– Upierasz się, aby nie upubliczniać swojego nazwiska. Dlaczego? Czego się obawiasz?

– Niczego. Po prostu nie chcę mojej decyzji nadawać charakteru jakiejś publicznej demonstracji, nie chcę też robić przykrości moim bliskim. Z tego powodu będę starał się nie podawać szczegółów, które pomogłyby mnie zidentyfikować. To bardzo osobista sprawa. Nie zależy mi, żeby zyskać opinię walczącego z Kościołem katolickim. Po prostu utraciłem sens w wiarę przynależności do tej organizacji, choć wciąż wierzę w to, że świat nie jest bytem samoistnym, a jego praprzyczyną jest Bóg, pozytywna energia sprawcza. Moja decyzja jest, tak to rozumiem, przejawem uczciwości. Po cóż jakiejś organizacji członek, który nie podziela wielu poglądów, metod działania i stracił zaufanie do jej szefów?

– Wychowałeś się w rodzinie katolickiej…

– Jak większość z nas. Bardzo typowy model uczestnictwa w życiu religijnym. Święta, obrzędy, śluby, pogrzeby, coniedzielna msza święta, lekcje religii, wtedy jeszcze w salkach katechetycznych. Zwykłe bezrefleksyjne trwanie w systemie w jakim się wyrosło i dojrzewało. Mówi się o tym tradycja. Oczywiście z czasem przychodzi głębsza refleksja. Wtedy do człowieka docierają niekonsekwencje i zawiłości wiary, pytania o sens wszechobecnego cierpienia, niesprawiedliwości w sytuacji, kiedy nad światem swoją pieczę roztacza absolutne Dobro. Tłumaczymy to niezbadanymi wyrokami boskimi, mądrością, której my maluczcy nie przenikamy. To duży problem i dla teologów i dla zwykłych ludzi. Miałem w swoim życiu okres głębszego zaangażowania. Dużo wtedy czytałem Biblię, sięgałem po teksty św. Tomasza z Akwinu, św. Augustyna, po rozmaite rozważania współczesnych chrześcijańskich myślicieli. To jednak minęło jak rodzaj hobby, a ja wróciłem do zwykłego ceremonialnego modelu wiary, która porządkuje rodzinną codzienność. Jak każdy chyba trafiałem na rozmaitych spowiedników. Byli wspaniali, mądrzy, dobrzy i byli śledczy dociekający szczegółów cielesnych przewin, przybierający w imieniu Boga karcący, kategoryczny ton. Nie raz myślałem wtedy, że protestanckie podejście do spowiedzi jest uczciwsze, skuteczniejsze i mądrzejsze, bo mniej odrzucające.

– Twoje doświadczenia są dość typowe. Wielu podobnych tobie, wątpiących z tych czy innych względów, pozostaje w Kościele katolickim…

– To prawda. Ja też pozostawałem w nim przez czterdzieści kilka lat mojego dorosłego świadomego życia. A przecież czytałem w tym czasie „Boga urojonego” Dawkinsa, poznawałem historie księży, którzy nimi być przestali, a potem opisali swoje przykre doświadczenia. Słyszałem od rodziny na wsi o gorszących przykładach łamania celibatu przez wiejskich proboszczów itp. Śmieszył mnie trochę udział księży w święceniu absolutnie wszystkiego, od kawałka nowej drogi po nową śmieciarkę. W duchu przyznawałem rację tym, którzy wytykają niefrasobliwość państwa w przekazywaniu wielkich kwot na Fundusz Kościelny czy opłacanie katechetów z budżetu. To wszystko nie wywołało we mnie jednak potrzeby zweryfikowania podejścia do Kościoła katolickiego.

– Więc co się stało, że przynależność do wspólnoty katolickiej zaczęła ci przeszkadzać?

