskich tradycji ludowych, jacy kiedykolwiek chodzili po Ziemi.

Od średniowiecza wśród prostego ludu krążyły, powtarzane ze zgrozą, opowieści o sabatach, na których czarownice spółkują z szatanem. Nigdy nie brakowało takich, którzy widzieli je, jak leciały, ściskając udami kije od mioteł. Nie tylko same wiedźmy, ale też przedmioty posmarowane ich magiczną maścią unosiły się w powietrzu. W „Mistrzu i Małgorzacie” Michaiła Bułhakowa lata nawet zamieniony w wieprza ponurak Mikołaj Iwanowicz. Natasza, służąca Małgorzaty, wtarła mu odrobinę diabelskiego specyfiku w czoło, naga wskoczyła na świński grzbiet i pognała za swą panią na bal u szatana. Oburzony takim traktowaniem Mikołaj Iwanowicz prosił później Behemota, aby „w celu okazania żonie” wydano mu zaświadczenie, gdzie spędził noc. „Zaświadcza się niniejszym, że okaziciel niniejszego zaświadczenia, Mikołaj Iwanowicz, spędził wyżej wymienioną noc na balu u szatana, gdzie został zaangażowany jako środek lokomocji i… otwórz, Hella, nawias, a w nawiasie napisz „wieprz” – podyktował potulnie Behemot.

Wiele mil w powietrzu

A co się dzieje z twardo stąpającym po ziemi naukowcem po posmarowaniu jego czoła i pach maścią czarownic? Odpowiedź przynosi wydane w Stuttgarcie w 1961 r. dzieło „Die Hexen und ihre Welt” autorstwa hiszpańskiego antropologa Julio Caro Baroja. Will-Erich Peuckert dopisał do niego wstęp i jeden rozdział, w którym wspomina szalony eksperyment. Poddał mu się, razem z przyjacielem, w 1927 roku, najprawdopodobniej podczas studiów we Wrocławiu. Wpadły im w ręce zapiski włoskiego lekarza, Jana Baptysty della Porty z końca XVI wieku. Zafascynowany wiedzą tajemną neapolitańczyk, w blasku inkwizycyjnych stosów, ryzykując życie, spisał wydartą czarownicom recepturę magicznej maści umożliwiającej latanie. Peuckert z kolegą zdobyli wszystkie potrzebne składniki i, stosując się do wskazówek della Porty, utarli z nich smarowidło, którym następnie natarli swoje ciała. -Śniliśmy dzikie sny – zapisał etnolog w „Die Hexen und ihre Welt”. – Przed moimi oczami tańczyły potwornie zniekształcone ludzkie twarze. Nagle poczułem, że lecę wiele mil w powietrzu. Wielokrotnie wznosiłem się i opadałem. W końcowej fazie miałem wizję orgiastycznej uczty pełnej groteskowego wyuzdania.

Maść do latania

Sen o locie trwał 20 godzin. Will-Erich Peuckert i jego przyjaciel omal nie przypłacili eksperymentu życiem. Obudzili się odwodnieni, z wyschniętymi ustami i bólem głowy, jak po całonocnym pijaństwie, choć do przyrządzenia maści do latania nie używa się alkoholu.

Jeśli naukowcy postępowali zgodnie z recepturą della Porty, to do kociołka z rozgrzanym tłuszczem wrzucili raczej sprowadzany z Chin iaogulan, odwar z pestek brzoskwini, silnie trujący szalej, sok krzewu maniokowego, „treść laurową, której odrobina wpuszczona do ucha lub na język zabija jak piorun”, korzeń halucynogennego bielunia-dziędzierzawy, jad żmii, krew nietoperza i końską spermę. Choć najprawdopodobniej trzy ostatnie składniki Peuckert z przyjacielem sobie darowali, bo, w odróżnieniu od silnych ziołowych środków psychoaktywnych, to wyłącznie dodatek „dla smaku” – ma siać grozę, robić wrażenie czarnej magii i w ten sposób odstręczać przypadkowe osoby od używania maści.

