W 1997 roku nasz redakcyjny kolega, Marek Chromicz, napisał pierwsze teksty poświęcone poszukiwaniu poniemieckich skarbów. Redaktorowi Chromiczowi udało się pozyskać zaufanie wielu eksploratorów, dzięki czemu w krótkim czasie stał się prawdziwym specem od „sekretnych skrytek” , bursztynowej komnaty i złotego pociągu.Na przestrzeni kilku lat napisał wiele tekstów na ten temat, co przysporzyło mu wielu fanów, Nowinom Jeleniogórskim wielu nowych czytelników. Od ukazania się pierwszej publikacji minęło już ponad 20 lat. Można śmiało powiedzieć, że dorosło całe nowe pokolenie młodych ludzi. W tym czasie kilka zagadek zostało rozwiązanych, w kilku miejscach prowadzi się oficjalne prace archeologiczne. Nie bacząc na to zdecydowaliśmy się przypomnieć publikacje Marka Chromicza, bez ingerencji w ich zawartość. 
Sięgamy zatem głęboko do naszego archiwum, by przypomnieć jeszcze starsze historie. Liczymy też na to, że internet ma ogromną siłę dotarcia do wielu ludzi, nie tylko mieszkańców regionu.
Jeżeli są Państwo gotowi – to zapraszamy w każdy weekend na nasz portal, aby pobuszować w historii naszego tygodnika oraz historii naszych ziem. Poniższy tekst ukazał się w listopadzie 1997 roku.

Stoki Sępiej Góry, które wraz ze stokami położonego na drugim brzegu Kwisy Stogu Izerskiego tworzą kotlinę, w której chowa się Świeradów, są idealnym wręcz miejscem do ukrycia właściwie każdej ilości „skarbów”. Południowy stok Sępiej Góry opiera się bowiem całą długością swojej podstawy o linie kolejową, a okolica ta w czasie wojny była bardzo słabo zaludniona i oddzielona od niewielkiego Świeradowa rzeką i koleją, co radykalnie ułatwiło kontrolę nad tym obszarem. Nie bez znaczenia jest i to, że Sępia Góra, podobnie jak tyle innych gór na Dolnym Śląsku, była (i do dzisiaj jest) zryta licznymi sztolniami po dawnych kopalniach. A to zawsze ułatwiało organizowanie schowków.

O tym, że w latach wojny na stokach Sępiej Góry pracowali niewolnicy, więźniowie, w tym żołnierze AK, którzy dostali się tam po klęsce Powstania Warszawskiego, świadczą zarówno znikające już dzisiaj pozostałości materialne (resztki fundamentów i budowli), jak i ślady wyryte w skale przez więźniów pracujących w miejscowych sztolniach. O istnieniu na stokach Sępiej Góry jakiegoś podobozu świadczyła też jeszcze nie tak dawno pamięć pewnej mieszkanki Świeradowa. Autochtonka ta opowiadała, że widziała, jak przywożono do Świeradowa więźniów. Pani ta twierdziła, że widziała ich także przy pracy.

Najpoważniejszym jednak dowodem tego, ze stoki Sępiej Góry są miejscem martyrologii, jest świadectwo naocznego świadka tamtych czasów. To także on twierdzi, że przy pomocy męczeńskiej pracy więźniów stoki tej góry są nafaszerowane skarbami….

Zeznanie

W grudniu 1970 roku jeden z katowickich prokuratorów, oddelegowany do pracy w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach, przesłuchał w charakterze świadka Stanisława Stanisławskiego (ze względu na konieczność zapewnienia spokoju świadkowi jego imię i nazwisko zostało na użytek tej publikacji zmienione). Człowiek ten, przypadkiem zorientowawszy się, gdzie przebywał przez pewien czas w 1941 roku jako niewolnik, uświadomił sobie, że być może jest w posiadaniu poważnej tajemnicy. W tej sytuacji sam zgłosił się do odpowiednich władz, a przed prokuratorom zeznał m.in…

