Żyją wśród nas ludzie, których nazwisk próżno szukać na listach członków zarządów, na czołówkach gazet. Nie przywiązują wagi do państwowych odznaczeń, tytułów, przywilejów. Jednak ich osobowość, dokonania oraz podejście do życia i obowiązków zapisuje się złotymi zgłoskami w pamięci uczniów, wychowanków i wszystkich, którzy dostali cenną szansę kontaktu z człowiekiem tego pokroju. A takim był dr Janusz Januszewski.

Jeden z Jego pierwszych kontaktów z Karkonoszami to praktyka studenta wychowania fizycznego w Funduszu Wczasów Pracowniczych w Szklarskiej Porębie. Trafił pod opiekę pracującej tam wybitnej narciarki, Krystyny Trylańskiej. Dziś owa nestorka przewodników sudeckich i instruktorów narciarstwa wspomina: – Była połowa lat 50. Mój podopieczny, kilka lat młodszy ode mnie, wspaniale zapowiadał się jako narciarz i instruktor. Niesłychanie dokładny, konkretny, dysponujący świetną kondycją fizyczną, wiedzą i autentycznie zafascynowany nartami. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że będzie znakomitym instruktorem.

Po ukończeniu studiów ówczesny magister wychowania fizycznego, Janusz Januszewski został nauczycielem. Z lat pracy w jeleniogórskiej Szkole Podstawowej nr 1 zapamiętał Go Janusz Jędraszko: – Pana Januszewskiego poznałem w 1965 r. Uczył nas wychowania fizycznego. Wprowadził takie formy zajęć, że byliśmy zafascynowani tym przedmiotem i oczywiście Nim: nauczycielem, trenerem oraz wychowawcą. Pamiętam Go jako człowieka z iście żelaznymi zasadami – wymagający, konsekwentny w postępowaniu, niezwykle sprawiedliwy w podejściu do uczniów. Oprócz „normalnego” wuefu prowadził z nami, w ramach szkółki narciarskiej, treningi na nartach. Te wypady w góry pod Jego opieką nauczyły nas pokonywania własnych słabości, uporu, życiowej zaradności. Krótko rzecz ujmując – wychowywał nas na prawdziwych mężczyzn.

– Już po ukończeniu podstawówki – kontynuuje wspomnienia Janusz Jędraszko – pod koniec lat 60. pojechałem na Mazury, na prowadzone przez Niego szkolenie żeglarskie, bo drugą wielką pasją dr. Januszewskiego było żeglarstwo. Pod Jego kierunkiem przeżyłem kolejną męską przygodę, uwieńczoną zdobyciem patentu sternika jachtowego. A na dodatek, wtedy, na Mazurach, Pan Doktor przekonał mnie, że… kaszankę da się jeść!

– Jak On to robił, że ośmio- czy dziewięcioletnie szkraby dawały sobie radę, podchodząc z nartami, nierzadko w kopnym śniegu, zjeżdżając w trudnych zimowych warunkach? Do dziś nie mogę się nadziwić – kręci głową Ireneusz Bogdaszewski, wspominając swego nauczyciela i trenera. – Miał takie podejście do dzieci, że każde w grupie skutecznie pokonywało swe słabości.

Podobnie jak Janusz Jędraszko, pan Irek poznał dr. Januszewskiego w latach 60., jako uczeń SP nr 1 w Jeleniej Górze. – Pan Januszewski miał z nami lekcje wuefu, ale nie tylko. Prowadził też bardzo atrakcyjne zajęcia SKS, czyli Szkolnego Klubu Sportowego – opowiada. – Trenował nas np. w dżudo. Poza tym, w ramach przygotowań do zimy – suche zaprawy, biegi… Odbywały się w niedziele a rodzice nie musieli dodatkowo płacić. Warunek uczestnictwa: sportowy strój. A zimy to już każdy z nas nie mógł się doczekać, bo zaczynały się przecież NARTY!

