Swoje życie dzieli na dwa podstawowe etapy: przed kotami i z kotami. Dwa małe czarne zwierzątka przewróciły mu wszystko do góry nogami. – W okresie przed kotami, przyznam, lubiłem pospać, teraz nie mam żadnych szans. Pobudkę mam o piątej, w lepszym przypadku o szóstej – mówi Piotr Kanikowski, dziennikarz ze Złotoryi. Chyba się nie skarży, trudno ocenić. Nie jest pewien, czy wystarczy mu inwencji do wymyślania kolejnych zabaw dla kotków, czy będzie miał o czym pisać?

Marta i Lena (siostrzenice autora, przyp. M.K.) podarowały mi P.Z.P.P.W.K. (Podręczny Zestaw Przetrwania Początkującego Właściciela Kotków), składający się z: „poprawiających nastrój i stan zdrowia” plasterków na zadrapania (P.N.Z), sznurka do krępowania kotków (S.D.K.K.), uszu do maskowania się (U.D.M.S.), kuleczki do kulania (K.D.K I), kaczuszki do kąpieli (K.D.K II) oraz trzech samoprzylepnych tatuaży na czarną godzinę w osobnym pudełeczku (po miętuskach) podpisanym „METAMORF-OZA”. Tatuaże pozwolą mi – jak głosi spisana przez dziewczyny kilkunastronicowa „Instrukcja” – rzucić wszystko i zostać marynarzem, jeśli P.Z.P.P.W.K. zawiedzie. To jednak ostateczność, coś jak fiolka z cyjankiem zaszyta w płaszczu, z nadzieją, że nigdy nie zdarzy się potrzeba rozprucia szwu.*

Wszystko zaczęło się od kwilącej torby plastikowej, zawieszonej na płocie siostry Piotra – Małgorzaty. Ktoś podrzucił w ten sposób dwa maleńkie, czarne kotki. Walczyły o życie, odstawione od maminego kociego mleka. Kociaki zostały wykarmione smoczkiem, przeżyły. – Ocaleńcy – mówi o zwierzątkach Piotr Kanikowski. Od początku szukano dla nich nowego domu, bo jeden z domowników siostry miał alergię na kocią sierść. Kotami zainteresowała się Anna Schiller, córka słynnego Leona Schillera, reżysera teatralnego i radiowego. Ostatecznie jednak zrezygnowała. Dalsze poszukiwania nowego domu nie przyniosły rezultatów. – Czytałem ogłoszenia na różnych portalach. Ileż tam jest ofert oddania kotów! Czasami miałem wrażenie, że nie wystarczyłoby ludzi na świecie, by przygarnąć wszystkie kotki z tych ogłoszeń – opowiada dziennikarz. W ten sposób Ginger i Fred, jak zostały nazwane przez rodzinę siostry (prawdopodobnie wpływ oglądania starych filmów z Ginger Rogers i Fredem Astaire’m, przypuszczenie złotoryjskiego dziennikarza), brat z siostrą trafiły do Złotoryi, do 64-metrowego mieszkania w bloku.

– Przewróciły mi życie do góry nogami. To one rządzą w moim mieszkaniu, ustalają, kiedy wstaję, kiedy pracuję, kiedy jem – mówi Piotr.

Jako właściciel nieciekawego mieszkania, w którym przebywają dwa śmiertelnie znudzone koty, czuję przymus zapewnienia im rozrywki. Dlatego jakiś czas temu udałem się do sklepu z tanim asortymentem made in China z zamiarem nabycia wskaźnika laserowego (do zabawy z kotami, przyp. M.K.).