„W chwili wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku pełniłem czynną służbę wojskową jako żołnierz 22. Pułku Ułanów i brałem udział w obronie Modlina, gdzie po kapitulacji zostałem wraz z innymi wzięty do niewoli. Po kilku dniach wywieziono nas do obozu jeńców (stalagu) Neuklrechen na terenie Austrii. Na wiosnę 1941 roku (dokładnie nie pamiętam, w którym miesiącu) uciekłem wprost z pracy w polu i po kilku dniach byłem na terenie Czechosłowacji, gdzie zostałem złapany w miejscowości Kundża koło Brna, skąd zostałem przewieziony do obozu do Brna. Był to obóz kamy składający się właściwie ze zbiegów polskich i ruskich. (…) Po około pół roku pobytu w obozie w Brnie został uformowany transport z więźniów młodych, silnych i wysokiego wzrostu, do którego to i ja zostałem zaliczony i autami ciężarowymi wywieźli nas SS-mani jak się okazało w góry o nazwie Isengeburge koło miejscowości Flinsberg, lecz wówczas nie orientowałem się, w jakich jesteśmy okolicach, w każdym razie wiedziałem, ze znajdujemy się gdzieś blisko granicy polskiej. Pamiętam dokładnie, że z Brna wieźli nas przez góry serpentynami przez całą noc, tak że rano przyjechaliśmy wzgórze, gdzie stały małe domki jedno- i dwurodzinne wyludnione, i w tych domkach zostaliśmy ulokowani. Ja mieszkałem wraz z trzema jeńcami w jednym pokoju, a pilnowali nas SS-mani. Nie wolno nam było ze sobą rozmawiać. Pamiętam tylko, że jeden z jeńców nazywał się Władysław Lintmajer, który umiał trochę po polsku, a który zginął następnie przy pracy w górach. Tego samego dnia przed południem przygotowywaliśmy drzewo na opal, po południu natomiast pod strażą SS-manów wywieźli nas na drugą stronę góry dokąd jechaliśmy przez miejscowość Flinsberg (takie byty napisy na drogowskazach) i w odległości 1 -2 km od powyższego miasta zostaliśmy przewiezieni w góry, gdzie również było parę domków zamieszkałych też przez Niemców i SS-manów.

Pod powyższą górę prowadziły normalne tory kolejowe, na których stały już wagony towarowe załadowane skrzyniami. Skrzynie te były drewniane, okute sztabami o wymiarach ok 150 cm długości od 80 do 100 cm szerokości i ok. 70 cm wysokości, były też skrzynie blaszane o takich samych rozmiarach. Każda ze skrzyń ważyła ok 200 kg. Skrzynie to musieliśmy rozładować z wagonów, a następnie przy pomocy wyciągu i jeńców były wciągane na szczyt góry. Ponadto wyciągane były skrzynie też przy pomocy wozu ciągnionego mułem popychanego przez jeńców.

Uderzało mnie w czasie pracy to, że jedni jeńcy mogli pchać te skrzynie tylko do polowy góry, zaś drudzy jeńcy pchali od polowy góry na szczyt. Praca odbywała się na trzy zmiany. Po kilku dniach zorientowałem się, że ci jeńcy, którzy pracowali od połowy góry do szczytu, nie wracali już na kwatery. Poza tym codziennie słyszało się strzały na szczycie góry, tak że nabrałem przekonania, że ci jeńcy którzy nie wracali na kwaterę, zostali na górze zlikwidowani, tj. rozstrzelani.

Po kilku dniach pracy na dole zostałem przydzielony do pracy od polowy góry na szczyt. Będąc już na szczycie góry zauważyłem, że jest to duża polana w lesie. Tam kazano mi w dwójkę z drugim jeńcem nosić w nosidłach ziemię i darnię, które to wysypywaliśmy na pokrywę żelazną ok. 4 cm grubo wielkości 4×5 m, która leżała już na ziemi, a inni jeńcy darnie te układali na powyższą blaszaną pokrywę i nim sadzili małe drzewa iglaste. Opodal był wysypany nasyp z drobnych łupków skalnych. Ponieważ na górze nie zauważyłem żadnych skrzyń, które przedtem były wciągane na powyższą górę, zrodziło się u mnie podejrzenie, że skrzynie te zostały zakopane i właśnie przykryto tą gruba pokrywą blaszaną, a następnie przykryte darniami i zasadzone drzewkami. Przez cały okres mojej pracy przy wciąganiu skrzyń oceniam, że mogło być tych skrzyń 150. Co się w tych skrzyniach znajdowało, nie jest mi wiadomo. Pamiętam, że prowadzącym roboty przy wyciągach skrzyń był oficer SS Helmut Götz. (…)

Przeglądając rok temu mapę, natknąłem się na Góry Izerskie, które znaj dują się obecnie w Polsce wówczas zorientowałem się ze miejscowość Flinsberg nazywa się obecnie Świeradów Zdrój, to jest miejscowość, gdzie w czasie wojny pracowałem przy wyładowywaniu i wyciąganiu skrzyń w górach Izerskich jako jeniec. Miejscowość Flinsberg jak i okolice gór Izerskich w których pracowałem utkwiły mi w pamięci na cale życie i jestem w stanie wskazać to miejsce w którym zostały ukryte te skrzynie” (Zachowano oryginalną pisownie protokołu).

