O tym zabójstwie mówiła cała Jelenia Góra. Wiele mieszkanek śródmieścia bało się nawet samotnie po zmroku chodzić po mieście. „Tygrys” był nieobliczalny. I miał broń.

Był ciepły, sierpniowy wieczór 1970 roku. Maria W. szła ze znajomym Łazarulem P. przez jeleniogórski rynek. Bogdan Kruszyński wyszedł zza rogu kamienicy. Bez słowa ostrzeżenia zaczął strzelać z bliskiej odległości. Trzy kule utkwiły w ciele kobiety, kolejna śmiertelnie zraniła towarzyszącego jej mężczyznę.

Bogdan Kruszyński natychmiast uciekł. Ale milicji nie trudno było wpaść na jego trop, bo w tym samym dniu, 15 sierpnia, Maria W., niedawna przyjaciółka zabójcy zgłosiła na komisariacie skargę na „Tygrysa”. Kobieta miała już dość czynionych przez niego awantur, tym bardziej, że mężczyzna stawał się coraz bardziej agresywny i dochodziło do rękoczynów.

Początkowo zakładano, że tłem zabójstwa była zazdrość Kruszyńskiego. Kobieta nie chciała już kontynuować tej znajomości, no i feralnego wieczoru była z innym mężczyzną.

Śledztwo ruszyło pełną parą, operacyjni poszli w teren, a miasto zaczęły obiegać plotki. Choćby o tym, że są kolejne ofiary Kruszyńskiego. Na milicję trafiały setki sygnałów od ludzi. Wiele z nich było nieprawdziwych, część być może nawet zmyślona. Ale śledczy żadnego nie mogli zbagatelizować. Kilka zgłoszeń potwierdziło się: „Tygrys” był widziany w Jeleniej Górze.

Śledczy zaczęli penetrować półświatek. Stamtąd trafiały pierwsze informacje. Kruszyński kręcił się w rejonie ulicy Drzymały, a 1 października napadł na kasę Zakładu Energetycznego, bo potrzebował pieniędzy. Skok się nie udał, bo kasa po prostu była pusta.

W połowie października śledczy mają trop – Kruszyński może przebywać w jednym z domów przy Wyzwolenia Narodowego. Budynek jest obserwowany. Gdy śledczy nabierają pewności, że przestępca jest w środki na miejsce przyjeżdżają dodatkowe posiłki. Około 20 milicjantów otacza budynek.

Jeden z funkcjonariuszy po cywilu puka do drzwi. Uchyla je młoda kobieta. Na pytania „tajniaka” odpowiada w sposób nienaturalny. W pewnej chwili oficer słyszy dobiegający z głębi męski głos. Jak się później okaże to głos Bogdana Kruszyńskiego, który stał za kobietą z pistoletem w dłoni. Bandyta zorientował się, że jest rozpoznany. Zagroził, że przy próbie wejścia milicji siłą do budynku zabije dziewczynę.

Milicjantom udało się włamać do przedpokoju, ale zabarykadowany w jednym z pokojów z zakładniczką bandyta mógł spełnić swoje groźby. Dalej więc nie weszli. Rozpoczęły się negocjacje.

„Tygrys”, bo taki pseudonim nosił 29-letni wówczas przestępca, chyba zdawał sobie sprawę ze swego beznadziejnego położenia, bo był nawet skłonny wypuścić dziewczynę i poddać się. Ale po chwili znowu groził, że żywcem go nie wezmą i że zabije kobietę.

Jak relacjonował po całej akcji ówczesny naczelnik wydziału służby kryminalnej Komendy Powiatowej MO, porucznik Romuald Krawczyk, zamknięty z zakładniczką za drzwiami bandyta poprosił go o kodeks karny, bo sam chciał sprawdzić, co mu grozi. Kryminalni spełnili jego prośbę – przez okno podano dziewczynie kodeks karny i książkę Igora Andrejewa „Polskie prawo karne w zarysie”.

Przy świetle latarki Kruszyński szuka interesujących go informacji. Chciał, między innymi, wiedzieć, co to jest działanie w afekcie, czy grozi mu dożywocie, jakie byłyby warunki złagodzenia kary.

Po kilku godzinach Kruszyński pozwolił w końcu dziewczynie na opuszczenie pokoju. Lokatorka mieszkania wyszła przez okno. Była wyczerpana i przestraszona. Po opuszczeniu budynku przez zakładniczkę, milicjanci jednak nie szturmują lokalu. Po pewnym czasie Kruszyński wyznaje, że całe życie lubił broń. Przyznaje, że ma świadomość, iż pozostało mu może tylko kilka godzin życia. Niczym skazaniec w ostatnim słowie prosi o spełnienie jego ostatniego życzenia – chce sobie postrzelać.

Trudno przypuszczać, że nawet w tamtych czasach zgoda na spełnienie takiej prośby przez milicję była w zgodzie z jakimikolwiek procedurami, ale… spokojną sierpniową noc przeszyła nagle kanonada strzałów. Kruszyński stanął w oknie i zaczął strzelać z pistoletu. Nie mógł nikogo widzieć, bo milicjanci poukrywali się za samochodami i sąsiednimi budynkami. Strzelał więc pewnie na oślep, a co najmniej dwie kule trafiły w milicyjny „Gaz”, przebijając oponę zapasowego koła i błotnik.

Gdy strzały umilkły Kruszyński zapowiedział, że o 5 rano podda się i opuści pokój.

„Tygrys” w swym 29-letnim życiu spędził za kratami 10 lat. W 1966 roku włamał się do „Pedetu”, za co dostał wyrok czterech i pół roku więzienia. Po opuszczeniu zakładu karnego znalazł nawet prace w „Celwiskozie”. Nie miał gdzie mieszkać, więc włamał się do pokoju w jednym z budynków i nielegalnie go zajął. Potem prosił o pomoc milicję w uzyskanie w prezydium przydziału na to lokum. Obiecywał wtedy, że chce rzetelnie pracować, bo zerwał z dotychczasowym życiem.

Czy Kruszyński rzeczywiście zabił Marię W. z zazdrości? Śledczy zaczęli w to wątpić. Być może bał się, że dawna przyjaciółka informując milicję o jego nerwowym charakterze i rękoczynach być może wspomniała coś o broni. Pewnie widziała, że Bogdan miał pistolet.

Na pytania o motywy nigdy nie padła odpowiedź, a śledztwa w sprawie zabójstwa nie było. 15 października 1970 roku, w budynku przy Wyzwolenia Narodowego, Bogdan Kruszyński ps. „Tygrys” o godzinie 4.50 oddał ostatnie strzały w życiu. Milicjanci postanawiają siłą wejść do zabarykadowanego pokoju, negocjacje nie przyniosły żadnych rezultatów. Po głosie Kruszyńskiego milicjanci wnioskowali, że jest załamany. Gdy funkcjonariusze próbują forsować drzwi, Kruszyński zaczyna strzelać. Po dwóch strzałach w kierunku drzwi padł trzeci – jego serce przeszyła kula z pamiętającą wojnę tetetki. Karetka zawozi mężczyznę do szpitala, ale lekarze nie mogli już nic zrobić.

Grzegorz Koczubaj

Archiwum Nowin Jeleniogórskich 2015

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.