Piotr Kanikowski to znany w Złotoryi i Legnicy dziennikarz, pracujący w tej profesji ponad 30 lat. Oprócz dziennikarskiej orki, dawniej w dzienniku, obecnie w lokalnym portalu, od lat tworzy również literaturę i poezję, książki, bajki dla dzieci, wiersze. Jego książkę pt. „Kurzowe smoki” o dojrzewaniu chłopca w PRL, zrecenzowało jedno z najbardziej prestiżowych wydawnictw w Polsce. Wydawnictwo zaproponowało rozwinięcie pewnych wątków i powieść czeka na dokończenie. Inna interesująca książka, „Mimikra”, o człowieku z przezroczystą skórą, jest, według autora, jeszcze niedoskonała, by zasłużyć na wydawniczą recenzję. – Zapewne w wydawnictwach takich autorów jak ja mają na pęczki – przypuszcza Piotr Kanikowski. Napisał również „ciąg dalszy” słynnej powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”, gdzie cała świta Wolanda, szatana w ludzkiej postaci pojawia się drugi raz na Ziemi, tym razem w Polsce, w czasach współczesnych.

64 metry kwadratowe plus balkon, nieciekawe meble, jeden nudny facet, zero myszy, zero much, szczątkowe ofirankowanie okien…

Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku złotoryjski dziennikarz wziął udział w zabawie zaproponowanej przez tygodnik „Polityka”, aby czytelnicy napisali książkę pod kierunkiem pisarza i felietonisty, Jerzego Pilcha. Ten znany i ceniony już wówczas autor napisał na początek kilka zdań, a czytelnicy mieli za zadanie rozwinąć historię. Do Pilcha nadeszło tak dużo propozycji, że ten zdecydował się rozdzielić powieść na dwa odrębne tory. Jednym z wyróżnionych przez pisarza autorów, który zaproponował najciekawszy fragment, był właśnie złotoryjski dziennikarz. – Trochę podszedłem Pilcha, zastosowałem jego frazę, styl pisania i pewnie dlatego wybrał zaproponowany przeze mnie fragment czytelniczej powieści – wspomina dziennikarz, który słowo „skromność” mógłby sobie wytatuować na czole.

Swego czasu tylko Piotr Kanikowski mógł ze znawstwem przybliżyć lokalnym czytelnikom świat poezji i twórców zapraszanych na festiwal „Port Legnica”, który to festiwal okazał się na tyle popularny, że jego organizator, Artur Burszta, przeniósł imprezę do Wrocławia, jako „Port Wrocław” (Legnica okazała się zwyczajnie za ciasna dla tylu poetów i ich miłośników, których festiwal przyciągał).

W salonie mucha wylądowała na ścianie nad oknem, wystarczająco wysoko, aby Gigi i Fred nie mogły do niej doskoczyć. Koty, oczywiście, próbowały, a gdy dotarło do nich, że cel znajduje się poza zasięgiem, przysiadły na parapecie z głowami zadartymi do góry. Czekały. Mucha nie rwała się do lotu. Coś tam sobie po muszemu robiła. Lizała nóżki albo obciągała skrzydełka. Prowokacyjnie. Więc w końcu Ginger i Fred położyły się, udając, że może sobie robić co chce, bo – jeśli o nie chodzi – już po zabawie.

Piotr Kanikowski prowadził dawniej blog i fotoblog. Teraz zaczęła się kocia przygoda. Dziennikarz na tyle interesująco, zabawnie i przekonująco opisał swoje pierwsze doświadczenia z czarnymi przyjaciółmi, że znajomi zachęcili go do pisania kolejnego bloga o zabawach z kotami. Być może powstanie z tego książka, zresztą pięknie ilustrowana przez siostrzenicę Piotra, uzdolnioną plastycznie młodziutką Martę Grzegorczyk. W tym celu zorganizował zbiórkę pieniędzy na zrzutka.pl. Finanse były mu potrzebne na honorarium dla ilustratorki, opłacenie swojego czasu na pisanie bloga i, rzecz jasna, zabawki dla kotów. – Potrzebowałem jakiegokolwiek zobowiązania, bata do kontynuacji bloga, do regularności ukazywania się kolejnych odcinków – przyznaje Piotr Kanikowski. Z proponowanych sześciu tysięcy złotych zebrał ponad dwa tysiące od wielbicieli kotów i jego twórczości. Mało, ale blog ruszył z literackim perełkami Piotra i zdjęciami jego autorstwa, głównie w wersji czarno-białej, choć czasem autor zaznacza kolorem jakiś istotny szczegół ze zdjęcia. Ukazało się już 29 odcinków. Czasem wpisy są dwujęzyczne – znajomy Piotra, prawnik z wykształcenia, tłumaczy je na język angielski, bo lubi „pobawić się” tłumaczeniem literackiego języka autora i jego humoru. Dzięki temu jest już odzew z zagranicy, czytelnicy proszą o więcej.

