KOMU? CZY?

Komu bardziej zależy na naszym życiu?

Nam czy bliskim?

Komu jesteśmy bardziej potrzebni.

Sami sobie czy komuś.

Czy możemy obyś się bez siebie.

A czy inni mogą bez nas.

Jak pomaga walczyć o życie

Świadomość rozpaczy po nas.

Prosto jest ścierpieć własny odlot,

Przeżyć własną śmierć,

Tak trudno kogoś bliskiego.

Co po nas zostaje?

Dziura w wodzie,

W piasku,

W kamieniu.

Gładka toń jeziora,

Czy choć maleńka blizna

Na wielkiej twarzy wszechświata.

To problem, energii, entropii, kosmosu.

A blisko?

Zostają rany ziejące,

Czasem lekkie otarcia naskórka.

Czas najlepszym lekarzem.

Czy zawsze?

Te ołtarzyki przy drodze, na komodach.

Dusze rozorane do kości.

Czy czas zawsze zdąży

Przed kolejnym czasem…

Tym razem czas nie okazał się najlepszym lekarzem… Nawet nie znachorem. W ciągu dwóch miesięcy, od śmierci męża, Wojtka Zawadzkiego, nie zdołał zagoić wciąż jątrzącej się rany. A teraz musimy uporać się z równie bolesną.

Ewa Andrzejewska. Nietuzinkowy człowiek. Wybitny fotografik. Kochająca córka. Przyjaciółka. Niezwykła i piękna postać.

Urodziła się we Wrocławiu, ale potem rodzina Andrzejewskich przeniosła się do Zgorzelca. Tu podjęła swą pierwszą związaną z fotografią pracę. Została instruktorem w miejscowym Domu Kultury. Lwią częścią swojego dorosłego życia spędziła jednak w Jeleniej Górze, gdzie w instytucji, która podczas jej pracy 3-krotnie zmieniała nazwę, obecnie nosząc miano Jeleniogórskiego Centrum Kultury, wraz z Wojtkiem Zawadzkim prowadziła tak spektakularne przedsięwzięcie jak Wyższa Szkoła Fotografii, Biennale Fotografii Górskiej czy Galeria Korytarz. Na początku lat 80-tych studiowała w warszawskiej Wyższej Szkole Fotografii ZPAF, a już w 1996 r. została członkiem tego związku. Ma też za sobą, z dużym sentymentem przez Nią wspominany, epizod pracy i mieszkania w pięknym wówczas Maciejowcu, w miejscu ważnym dla niej również z powodów artystycznych. Stworzyła tam serię wspaniałych fotografii. W każdym razie od młodzieńczych lat, jak to się teraz z przymrużeniem oka mówi, robiła w kulturze. Została nawet z tego powodu odznaczona.

Dzięki inspiracji wspaniałej Mamy, Pani Galiny, od najmłodszych lat pochłaniała książki. Czytała mnóstwo. Miała swoje literackie fascynacje. Na pewno wpłynęło to na Jej dokonania twórcze. Natomiast w ciągu dwóch ostatnich miesięcy, jak mówiła, nie przeczytała ani jednej strony. Gdy ostatni raz ją odwiedziłem w skupieniu studiowała reprodukcje obrazów Hieronima Bosha…

Z natury nieśmiała i wycofana. Ogromna indywidualistka. Szymborska powiedziałaby o Niej „kobieta poszczególna”. Przy tej swojej delikatności i kruchości często zadziorna i czupurna. Nierzadko bardzo charakterna. Jak mawiała, Wojtek był jedyną osobą na tym świecie, która była w stanie z Nią wytrzymać.

Bardzo kategoryczna w sądach, szczególnie artystycznych. Ciągle niepewna wartości swoich fotografii (sprawiała wrażenie jakby z niedowierzaniem słuchała zachwytów nad swoimi pracami), równocześnie niezwykle świadomy artysta. Miała swoje sympatie i antypatie. Była człowiekiem z krwi i kości. Miała w sobie ogromną potrzebę poczucia wolności. Bardzo wkurzały ją wszystkie ograniczenia artystyczne, czasowe, formalne, obyczajowe. Życie jak to życie, nie zawsze dawało Jej możliwość robienia tylko i wyłącznie tego na co akurat miała ochotę. Ale niewątpliwie wolność i niezależność próbowała ćwiczyć przy każdej okazji.

Nie ominęły Jej nałogi. Te kaleczące. Ale też miała nałogi pięknie wypełniające życie. Miłość do Wojtka i pasję fotografowania. Tak… Wojtek i fotografia to były centra Jej wszechświata.

