Góry Kruszcowe, zwane też Rudawami (po niemiecku Erzgebirge), rozciągają się na pograniczu saksońsko-czeskim, na południe od odcinka autostrady E-40 między Dreznem a Chemnitz. Dojazd z Jeleniej Góry, mimo że trzeba pokonać nieco ponad 200 km, dzięki autostradowej „czwórce” jest dość łatwy. Z granicy jedziemy w kierunku Drezna, omijamy stolicę Saksonii i na zachód od niej zjeżdżamy z autostrady, kierując się na Freiberg. A tam, zwłaszcza w okresie adwentowym, czekają na nas bajeczne wrażenia.

Terra mineralia

Tak, z łacińska, reklamuje się na autostradowych tablicach z informacjami dla turystów ponad 40-tysięczny Freiberg. Miejscowość zasłynęła w II poł. XII w., gdy w jej okolicach odkryto zasobne złoża srebra. Trwająca przez wieki eksploatacja szlachetnego kruszcu stanowiła podstawę bogactwa i znaczenia elektorów saksońskich w Europie, do tego stopnia, iż jeden z nich sięgnął w końcu po królewską, polską koronę – chodzi oczywiście o Augusta II Mocnego – a marzył o koronie cesarskiej.

Dla Freibergu górnictwo srebra oznaczało rozkwit, bogactwo i wielkie poważanie dla gwarków, którym władcy Saksonii zlecali tak prestiżowe prace, jak na przykład wykopanie studni w strategicznie położonej twierdzy Koenigstein nad Łabą, na czesko-saksońskim pograniczu. „Inwestycja” przetrwała do naszych czasów, liczy sobie 152,5 m głębokości i jest drugą studnią pod tym względem w Europie, po liczącej sobie 176 m głębokości studni na zamku Kyffhausen w Turyngii.

W 1765 r. powstała we Freibergu pierwsza w świecie wyższa uczelnia górnicza, która istnieje do dziś. Początkowo kształcono tam specjalistów w dziedzinie wydobycia srebra, lecz w XIX i XX stuleciu rozpoczęła się na dużą skalę w Rudawach eksploatacja innych kruszców: miedzi, cyny, a przede wszystkim cynku i ołowiu. W tamtejszej Bergakademie w XIX w. kształciło się wielu polskich geologów i inżynierów górnictwa, kiedy dostęp do tego typu kształcenia był pod zaborami mocno utrudniony.

Mimo że ostatnią kopalnię w okolicach Freibergu zamknięto w 1968 r., miasto z pietyzmem kultywuje tradycje górnicze. Grudzień – czas adwentu – to także okres parad z udziałem orkiestr górniczych oraz poszczególnych bractw gwareckich, odróżniających się strojami, na czele których zazwyczaj idą, w tradycyjnej bieli, górnicy srebra. Nie sposób opisać takiej parady – trzeba wziąć w niej udział.

Na co dzień Freiberg chlubi się dwoma muzeami: w Muzeum Miasta i Górnictwa przedstawiono historię górnictwa oraz hutnictwa w Górach Kruszcowych, m.in. poprzez artefakty obrazujące życie codzienne gwarków i hutników w dawnych wiekach. Z kolei przebogate zbiory geologiczno-mineralogiczne znajdziemy w Muzeum Górnictwa i Mineralogii przy Akademii Górniczej. Warta uwagi jest również kolekcja w niedalekim zamku Freundenstein, gdzie zgromadzono 3500 okazów mineralogicznych. Trzonem tych zbiorów jest depozyt dr Eriki Pohl – jedna z największych prywatnych kolekcji mineralogicznych świata.

Neuhausen – świat dziadków do orzechów

Na południowy wschód od Freibergu, w malowniczym górskim otoczeniu leży maleńka wieś Neuhausen, do której turyści ciągną jednak jak muchy do miodu, gdyż tam znajduje się jedno z największych na świecie, obok amerykańskiego Leavenworth i włoskiego Tarentu, muzeum dziadków do orzechów.

