W 1997 roku nasz redakcyjny kolega, Marek Chromicz, napisał pierwsze teksty poświęcW 1997 roku nasz redakcyjny kolega, Marek Chromicz, napisał pierwsze teksty poświęcone poszukiwaniu poniemieckich skarbów. Redaktorowi Chromiczowi udało się pozyskać zaufanie wielu eksploratorów, dzięki czemu w krótkim czasie stał się prawdziwym specem od „sekretnych skrytek” , bursztynowej komnaty i złotego pociągu. 
Na przestrzeni kilku lat napisał wiele tekstów na ten temat, co przysporzyło mu wielu fanów, Nowinom Jeleniogórskim wielu nowych czytelników. Od ukazania się pierwszej publikacji minęło już ponad 20 lat. Można śmiało powiedzieć, że dorosło całe nowe pokolenie młodych ludzi. W tym czasie kilka zagadek zostało rozwiązanych, w kilku miejscach prowadzi się oficjalne prace archeologiczne. Nie bacząc na to zdecydowaliśmy się przypomnieć publikacje Marka Chromicza, bez ingerencji w ich zawartość. 
Sięgamy zatem głęboko do naszego archiwum, by przypomnieć jeszcze starsze historie. Liczymy też na to, że internet ma ogromną siłę dotarcia do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców regionu.
Jeżeli są Państwo gotowi – to zapraszamy w każdy weekend na nasz portal, aby pobuszować w historii naszego tygodnika oraz historii naszych ziem. Poniższy tekst ukazał się w czerwcu 1998 roku.
one poszukiwaniu poniemieckich skarbów. Redaktorowi Chromiczowi udało się pozyskać zaufanie wielu eksploratorów, dzięki czemu w krótkim czasie stał się prawdziwym specem od „sekretnych skrytek” , bursztynowej komnaty i złotego pociągu. Na przestrzeni kilku lat napisał wiele tekstów na ten temat, co przysporzyło mu wielu fanów, Nowinom Jeleniogórskim wielu nowych czytelników. Od ukazania się pierwszej publikacji minęło już ponad 20 lat. Można śmiało powiedzieć, że dorosło całe nowe pokolenie młodych ludzi. W tym czasie kilka zagadek zostało rozwiązanych, w kilku miejscach prowadzi się oficjalne prace archeologiczne. Nie bacząc na to zdecydowaliśmy się przypomnieć publikacje Marka Chromicza, bez ingerencji w ich zawartość. 
Sięgamy zatem głęboko do naszego archiwum, by przypomnieć jeszcze starsze historie. Liczymy też na to, że internet ma ogromną siłę dotarcia do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców regionu.
Jeżeli są Państwo gotowi – to zapraszamy w każdy weekend na nasz portal, aby pobuszować w historii naszego tygodnika oraz historii naszych ziem. Poniższy tekst ukazał się w lutym 1999 roku.

Tajemnice podziemnej i naziemnej fabryki w Krzaczynie zapewne kiedyś zostaną w całości odkryte. Zainteresowanie tą sprawą jest bowiem ogromne, a bardzo nieoficjalne badania tego terenu nie ustały właściwie chyba nigdy, choć dopiero od niedawna jest to „polityczne” bezpieczne. Dawniej, przez wiele powojennych lat, sporo ludzi, zarówno pracujących na terenie zakładu, jak i interesujących się nim z zewnątrz, za swoją ciekawość zapłaciło całkiem wysoką cenę – zwolnieniami z pracy, szykanami, obserwacją. Kilku zaś, bardziej „podpadniętych”, dostało nawet wyroki, które dziś wiąże się właśnie z próbami naruszenia ówczesnej tajemnicy państwowej.

Tak być zapewne musiało, bo jak podaje jeden ze świadków, który pamięta bezpośrednio powojenne czasy, zainteresowanie tym zakładem ze strony Rosjan trwało właściwie od momentu ich wkroczenia na ten teren. Zakład obsadzono wartami i przez długi czas wywożono z tej fabryki setki ton maszyn i urządzeń. Podobno były to na owe czasy tak cenne i nowoczesne urządzenia, że Rosjanie po rozpoznaniu ich wartości wręcz wycinali cale fragmenty podstaw i fundamentów wraz z maszynami, starając się, by nic nie zostało uszkodzone. W ten sposób zostały podobno opróżnione wszystkie te pomieszczenia, do których zdołano wejść. W tym także wysokie, podziemne hale, od których prowadziły w podziemia już wtedy zatopione i zawalone korytarze. Dziś nawet te, niewątpliwie istniejące hale nie są dostępne.