Była niewątpliwie poetką fotografii. Jej prace to czysta poezja. Jest w nich refleksja, zaduma, pewnego rodzaju metafora, często jakaś nieoczywistość. Przestrzeń, w którą trzeba wejść aby odczytać jej sensy i znaczenia. W Jej kadrach jest rym i rytm. Ale przede wszystkim ŚWIATŁO. Miała wyjątkowy dar widzenia, czucia światła. Dar na taką skalę dany niewielu fotografom świata tego. To był Jej znak firmowy. Światło. Magia światła. Te smugi, plamy, czy całe światłem zalane płaszczyzny. TO czyniło Jej fotografię poezją najwyższej próby.

Odżegnywał się od metafizyki. Ale to właśnie Jej pracą są zapisem przede wszystkim duchowej, a nie materialnej struktury świata. To Jej fotografie są znacznie bardziej mistyczne, dotykające Absolutu niż dzieła wielu z tych co krzykliwie werbalnie deklarują swą ezoteryczną, filozoficzną i metafizyczną głębię.

Nie wszyscy wiedzą, że Ewa ma zasługi również dla środowiskowej aforystyki. Historia zdarzyła się na plaży w Danii. Ogólnie wiadomo, że Ewie często gdzieś zapodziewały się wężyki fotograficzne, światłomierze itp. Na tejże duńskiej plaży Ewa zgubiła wężyk. Podczas poszukiwań znalazła piękny bursztyn, co skwitowała: „coś się zgubi, coś się znajdzie”. Powiedzenie to weszło do środowiskowego obiegu. Oczywiście nie muszę dodawać, że losy zagubionego wówczas wężyka do tej pory są nieznane.

Bardzo identyfikowała się z naturą. I z pasją ją fotografowała. Na dawnym poligonie wojskowym w Jeleniej Górze rośnie dąb, który był Jej ukochanym drzewem. Pojawił się w wielu Jej kadrach w różnych okolicznościach światła. Mam wrażenie, że czuła się krewną tych wszystkich drzew, krzaków, traw, chaszczy, chwastów, które z taką czułością, tak refleksyjnie i świetliście fotografowała.

Kochała bezgranicznie swoje psy. Długie spacery z każdym z nich były stałym rytuałem w życiu Ewy i Wojtka. Ostatni pies Ewy odszedł około 3 tygodnie po Wojtku. Myślę, że to była kropka nad i.

Wszyscy wiemy, że była pasjonatką fotografii tradycyjnej. To był jej świat. Uważała, że każda fotografia, każda odbitka wykonana tą metodą jest rękodziełem. Ale potrafił docenić urodę kadru wykonanego przy pomocy każdego fotograficznego medium.

Mieli z Wojtkiem projekt na starość. Ewa planowała prowadzenie zakładu fotograficznego na bazie Pracowni Fotografii im. S.I. Witkiewicza, którą zainaugurowała przed kilkoma laty portretując przyjaciół i znajomych. Wojtkowi miała przypaść w udziale rola pogodnego, wesołego staruszka fotografującego podczas spacerów np. zasuszone żaby. Cóż, Los postanowił inaczej. To z cyklu – masz plany na jutro? Nie rozśmieszaj Pana Boga.

Wszyscy kochamy. Czasem uważamy, ze nawet bardzo. Ale potęga miłości Ewy do Wojtka była porażająca. Jej efekty trudno ogarnąć nam emocjami i pomieścić w naszych standardach. Ale czy mówiąc o miłości możemy mówić o jakichkolwiek standardach?

Na pytania, które zadałem w wierszu inaugurującym wystąpienie Ewa odpowiedziała w sposób sobie właściwy – bardzo suwerenny i autonomiczny. Nie licząc się z opiniami innych. A na jedno z tych pytań „co po nas zostaje?” odpowiedź jest prosta. Ewo i Wojtku! Zostanie po was ogromna blizna na twarzy wszechświata. A w świecie fotografii jest tak jakby z łańcucha Himalajów w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zniknęły Mount Everest i Annapurna.

Mam jeszcze prośbę, przesłanie od Mamy Ewy, uwielbianej przez każdego, kto miał z Nią kontakt. Prosi nas – nie płaczcie… W noc poprzedzająca kremację Pani Galina spotkała Ewę w bardzo realistycznym śnie. Ewa była uśmiechnięta i pogodna. Od dawna Mama nie widziała Córki tak szczęśliwej.

I niech taki widok Ewy zostanie nam na zawsze pod powiekami. I w fotograficznej pamięci.

Kazimierz Pichlak

Fot.: Daniel Antosik

Archiwum Nowin Jeleniogórskich styczeń 2018

1 Komentarz

  1. Szkoda że tekst o tak niezwykłej artystce zdominowały reklamy i ge… twarz jakiegoś gościa. Na smartfonie prawie jedna trzecia ekranu

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.