Wsłuchując się we wspomnienia Ireneusza Bogdaszewskiego sprzed ponad 50 lat, można sobie wyobrazić niespełna 15-osobową grupkę dzieci w wieku 8-12 lat – członków szkółki narciarskiej przy jeleniogórskim Młodzieżowym Domu Kultury. Opłaty niewielkie, więc rodziców stać na narciarskie eskapady dzieci; trzeba było tylko mieć własny sprzęt. Pod opieką dr. Januszewskiego jechali autobusem PKS do Szklarskiej Poręby. Tam (każdy obarczony swym sprzętem) wspinali się stromizną ul. Turystycznej, wyciągiem krzesełkowym wyjeżdżali na Szrenicę i zaczynały się zjazdy. – Jeździliśmy na Hali Szrenickiej, a także w okolicach Łabskiego Szczytu – opowiada pan Ireneusz. – Używaliśmy wyciągów typu „wyrwirączka”. Dzisiejszemu pokoleniu trudno opisać, jak toto działało – śmieje się. – Lina cały czas przesuwała się, więc trzeba było ją złapać i wpiąć się w nią takim kołkiem ze skośnym otworem, specjalnie przygotowanym na tę linę. Jeśli ktoś z grupy nie opanował tego, Pan Doktor nie przejmował się: „Trudno, będziesz podchodził”, mawiał. Każdy szybko więc opanowywał sztukę jazdy na „wyrwirączce”.

– Trenowaliśmy też na Górze Szybowcowej – przypomina sobie pan Irek – a także w Kotle Małego Stawu, przy „Samotni”. Zajęcia odbywały się zazwyczaj w niedziele. Czasem jechaliśmy w góry na 2 dni, z noclegami w schroniskach. Pan Doktor (doktorat obronił pod koniec lat 60.) wyrabiał w nas odporność – zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Miał wielką charyzmę i szalenie imponował nam swymi pasjami – narciarstwem, dżudo, żeglarstwem. Poza tym – wprowadzał nas w narciarski „wielki świat”. Przed różnymi zawodami narciarskimi pomagaliśmy np. rozstawiać tyczki na stoku.

– Jedno trzeba o Nim powiedzieć – podkreśla Ireneusz Bogdaszewski – był świetnym metodykiem jazdy na nartach! Nasza grupka, po kilku sezonach z dr. Januszewskim, jeździła dużo lepiej niż rówieśnicy, a ja osobiście zawdzięczam Mu fakt, że już w wieku 17 lat uzyskałem uprawnienia pomocnika instruktora, a rok później – uprawnienia instruktora narciarstwa zjazdowego PZN. Mogłem więc, już w szkole średniej, pracować jako instruktor w „Aesculapie”, później w klubie „Chojnik”. Bez treningów u Pana Doktora nie byłoby to możliwe. Większość Jego wychowanków pozostała wierna nartom. Nawet teraz, na emeryturze.

Doświadczenia szkółki narciarskiej przy MDK zostały wykorzystane, jak twierdzi Ireneusz Bogdaszewski, przy organizowaniu słynnego „Aesculapa” pod wodzą państwa Rażniewskich. Zaświadcza o tym również Teresa Rażniewska: – Janusz Januszewski bardzo zaangażował się w tworzenie naszego stowarzyszenia i szkoły. Można powiedzieć, że „Aesculap” zaistniał dzięki Niemu. Był rok 1969. Pan Janusz, znakomity instruktor i pasjonat nart, obracał się w narciarskim światku, więc pomagał memu mężowi Stanisławowi w organizacji i załatwianiu formalności. Na dodatek – pani Teresa uśmiecha się filuternie – poprzysiągł, że nauczy mnie jeździć na nartach, choć mój mąż mocno w to wątpił. I nauczył! Na dodatek tak skutecznie, że już na początku lat 70. dopuścił mnie do udziału w prowadzonym przez siebie kursie na pomocnika instruktora.

O historiach tych można poczytać na kartach „Opowieści o Aesculapie” – opracowania Romana Prystroma: Szkoła od samego początku cieszyła się dużym zainteresowaniem. Już wcześniej, w sezonie 1970/1971, liczba dzieci potroiła się, co wymagało oczywiście zwiększenia także liczby instruktorów. Do zespołu dołączyli Janusz Januszewski i Jerzy Stopa.(…) Teresa Rażniewska także przyjęła na siebie obowiązki szkoleniowe, gdyż właśnie wtedy, razem ze swoim synem Michałem, ukończyła kurs na stopień pomocnika instruktora.