Czternaście ważnych dowodów

Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, jak twierdzą poszukujący krzaczyńskich podziemi eksploratorzy, udało się zgromadzić czternaście różnych dowodów na to, że podziemna fabryka rzeczywiście istnieje. Za pierwszy z nich uznaje się sprawdzoną informację o wielkości zatrudnienia, która dowodzi, że gdzieś musiało pracować co najmniej 700 z 1000 ludzi, którzy byli zatrudnieni na terenie fabryki. Na powierzchni zatrudniano bowiem tylko 300 osób.

Drugim, niewątpliwie jednak pośrednim, dowodem jest chęć i potrzeba zupełnego utajnienia produkcji najnowocześniejszych silników rakietowych i samolotowych o, zdaniem Niemców, strategicznym znaczeniu dla losów wojny.

Materialnym dowodem na istnienie podziemnych korytarzy jest to, że już po wojnie na terenach należących do fabryki znaleziono specjalne szalunki do budowy betonowych, lukowych sklepień podziemnych korytarzy. Ich znaczna ilość, zdaniem świadków, ewidentnie świadczyła o tym, że skala przygotowywanej i zapewne już prowadzonej, podziemnej budowy, była znaczna.

Kolejnym dowodem jest znalezienie korytarza odpowietrzającego i odwadniającego podziemia. Piątym dowodem jest istnienie podziemnego transformatora, którego usytuowanie zdołano podobno bezspornie ustalić. Następnym zaś są widoczne w dwóch miejscach, ukryte pod ziemią, wiązki grubych przewodów elektrycznych wielkiej mocy.

Za siódmy, bardzo ważny dowód uznaje się relacje świadków, i to zarówno te, które złożono tuż po wojnie, jak i te relacje, które już wiele lat po wojnie zebrano od Włochów i Luksemburczyków, odwiedzających swoje dawne miejsca pracy. Kolejnym dowodem jest

istnienie i znalezienie kraty ściekowej intensywnie zasysającej powietrze.

Za ważną i potwierdzającą istnienie rozległych podziemi uznaje się wiarygodne relacje o wartownikach mieszkających na Forstbauden, którzy każdego wieczoru wychodzili włączać wentylatory, a rano wyłączali je. Według innych relacji, w dniach podziemnych strzelań górniczych wentylatory były włączane wielokrotnie także w ciągu dnia.

Za dziesiąty dowód uznaje się wielokrotnie wymywane w czasie ulewnych deszczy z kanałów w okolicach fabryki szczury, które muszą zamieszkiwać zatopione lub podtopione podziemia. Za dowód uznaje się także pochylone tory z hamowni ,,D”, prowadzące w głąb zbocza, zatopionym korytarzem. Dowodem są także stalowe drzwi znalezione w stoku nad Jedlinkami i korytarz, prowadzący obok szczytu Łysej Góry, „wyposażony” w kilka wiązek przewodów elektrycznych. Wreszcie ostatnim, czternastym dowodem, jest znalezienie podziemnej komory z zapasem pięciu par nart, wysokich gumowców i konserw.

Tor i lampy

Dość dziwną, ale wiarygodną jest informacja o znalezieniu już po wojnie na terenie fabryki kilkudziesięciu, a może nawet kilkaset pojemników z torem, lub raczej jego pochodnymi. Tor jest pierwiastkiem promieniotwórczym z szeregu aktynowców, który stosuje się m.in. do produkcji anod lamp rentgenowskich i elektronowych. Tor jest także stosowany jako składnik stopów magnezowych, służących do otrzymywania rozszczepialnego uranu. Jeśli pamięta się, że Krzaczyna jest dzielnicą Kowar, odległą tylko kilka kilometrów od czynnych w czasie wojny kopalń uranu, sprawa nieco się rozjaśnia. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że jakiś dział krzaczyńskich podziemi pracował na potrzeby technik uranowych. A to wyjaśniałoby wiele. Także to, dlaczego właśnie w okolicach Kowar istniała centrala telefoniczna „Rüdiger”, gwarantująca niepodsłuchiwalną łączność z kierowniczymi centrami Rzeszy. Wszystkie ujawnione zasoby toru lub jego pochodnych oczywiście z Krzaczyny natychmiast wywieziono. Zapewne przydały się przy produkcji rosyjskiej bomby atomowej.

Choć trudno to udowodnić, być może właśnie w Krzaczynie montowano lub produkowano lampy elektronowe, które znaleziono w podziemnej komorze w okolicach fabryki kilka lat temu. Były to dziwne, bardzo „wąsate” lampy, idealnie szczelnie i bezpiecznie opakowane, każda osobno, w kartonowe pudełko o technicznym oznaczeniu RV12T2000WH. Niewątpliwie był to albo element w Krzaczynie produkowany (zasoby toru!), albo tu uszlachetniany i stosowany do urządzeń radiowych sterujących lotem rakiet. Zapas tych lamp, w połączeniu ze znalezionymi na terenie fabryki elementami do montażu żyrokompasów, niewątpliwie wskazuje na to, że w Krzaczynie montowano nowoczesne urządzenia nawigacyjne.