Dzieci-kwiaty

W momencie ukazania się książki Julio Carlo Baroja Will-Erich Peuckert nie był już szalonym studenciakiem. Miał 66 lat, szereg ważnych publikacji na koncie, a w kręgach uniwersyteckich uchodził za autorytet w sprawach śląskich baśni i legend. Niemieckie media zaczęły rozpisywać się o nim, odkąd w 1959 na wykładzie w Bremie omówił zastosowanie substancji halucynogennych w maściach stosowanych przez czarownice i przyznał się do młodzieńczego eksperymentu z recepturą della Porty. Jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała program pokazujący Peuckerta, jak w piwnicy domu przygotowuje przed kamerą średniowieczną miksturę na latanie. Z dzisiejszej perspektywy można uznać, że jego popularność w jakiejś mierze antycypowała hipisowską rewolucję w zachodniej kulturze, nadejście epoki dzieci-kwiatów, gdy upowszechniło się stosowanie LSD i innych środków zmieniających świadomość.

Noc Walpurgii

Maść nie zamieniła Peuckerta w ptaka, ale jej składniki wywołały w głowie naukowca halucynacje i omamy podobne do tych opisywanych w magicznych księgach. Zgodnie z germańskimi mitami w Noc Walpurgii – z 30 kwietnia na 1 maja – czarownice w całych Niemczech nacierały się taką lub podobną maścią, aby dotrzeć na doroczny sabat w górach Harz, gdzie diabeł odcisnął w skale swe kopyto.

Może dlatego niemieccy biografowie chętne podkreślają, że Will-Erich Peuckert pojawił się na świecie krótko po Nocy Walpurgii, 11 maja 1895 roku. Dość prozaicznie zabrzmi w tym kontekście informacja, że był synem urzędnika pocztowego, a nie diabła i czarownicy. Dzieciństwo spędził we wsi Töppendorf. Tajemniczej. Dziś zostało po niej nieco zmurszałych fundamentów i kilkanaście rozrzuconych wśród pól gospodarstw tworzących kolonię Garnczary, część długiej jak końska kiszka Olszanicy. Przy głównej drodze przetrwał też pomnik upamiętniający sześciu miejscowych chłopaków, którzy oddali życie za swą ojczyznę podczas I wojnie światowej.

Wór schwenckfeldystów

Dr Przemysław Wiater – kustosz Domu Carla i Gerhardta Hauptmannów w Szklarskiej Porębie – w szkicu o Peuckercie pisał, że to tutaj ukształtowały się jego niezwykła wyobraźnia i wrażliwość. „Na przedgórzu śląskich gór, pośród chłopskich osad Muszyny, Radziechowic, Okmian, Radziechowa, Olszanicy, Zagrodna i Jurkowa (…) marzyciele i sekciarze wyrastali jak grzyby po deszczu i nie dawali się wytępić” – przypomina dr Wiater, cytując fragment rozprawy Johanna Christopha Hoffbauera. Biegając po łąkach, chłopiec musiał nieraz zapatrzeć się na stożek Ostrzycy, o który – jak głosi śląska legenda – zahaczył szatan, gdy czterysta lat temu niósł w worze do piekła wyznawców mistyka i teologa Caspara Schwenckfelda. Babka opowiadała mu, jak przez dziurę w worku schwenckfeldyści powyskakiwali na ziemię i rozpierzchli się po okolicy. Diabeł dał uciekinierom spokój, ale ludzie nie – na skutek jezuickich prześladowań cała wspólnota wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie trwa po dziś dzień.

Luftwaffe i lewitowanie

Will-Erich Peuckert dostał staranne wykształcenie. Rodzice posłali chłopca do prywatnej szkoły podstawowej w Kowarach, a potem do seminarium pedagogicznego w Bolesławcu. Gdy je ukończył, wybuchła I wojna światowa i, jak wielu rówieśników – Reinhold, Gustav, Johann, Willi, Oskar i Herman z pomnika w Garnczarach – dziewiętnastoletni Will-Erich Peuckert został zmobilizowany na front. Służył w służbach meteorologicznych Luftwaffe. Krótko. Ranny, trafił na rekonwalescencję do uzdrowiska w Świeradowie Zdroju, a następnie przez 6 lat uczył w szkole podstawowej we wsi Wielka Izera. Już w tamtym okresie silnie pociągała go astrologia, alchemia, magia, zielarstwo, wiedza hermetyczna i heretyckie kulty. Przemierzając Karkonosze, chłonął legendy o walońskich poszukiwaczach skarbów oraz śląskich mistykach z epoki renesansu. Jeden z nich – Hans Rischmann, prorok ze Staniszowa – wygłaszając swe przepowiednie, lewitował nad szczytem Witoszy. Opowiadano, że gdy w Rischmanna wstępował duch, jego ciało, nawet przyduszone głazem, potrafiło unieść się w powietrze.