Wśród atrakcji, jakie mogą się zdarzyć w nudnym mieszkaniu – bez much, bez myszy, z dwoma czarnymi kotami, przynoszącymi pecha – wcale nie ostatnią jest wdepnięcie w pinezkę. Dlatego po przekroczeniu progu należy wykazać się czujnością, przestrzegać zasad BHP i stosować obuwie domowe o grubej i twardej podeszwie.

– W moim rodzinnym domu na wsi od zawsze były zwierzęta: koty, psy, króliki, ale też sarna i gołąb pocztowy, którego mój tato znalazł, a który potrzebował pomocy. Jestem przekonany, że współżycie zwierząt i ludzi na wsi jest naturalne. Gorzej jest w mieście, gdzie zwierzęta są trzymane w domach, jak w moim przypadku. Fred i Ginger nie znają nawet moich sąsiadów. Każda wyprawa na klatkę schodową to dla nich wielka przygoda. Zobaczą sąsiada i po prostu się boją. Wymyślam im zabawy, choć mam wrażenie, że to raczej one bawią się mną. Nie wiem, na ile wystarczy mi inwencji i czy opisywanie zabaw będzie interesujące dla czytelników. Daję się nieść tej rzece. Zobaczymy, jak to się będzie zmieniać – mówi Piotr Kanikowski, który ostatnio zbudował nawet równoważnię dla zwierzątek, deseczkę opartą na dwóch stosach z książek.

Pomyślałem, że kupię kotom suszone szprotki, bo wyglądały w miarę wesoło jak na swoje położenie – po dwie lub trzy sztuki na pysk, nie więcej. Ale mnie poniosło, gdy usłyszałem, że są na wagę. Prosząc o 15 deko, nie zdawałem sobie sprawy, jak niewiele waży ryba pozbawiona wody.

– Czy ludzie powinni mieć zwierzęta? – pytam prowokująco blogera. Wszystko w moim pytaniu jest źle. Po pierwsze, sądzi Piotr, mieć, czyli posiadać, a to tworzy z definicji relację człowieka do rzeczy, nie do żywej istoty. Piotr nie uważa się za właściciela dwóch kotów, tym bardziej że, jak się zdaje, to one zawłaszczyły jego życie. – No to jakie słowo proponujesz? Pojedynczego słowa Piotr nie znajduje, proponuje natomiast zestaw słów: „życie z kotem” lub „życie z psem”. Rzecz jasna, że ludzie winni otaczać się zwierzętami, uczy to wrażliwości i odpowiedzialności za drugą istotę. – Gigi, Fred i ja jesteśmy na siebie skazani – zauważa.

– Zastanawiam się nad zwiększeniem socjalizacji kotów. Może kupię im szelki i zacznę wyprowadzać na spacery, aby mogły poznawać świat? Tak, chyba tak zrobię – mówi Piotr Kanikowski.

*Kursywą zaznaczyłam fragmenty odcinków bloga Piotra Kanikowskiego pt. Głupie zabawy są głupie, Gigi, Fred, Pjotruska i 64 m2 z balkonem, całość można znaleźć na:

https://pjotruska7.wixsite.com/zabawy

Marlena Kovařík

2 komentarze

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.