Szyb z perhydrolem

Lampy RV12T2000WH znaleziono w komorze, do której udało się wejść kilka lat temu, po odgruzowaniu rumowiska skalnego i częściowym odsłonięciu gruzu w miejscu, które wcześniej ujawniono jako wylot szybu wentylacyjnego. Pomimo wysadzenia tego wylotu, po pewnym czasie udało się go jednak odnaleźć i ponownie odsłonić i wejść do podziemnej komory. Na przejście mocno pochylonej rury zużyto aż trzy drabiny sznurowe, co pozwala określić długość szybu na około 30 m. Uczestnik tej wyprawy opowiada, że na dnie szybu znaleziono mocno zawaloną betonową komorę, której odgruzowanie było i jest praktycznie niemożliwe, bo taka praca wymagałaby transportu urobku na powierzchnię ziemi. W tej sytuacji upychając kamienie w szczelinach i wyciągając sznurami na powierzchnię tylko kilkanaście większych kawałków betonu, udało się przejść kilka metrów do pomieszczenia, niemal równie mocno zniszczonego, w którym właśnie znaleziono wspomniane lampy elektronowe. Ponieważ niektóre opakowania przetrwały wysadzenie komory, fatwo ustalono, co jest ukryte w kartonowych opakowaniach.

Komora ta była pełna także innych, dziwnych przedmiotów, przypominających fragmenty metalowych „jakby szmat”. Po bliższym zbadaniu ustalono, że są to fragmenty metalowych kanistrów, bardzo mocno przeżartych rdzą i chyba jakąś substancją chemiczną. Tuż obok znaleziono kilka 5-1 10-litrowych ceramicznych baniek, które ciągle jeszcze były wypełnione perhydrolem. Jasne więc stało się, co tak bardzo zniszczyło metalowe kanistry. W pochylonej na bok, mocno zaciśniętej w górnej części, bardzo wąskiej komorze i tak wręcz na cud zakrawało to, że zachowało się kilka nietkniętych ceramicznych baniek.

Widoczna pomiędzy skalnymi i betonowymi blokami metalowa, mocno przechylona i wygięta metalowa płyta, wyglądająca jak potężna zasuwa, nie dawała żadnych szans na dalszą penetrację tego fragmentu podziemi, Każda próba pójścia tą drogą wymaga bowiem najpierw odgruzowania, a później dostawy energii i zastosowania na bardzo ograniczonej przestrzeni specjalistycznego, ciężkiego sprzętu. Uczestnicy tej „wycieczki” zapowiadają jednak, że w to miejsce raz jeszcze wrócą.

Szczotki i kamieniołom

Już po wojnie część zabudowań krzaczyńskiej fabryki przeznaczono na produkcję… szczotek, tworząc w niektórych fabrycznych budynkach taką właśnie wytwórnię. W jednej z hal tej „szczotkarni” pewien fragment ściany był wyraźnie inaczej betonowany jak jej pozostała część. W tym właśnie miejscu znajdował się właz do korytarza, którego mocno pochylony spąg ginął pod wodą już po kilku metrach. Tuż obok znaleziono także pomieszczenie, w którym zachowały się wyraźne ślady po wyrwanych z podstaw maszynach. Dziś, po licznych remontach i przebudowaniach, miejsce to jest bardzo trudno ustalić. Jest jednak zapowiedź, że wiosną i ta próba zostanie podjęta.

Jest w okolicy górnych Kowar dziwny kamieniołom, od dawna nieczynny, w którym zachował się do dziś, choć trudno to miejsce znaleźć, szyb wejściowy do głębokiego podziemia. Betonowym włazem schodzi się kilka metrów w dół, do pomieszczenia, które kiedyś było zapewne komorą techniczną. Z tego pomieszczenia upadową schodzi się kilkanaście metrów niżej do kolejnej komory, skąd upadowa sztolnia prowadzi dokładnie w kierunku Krzaczyny. Jednak po około 35 metrach korytarz ten tonie pod wodą. Z tego miejsca widać, że już pod wodą upadowa jest zasypana skalnym gruzem. Właściwie nie ma sposobu by ustalić, czy jest to skutek naturalnego zawalenia, czy wysadzenia tego miejsca jeszcze przez Niemców.