– Uczyłam się narciarstwa alpejskiego pod Jego kierunkiem na tzw. „podchodzeniu”, czyli bez użycia wyciągu narciarskiego – wspomina Teresa Rażniewska. – Po zjeździe trzeba było zasuwać z całym sprzętem w górę stoku. Kondycja – gwarantowana!

Długoletnia szefowa „Aesculapa” przypomina też sobie, że Janusz Januszewski wykorzystywał podchodzenie w górę stoku jako element pracy instruktorskiej: – Jeśli uczeń źle wykonał ewolucję, np. nieprawidłowo upadł, musiał piechotą podejść w górę stoku, zjechać, raz jeszcze wykonać ćwiczenie… i tak aż do skutku. Metoda działała fantastycznie. Był twardym nauczycielem, wiarygodnym i uczciwym. A poza tym – bezkompromisowym. Zdarzyło się raz, że zobaczył mnie z papierosem w ręku. Ten nieszczęsny papieros nawet nie był zapalony; ot, jakieś wygłupy. A Janusz był zaprzysięgłym wrogiem alkoholu i papierosów. Kategorycznie odmówił dalszych lekcji. Powiedział: „Albo ja, albo papierosy.”

Krystyna Trylańska powtórnie spotkała się ze swym niegdysiejszym praktykantem w r.1975. Powstała wtedy Karkonoska Szkoła Narciarska PTTK. Jej kierownikiem został dr Janusz Januszewski, a pani Krystyna, w latach 50. XX w. członkini polskiej kadry narodowej w narciarstwie, pracowała pod Jego kierownictwem jako instruktorka narciarstwa zjazdowego: – Tak oto paradoksalnie odwróciły się role – wspomina. – Niegdyś ja nadzorowałam Jego, a po 20 latach On nadzorował mnie. Zgadzaliśmy się ze sobą idealnie; np. co do tego, że porządek musi być, a instruktor ma pilnować także bezpieczeństwa na stoku, bo inaczej żadną miarą nie można prowadzić lekcji. Poza tym – ceniliśmy się wzajemnie. Ja Jego za wielką wiedzę, umiejętności oraz bezkompromisowość – był dokładny, wymagający, nawet, można powiedzieć, ostry. Dorobił się zresztą przydomka: „Dr Szakal”. On z kolei uważał mnie za urodzonego instruktora, takiego, który z miejsca wypatrzy błędy, nawet u zawodników wysokiej klasy. Poza tym cenił fakt, że w tym męskim w większości, narciarskim świecie, potrafiłam się przebić. A musiałam bardzo się starać – zamyśla się Krystyna Trylańska, która pracowała jako instruktorka narciarstwa do 83. roku życia.

Dr Janusz Januszewski – wielki autorytet w dziedzinie narciarstwa, człowiek bezkompromisowo realizujący swoje pasje przez dziesiątki lat. Będąc już na emeryturze, w latach 90., wykorzystywał starogrecki ideał kalokagatii w kształtowaniu osobowości młodych ludzi, którzy trafiali do prowadzonej przez Jego ukochaną małżonkę, psycholożkę Urszulę Wieniawską-Januszewską, Społeczno-Rodzinnej Poradni Psychologicznej. Dzięki wytrwałej pracy państwa Urszuli i Janusza Januszewskich Ich młodzi podopieczni uwalniali swój potencjał zdolności i umiejętności, odnajdując własną drogę życiową.

Choć państwo Januszewscy odeszli w listopadzie ubiegłego roku, podczas drugiej fali pandemii, wciąż są obecni – w pamięci wielu osób.

Ewa Kiraga-Wójcik

1 Komentarz

  1. Taki właśnie był mój najstarszy Brat Janusz. Zaszczepił we mnie ducha sportowego. Dzięki niemu uprawiałem na wysokim poziomie narciarstwo, żeglarstwo i ju-jitsu. Przez dziesięciolecia był moim sportowym guru. Jest mi Go brak. Pozostały wspomnienia i zdjęcia.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.