Na powierzchni około 400 m kw. ulokowano 5500 tych przyrządów! Pochodzą z różnych wieków, a najstarszy w zbiorach to szwajcarski, drewniany dziadek do orzechów, wykonany na początku XVII w. Kunsztownie wyrzeźbiony, ma wygląd autentycznego dziadka, z wąsami, długą brodą i wielkimi zębiskami. W zbiorach znajduje się też najmniejszy na świecie dziadek do orzechów, zapisany w Księdze Rekordów Guinessa, o długości 4,7 mm – oczywiście żadnego orzecha nim nie rozłupiemy, a obejrzeć można go tylko z pomocą lupy. Z kolei na zewnątrz stoją olbrzymy – dziadki pod postacią żołnierzy, z których jeden liczy sobie 5,87 m wysokości, a drugi – aż 10 m! Również uhonorowano ich wpisem do Księgi Guinessa.

Mimo iż dziadek do orzechów może być wykonany zarówno z drewna, jak i metalu, w muzeum w Neuhausen większość tych przyrządów jest drewniana. Ma to związek ze świetnymi tradycjami snycerstwa saksońskiego, a istne bogactwo wyrobów z drewna, także tych ściśle związanych z adwentem, jak np. świeczniki adwentowe czy piramidy, znajdziemy w pobliżu, po około 10 minutach jazdy.

Kurort Seiffen

Mieszkańcy wioski rozłożonej na stokach gór i w dolinie przecinającego je potoku niegdyś zajmowali się górnictwem. Śladami po tym zatrudnieniu są tzw. Huthauser, czyli, w wolnym tłumaczeniu, domy-czapki – średniowieczny górnik, gdy odkrył obiecującą żyłę kruszcu, budował nad nią domostwo, przykrywając nim miejsce wydobycia jak czapką. Seiffen słynęło zwłaszcza z wydobycia cyny.

Około 200 lat temu zaczęto wyrabiać tu zabawki z drewna, zwłaszcza te typowe dla okresu Bożego Narodzenia – renifery, aniołki… Już w 1852 r. powstała szkoła zawodowa, kształcąca fachowców w dziedzinie wyrobu drewnianych zabawek, a tradycje te bujnie rozwijają się do dzisiaj.

Warto przyjechać do Kurortu Seiffen pod wieczór. Chociaż w okresie adwentu całe Niemcy rozświetlone są blaskiem tradycyjnych Schwiboggen, czyli świeczników adwentowych, zjawiając się tutaj, w zagubionej pośród gór miejscowości, wchodzimy w sam środek bajki.

Dookoła światła – ulice oświetlone gustownymi latarenkami, których kolorowe szybki prezentują typowe dla manufaktur w Seiffen wzory zabawek. Światłem promieniują okna wystawowe sklepów z zabawkami, no bo przecież kunsztowne, drewniane cudeńka trzeba odpowiednio wyeksponować. Na ścianie domu, gdzie znajduje się warsztat produkujący świeczniki adwentowe, pyszni się wielki łuk, rozjaśniony 10 punktami świetlnymi. Długość cięciwy owego Schwiboggen liczy sobie co najmniej pół metra. Dzieci wspinają się na zbocze wzgórza, gdzie stoi drewniany renifer, by koniecznie zrobić sobie zdjęcie ze zwierzakiem…

Tłok panuje w miejscowych sklepikach, obsługa dwoi się i troi, bo autokary z grupami turystycznymi oraz goście indywidualni dotarli w tę grudniową niedzielę z Saksonii, Turyngii, Hesji, no i oczywiście z Polski oraz Czech, które leżą tuż za górami, w odległości około 5 km w linii prostej. Kupujący cieszą się, gdyż ceny gustownych wyrobów są zdecydowanie niższe niż na słynnym jarmarku drezdeńskim. Sprzedawczyni ma jednak czas, by zainteresować się, gdy informuję, że przyjechałam z Karkonoszy (czyli Riesengebirge), czy u nas jest śnieg. – Jeszcze nie, ale będzie. U was też – śmieję się. – Frohliche Weihnachten – słyszę w odpowiedzi. Również życzę wesołego, szczęśliwego Bożego Narodzenia.

Tekst i zdjęcia: Ewa Kiraga-Wójcik

Archiwum Nowin Jeleniogórskich

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.