W każdym razie układ tego miejsca wyraźnie świadczy, że jest ono nie tylko skierowane ku Krzaczynie, ale i stanowi jej integralną część. To, po prostu, widać, a korytarz jest zapewne jedną z dróg komunikacji i ewakuacji, a przed zalaniem musiał także pełnić funkcje kanału wentylującego podziemną fabrykę.

Krzaczyna była już wielokrotnie penetrowana. Tuż po wojnie zarówno przez Rosjan, jak i przez polskie wojsko. Niestety, na temat tych ostatnich poszukiwań nie wiadomo do dziś nic pewnego, choć z zachowanych w wojskowych archiwach dokumentów wynika, że wydane zostały rozkazy wyjazdu w teren dla grup saperskich z zadaniem penetracji m.in. Krzaczyny. Jedno z wojskowych biur „poszukiwawczych”, będące w istocie terenową komórką Sztabu Generalnego, mieściło się na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych przy ówczesnej ul. Stalina w Jeleniej Górze. Te właśnie jednostki kontrolowały i koordynowały saperskie działania w terenie i tu powstawało najwięcej dokumentacji. Z dostępnych fragmentów wynika, że wojsko dobrze orientowało się w przeznaczeniu wielu podziemi. Np. o Antonówce koło Kamiennej Góry zapisano w dokumentacji tej komórki, że w czasie wojny w jej podziemiach i na powierzchni pracowało ponad 9 tys. ludzi w 47 różnych obiektach, a raportujący podają także szereg innych, ważnych szczegółów. Być może uda się kiedyśdotrzeć także do dokumentów dotyczących Krzaczyny. Jeśli rzeczywiście powstały.

Szczelina”

Ciągłym przedmiotem zainteresowania nie tylko prywatnych eksploratorów pozostaje w dawnym Jeleniogórskim wiele miejsc i obiektów. Niektórymi bowiem poszukiwaniami nadal mocno interesują się stosowne władze. Na razie chyba nie dotyczy to ciągle trwających poszukiwań na Sobieszu. Tam właśnie w ostatnich dniach, pomimo zimy, podobno udało się ustalić dokładne miejsce, w którym jest wylot szybu wentylacyjnego, pozwalający szybko wejść do podziemi. Odsłonięcie tego miejsca jest zapowiedziane na pierwszą większą odwilż i być może wtedy okaże się wreszcie, czy naprawdę jest szansa na szybkie wejście do piechowickich podziemi i skarbów. Wł. Podsibirski upiera się bowiem ciągle, twierdząc, że stale przybywa dowodów, iż podziemia Sobiesza kryją wielką część skarbów zrabowanych w latach wojny w całej Europie, a także zasoby dzieł sztuki pochodzące z niemieckich muzeów i galerii.

Trwają także przygotowania i ustalenia dotyczące wznowienia, tym razem przez Towarzystwo Eksploracyjne TALPA, drążenia szybu, który ma doprowadzić do ujawnienia podziemnej fabryki w Bolkowie. Chodzi o wznowienie tych robót, które jako ostatni prowadził zastrzelony przed własnym domem w Kowarach, R. Jaworski. Na tej „budowie” wykonano już ogromną część koniecznych prac, a do pokonania zostało już tylko kilka metrów skał. Zapowiadane jest szybkie wznowienie tych prac.

W środowisku eksploratorów mówi się także, że pod kryptonimem „Szczelina” wznowiono ostatnio w UOP-ie dochodzenie w sprawie odkrycia przed kilku laty poniemieckiej kryjówki, z której wyjęto m.in. jaja Faberger. W tej sprawie zginęli ludzie, o czym kilka miesięcy temu w swoim programie policyjnym mówił na antenie TVP red. Fajbusiewicz. Jest to nadal ogromnie interesująca, wręcz fascynująca sprawa, bo jak się zdaje, skrytka ta ciągle kryje spore zasoby. Czy UOP dowie się, gdzie ona jest?

Marek Chromicz

Fot. Fotopolska.eu

NJ” nr 7, 16-22.2.99 r.

1 Komentarz

  1. Czy szanowna redakcja pokusi się o podanie, które z zagadek pana Chromicza zostały w jakikolwiek sposób rozwiązane lub odkryte? Bo ani bursztynowej komnaty, ani złotego pociągu, ani skarbów z góry Sobiesz ani tak ładnie opisanej fabryki w Krzaczynie po dziś dzień nie znaleziono… A od pisania tych słów minęło ćwierć wieku. Przez ćwierć wieku nie odkryto nic – a już na pewno nie w miejscach wskazanych przez pana Chromicza. Niecierpliwie czekam na jakieś rzetelne podsumowanie!

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.