Politycznie niewiarygodny

Trzynaście lat, od 1922 do 1935 roku, spędził Peuckert we Wrocławiu. Studiował germanistykę, historię i archeologię, a potem wykładał w Akademii Pedagogicznej i na uniwersytecie. Książki oraz artykuły, które publikował, zbudowały mu pozycję wybitnego ludoznawcy, jednego z największych badaczy europejskich baśni i legend. W 1932 roku Uniwersytet Wrocławski przyznał mu tytuł profesora. Will-Erich Peuckert nie miał jeszcze wówczas nawet czterdziestki! Pochłaniało go uniwersum śląskich mitów, wymykające się przyuczonemu do racjonalizmu rozumowi. A jednocześnie, z każdym rokiem, profesor Peuckert coraz dobitniej sygnalizował dystans od szaleństwa opanowującego III Rzeszę po dojściu Adolfa Hitlera do władzy. Nieufność nazistów wzbudziła wydana w 1931 roku praca „Volkskunde des Proletariats”, w której krytycznie oceniał warunki życia wrocławskich robotników. Wbrew propagandzie III Rzeszy, w kolejnych publikacjach Will-Erich Peuckert z szacunkiem odnosił się do kultury i tradycji żydowskiej. Zadenuncjowany ministrowi nauki jako „politycznie niewiarygodny”, 13 maja 1935 roku został usunięty z uniwersytetu i pozbawiony prawa do wykładania na jakiejkolwiek niemieckiej uczelni.

Księgi zakazane

Wrócił wówczas na swe rodzinne Pogórze Kaczawskie, zaszył się w Leszczynie koło Złotoryi i oddał bez reszty pracy naukowej oraz literackiej. Pisał dużo – o mrocznej, pogańskiej podszewce ludowych zwyczajów i obrzędów, o białej i czarnej magii, o naukach tajemnych, sabatach czarownic, diabłach, demonach, ale też o fascynujących ludziach, którzy mieli odwagę poddawać w wątpliwość porządek świata. Will-Erich Peuckert jest autorem monografii braci Grimm, lekarza-poety Angelusa Silesiusa, Paracelsusa, Mikołaja Kopernika, pisarza Sebastiana Francke. To, co pisał, było tak wywrotowe, że w 1942 roku Ministerstwo Kultury III Rzeszy wciągnęło jego książki na indeks i surowo zakazało ich recenzowania.

Baśń o Peuckercie

Łatwość, z jaką Peuckert przez całe swe życie „unosił się” ponad ziemią, długo pozwalała mu ignorować straszliwą wojnę, jaką Niemcy wydali światu. Ta w końcu podeszła jednak pod próg jego domu. Zimą 1945 roku starzy ludzie w okolicach Trupienia (Trumiennej Góry) płonęli w stodołach i ginęli pod artyleryjskim ostrzałem. 12 lutego, gdy Rosjanie wkraczali do Wilkowa i Złotoryi, Will-Erich zostawił wszystko, łącznie z bezcennym księgozbiorem, zabrał żonę i uciekł do lasu. W plecaku mieli tylko chleb, resztkę świątecznej pieczeni i odrobinę bielizny na zmianę. Wtedy ostatni raz widział Śląsk na własne oczy.

Szczęśliwie zdołali przedrzeć się z Gertrudą na zachód, ale w powojennych Niemczech Will-Erich Peuckert długo nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. W końcu został „profesorem od czarownic” („Hexenprofesor”) na uniwersytecie w Getyndze, gdzie do 1959 roku kierował katedrą etnologii i duchowości. Ostatnie lata życia spędził w osamotnieniu, w wiejskiej chacie w Mühltal koło Darmstadt. Za sprawą takich anegdot, jak tamta młodzieńcza o narkotycznej podróży na sabat, wydaje się dziś postacią z baśni, kimś pokrewnym lewitującemu Rischmannowi ze Staniszowa lub nieziemskiemu Angelusowi Silesiusowi. Kimś takim, jak bohaterowie ludowych legend i podań, które spisywał aż do śmierci.

Zmarł 25 października 1969 roku. Zabił go, podobno, udar mózgu. Choć, kto wie? Może tylko znów wtarł cudowną maść w pachy i poleciał śnić w stronę swoich Garnczar?

Piotr Kanikowski

FOT. WIKIMEDIA.ORG

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.