– To był proces. Ale zachowanie Kościoła w ostatnich latach dało tyle negatywnych bodźców, że coraz częściej doskwierała mi nawet formalna przynależność. Cyniczny, pazerny, upolityczniony, pyszny i gardzący – tak mi się jawi obraz polskiego Kościoła katolickiego jako organizacji. Okazuje się od jakiegoś czasu, że twarzami Kościoła stali się Tadeusz Rydzyk, prałat Jankowski, biskup Jędraszewski czy biskup Hoser. Ja chciałbym, żeby główny nurt opierał się na sposobie myślenia takich postaci jak nieodżałowani ks. Tischner, biskup Pieronek czy ks. Boniecki i ks. Wiśniewski, których głos dociera do niewielu, a sam Kościół go tłumi. Do tych postaci zaliczyć trzeba jeszcze papieża Franciszka, który przeciwstawia się umiłowaniu bogactwa i obłudzie hierarchów, bucie i skłonności do przemilczania trudnych tematów, tyle, że jest nieskuteczny. Na moją decyzję wpłynęły rzecz jasna doniesienia o pedofilii w polskim Kościele katolickim, o czym przejmująco opowiedzieli bracia Sekielscy w swoim filmie. Poraziło mnie i to, że Kościół nie próbuje na to w sposób wiarygodny zareagować. Mieliśmy dziwne oświadczenia, puste zapewnienia , współobwinianie ofiar, utrudnianie śledztw, co jest możliwe przy obecnej ochronie politycznej. To jest po prostu obrzydliwe. Ksiądz o skłonnościach pedofilskich może się zdarzyć, ale reakcja jego zwierzchników polegająca jedynie na przeniesieniu do innej parafii już zdarzyć się nie ma prawa. Do tego uderzanie w narodowo-katolickie tony przy każdej okazji. Te zastępy umięśnionych narodowo-katolickich aniołów, w koszulkach z żołnierzami wyklętymi albo z hasłem „Bóg, honor, ojczyzna”, krzyczących do innych „wypierdalaj” otrzymujących potem podziękowania od proboszcza za obronę wartości… Nie mogę się utożsamiać z taką organizacją. Marszom równości towarzyszy przesadna retoryka, napędzanie nienawiści i podziałów. Rację mają ci, którzy dowodzą, że dziś polski Kościół katolicki ma niewiele wspólnego z Jezusem i z tym co głosił. Uchodźca, homoseksualista to nie bliźni, a najwyżej elementy zarazy, której trzeba się przeciwstawić, jak trzeba to pobić. Hierarchowie zalecają raczej modlić się za księdza pedofila niż współczuć jego ofierze. Kiedy chodzi o przestępstwa raczej wolą się oddać osądowi boskiemu niż wymiarowi sprawiedliwości. Cwaniactwo, zepsucie, unikanie odpowiedzialności. Gdzie tu miłość bliźniego, ofiarność, dobro? Dodam tylko, że nie chadzam na marsze równości, podobne manifestacje nie podobają mi się, ale nie czuję żadnego zagrożenia ze strony środowisk LGBT i przyznaję im prawo do manifestowania swoich poglądów i postaw, tak jak innym grupom, chcącym wyrazić jakiś pogląd. Kościół nie ma dla mnie dzisiaj autorytetu, co rusz zaprzecza wartościom, które sam głosi, jest narzędziem manipulacji politycznej i toleruje mnóstwo złych zjawisk, choć jako instytucja hierarchiczna ma możliwość przeprowadzania szybkich zmian. Jego sposobem odnoszenia się do trudnych tematów jest milczenie, niezabieranie głosu. Abdykuje z roli pasterza, co najwyżej przyłącza się do takiej czy innej nagonki. Tam, jak widzę, po prostu nie ma dobrej chrześcijańskiej woli. Dziś dla mnie to jest zwykła organizacja polityczna, o dużych wpływach, oparta na rodzaju szantażu moralnym, wykorzystująca potrzebę człowieka do wiary, mistyki. Historia Kościoła katolickiego jest pełna ciemnych kart – od niesienia wiary mieczem, inkwizycji, łajdactw purpuratów, poprzez postawę Piusa XII wobec nazizmu, przestępczą działalność założyciela Legionu Chrystusa po współczesne skandale pedofilskie. Przemilczanie, odkładanie rozliczania zła we własnych szeregach jest częścią tej historii.

– To argumenty historyczne, pozostałe, które pan przytoczył, dotyczą wysokich hierarchów. Na dole w parafiach na ogół odbywa się normalna praca duszpasterska…

– To prawda. Nasz proboszcz to sympatyczny pan, który sprawnie organizuje życie parafii i wygłasza poprawne, mało porywające, ale na szczęście unikające polityki kazania. Nie można mu w zasadzie niczego zarzucić. Ale co z tego? Jest trybikiem maszyny, która zmierza w stronę, w którą ja nie chcę iść. Moja decyzja nie ma z nim nic wspólnego.

– Mówią, że rezygnacja jest porażką, a świat trzeba zmieniać od siebie. Może trzeba było zacząć swoją małą „reformację” w parafii, wśród znajomych?

– Może. Nie czuję się jednak na siłach. Nie mam tyle energii, ani apostolskiego temperamentu. I pewnie przekonania, że moje odczucia muszą stać się powszechnymi. Każdy ma swój rozum, granice odporności, poczucia sensu i poczucia estetyki. Mnie wystarczy, że w sytuacji jaką mam dookoła siebie, podjąłem decyzję, po której mi ulżyło. Nie pozostałem bierny wobec tego z czym się nie zgadzam na swoją indywidualną skalę. Wydaje mi się, że to dużo…

– Jak wygląda proces apostazji od technicznej strony?

– To bardzo prosta procedura. Trzeba dostarczyć do swojego proboszcza oświadczenie z wyraźną wolą opuszczenia Kościoła katolickiego. Trzeba to zrobić osobiście. Jeśli chrztu dokonano w innej parafii niż mieszkamy, trzeba dostarczyć także akt chrztu.

(sad)

Fot.: Pixabay

Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2019

2 komentarze

  1. PiS.Bolszewik.Czekista Odpowiedź

    To straszne rodzić w zimnie, w lesie, na granicy w śpiworze
    Straszne!
    Ale ta kobieta i tak miała szczęście
    Relatywne.
    Ciężarną z Konga – Judith – polscy pogranicznicy przerzucili przez granicę „jak worek śmieci”
    Poroniła
    Nie zabrali jej nawet do szpitala

  2. Też muszę się wypisać z tego szamba. Jedyne co mnie hamuje to fakt, że do kościoła nie chodzę od 25 lat.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.