Eksperyment śledczy

Władze powiadomione w ten sposób o zakopanych gdzieś na stokach Sępiej Góry skrzyniach, nie zlekceważyły tego sygnału. Pół roku później, 25 czerwca 1971 roku, na Sępiej Górze został bowiem przeprowadzony eksperyment śledczy. Jego celem było doprowadzenie do wskazania przez Stanisława Stanisławskiego, zgodnie z jego własną deklaracją, że wie, gdzie to jest, miejsca ukrycia 150 skrzyń. Jednak w czasie eksperymentu kazało się, ze po niemal 30 latach nie jest łatwe wskazanie konkretnych miejsc, ukrytych w górach i w lesie. Po długotrwałych poszukiwaniach, po wskazaniu przez Stanisławskiego wielu, zbyt wielu miejsc jako prawdopodobnych schowków ustalono, że niestety nie orientuje się on w terenie na tyle, by konkretnie wskazać „to tu”. Ponieważ jednak niezbyt dowierzano temu, że zawodzi go pamięć, zarządzono śledzenie go. Przyniosło to skutek o tyle że Stanisławski po dwóch tygodniach rzeczywiście wrócił na Sępią Górę. Także tym razem, a był obserwowany cały czas, niczego nie odnalazł. Jedynym śladem tej wizyty długo jeszcze były kolorowe wstążeczki, które pozawieszał na drzewach, coś sobie znakując.

To było tu!

Dla znających okolice Sępiej Góry mieszkańców Świeradowa, a także dla bywałych w tej okolicy turystów jest jasne, że opis Stanisławskiego pasuje „jak ulał” do tej okolicy. Zgadza się czas i sposób przejazdu z Brna do Świeradowa, do dziś jeszcze na stoku Sępiej Góry stoi „dziewięć domków”, które mogły być miejscem zakwaterowania Stanisławskiego, prawdopodobny jest przejazd na druga strong góry, a także ciągle jeszcze zachowane są ślady po domkach w górach, a pod szczytem jest jeszcze ślad po wielkiej, opisanej przez świadka, polanie. Brak tylko miejsca, gdzie ma być stalowa pokrywa.

W Świeradowie pamięta jeszcze, że w latach siedemdziesiątych za stoków Sępiej Góry ktoś wydarł znakomitej jakości wielożyłowy kabel, a także to, że w okolicach szczytu przez długie lata po wojnie zadziała, pozornie bezsensowna w tym leśnym miejscu, hałda zlasowanego już koksu. Tylko nie liczni kojarzyli ją z resztkami fundamentów.

Zawodząca pamięć

W ostatnich dniach na stoki Sępiej Góry udałem się w towarzystwie dwóch mieszkańców Świeradowa mając nadzieję ze pokażą mi miejsce, gdzie prowadzono eksperyment śledczy. Jeden z nich, M. Maruniak, byt w czasie wspomnianego eksperymentu protokolantom, który sporządził urzędowy zapis jego przebiegu. Drugi ze świeradowian, M. Świątkiewicz, jak mi mówiono, należy do ludzi, którzy stoki Sępiej Góry wielokrotnie penetrowali i pamiętają wyraźne ślady po zabudowaniach obozowych, a także znają drogę transportu skrzyń na szczyt.

Niestety, już w górach okazało się, że obaj panowie pamiętają bardzo niewiele. Szybko rosnący las rzeczywiście radykalnie zmienia wygląd tych miejsc, które wydawały się warte przeszukania. Dłuższa penetracja lasu pozwoliła tylko na odnalezienie kamiennego wału, którego przeznaczenie nie jest znane. Na wyprawę na szczyt góry zabrakło sił. Niestety, obu panów dziś zawodzi już pamięć. Inną sprawą jest to, na ile są to rzeczywiste luki w pamięci, a na ile wola zachowania tajemnicy o eksperymencie, do czego protokolant zapewne był zobowiązany. Pamięta on jednak to, co zostało w protokole zapisane – Stanisławski przywieziony za Sępią Górę stracił orientację i nie potrafił wskazać niczego konkretnego. Zdaniem byłego protokolanta, obecna rozpoznanie miejsc jest trudne właśnie dlatego, ze Stanisławski zmusił ekipę do przewędrowania niemal całej góry

Szukamy?

Relacja Stanisławskiego jest faktem. Faktom jest istnienie na Sępiej Górze kilku sztolni. Faktem są okoliczności i warunki terenowe wskazane przez Stanisławskie go i możliwie dziś jeszcze, w niemałej części, do zweryfikowania. Nie ma powodu sądzić, ze Stanisławski wymyślił 150 skrzyń i własną przy nich pracę. Nie ma też podstaw by sądzić, że udało się odkryć i wywieźć bez świadków i śladu taką ilość skrzyń. Warto więc szukać…?

Marek Chromicz

Fot. Fotopolska.eu

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.