Spotykamy na naszych życiowych ścieżkach zadziwiających ludzi. Nieraz wystarczy jedna rozmowa, niekiedy bardzo krótka, niekiedy tylko przez telefon, a na długi czas pozostaje wrażenie kontaktu z kimś dobrym, niezwykłym, nietuzinkowym…

Doświadczyłam osobiście takiej rozmowy ze śp. Janisławem Hillerem. Kiedy w marcu ubiegłego roku poszukiwałam informacji, pisząc wspomnienie o śp. Andrzeju Augustyniaku, dostałam numer telefonu do Pana Janisława. Znałam Go ze znakomitych koncertów w jeleniogórskim ODK-u, więc zadzwoniłam z prośbą o wspominki o koledze w muzycznym fachu. Ode mnie dowiedział się, że p. Augustyniak nie żyje… Po paru dniach wróciliśmy do rozmowy – sam do mnie zadzwonił, przepraszając za chwilę silnego wzruszenia, choć, doprawdy, nie miał za co. No i tę niedługą rozmowę, której treści niedoskonale zapisałam w ubiegłorocznym artykule, a szczególnie osobowość Rozmówcy, pamiętam do dziś. Do dziś w kontaktach, pod nazwiskiem Hiller, zapisany mam numer telefonu. Nie przyda się już na nic. Jego właściciel 1 kwietnia tego roku odszedł, by grać w Niebiańskiej Orkiestrze.

Janisław Hiller urodził się 15 czerwca 1943 r., w ówczesnej Łodzi, pod okupacją niemiecką. Jak wyjaśnia Jego małżonka, Jadwiga, zadziwiające imię, jako ponoć czysto słowiańskie, było wymysłem niemieckiego urzędnika. Rodzice chcieli, by syn miał na imię Janusz. – W domu czy wśród przyjaciół i znajomych mąż był Januszem – wyjaśnia pani Jadwiga. – Nowo poznanym ludziom przedstawiał się jako Janusz a imieniny obchodził 21 listopada, kiedy przypadało Janusza.

Rodzina państwa Hillerów ściągnęła do Jeleniej Góry tuż po wojnie. Tutaj Pan Janisław vel Janusz uczęszczał do szkoły podstawowej i średniej, tu uzyskał wykształcenie mechaniczne, a w r. 1966 rozpoczął pracę w warsztatach szkolnych przy PKS Towarowym jako nauczyciel zawodu. Z czasem awansował na kierownika tych warsztatów.

– Poznaliśmy się w miejscu pracy, w 1966 r. – wspomina Jadwiga Hiller. – Przy PKS Towarowym, gdzie pracowałam, działał klub przyzakładowy „Klakson”. Chodziliśmy tam razem, a mąż – człowiek wybitnie utalentowany muzycznie – brał udział w działalności klubu. Ówczesną szefową „Klaksonu” była pani Maria Lach. Kilkanaście lat później objęła kierownictwo Osiedlowego Domu Kultury na Zabobrzu i ściągnęła tam Janusza.

Zdolności, zainteresowania, a nawet – można powiedzieć – zamiłowania muzyczne Janisław odziedziczył po swym ojcu, Stanisławie Hillerze, utalentowanym akordeoniście, który zajmował się też naprawą i strojeniem instrumentów. Znów oddajmy głos pani Jadwidze: – Uzdolnione dziecko teść posyłał na prywatne lekcje muzyki, do pani Bodnarowej, a kiedy mały muzyk podrósł, trafił do szkoły muzycznej. Jednak uzdolnienia Janusza rozkwitały przede wszystkim dzięki atmosferze domu rodzinnego, gdzie codziennie rozbrzmiewała wokół Niego muzyka, a On chłonął dźwięki, by przetworzyć je i grać – na pianinie, na fortepianie, na akordeonie… Muzyka była Jego pasją – każdą wolną chwilę poświęcał aranżacjom, komponowaniu, przygotowaniu do wykonywania nowych utworów. Ponieważ ostatnimi czasy coraz bardziej słabł Mu wzrok, posługiwał się lupą przy odczytywaniu nut.

Fakt, że Janisław Hiller był pasjonatem muzyki, podkreśla także Leszek Bartnicki – członek Otwartej Grupy Swingującej przy jeleniogórskim ODK-u: – Dawaliśmy 3 koncerty rocznie; podczas każdego wykonywaliśmy 15 utworów. Proszę sobie wyobrazić, że przez 18 lat istnienia i koncertowania naszej grupy nigdy żaden utwór się nie powtórzył, a przecież graliśmy wyłącznie swing! Janusz pokazał publiczności, ile stworzono dobrej muzyki w nurcie swingu.

Mimo że pan Leszek dołączył do Otwartej Grupy Swingującej (grającej od pocz. XXI w.) w 2012 r., jego wspomnienia o Janisławie Hillerze sięgają czasów przed prawie 70 laty: – Jako dzieci mieszkaliśmy niedaleko siebie i całą „bandą” grasowaliśmy pomiędzy ulicami Słowackiego, Ogrodową (dzisiejszą Wańkowicza) i Wyczółkowskiego. Jakoś tak pod koniec lat 50. Janusz, starszy ode mnie o trzy lata 16-letni uczeń szkoły muzycznej, zaproponował mi zastępstwo na dancingu, bo nawalił mu perkusista. Spróbowałem, ale z marnym skutkiem – wygonił mnie po paru utworach, z poleceniem, bym… nauczył się grać – śmieje się pan Leszek.

Jednak młodzi ludzie spotkali się wkrótce w jednym zespole – Janisław Hiller grał na fortepianie lub akordeonie, a Leszek Bartnicki oczywiście był perkusistą. Z jego wspomnień wyłania się barwne, muzyczno-rozrywkowe życie Jeleniej Góry lat 60., skupione w klubach: „Kwadracie”, „Klaksonie”, „Iskrze”… W tym pierwszym działała Estrada Młodych, w ramach której muzyków wożono gazikami w góry, na koncerty w schroniskach. Pan Leszek przypomina sobie również, że zespół, w którym grał razem z Janisławem Hillerem, akompaniował w ramach Przeglądu Piosenki Amatorów wokaliście o nazwisku Leszek Zerhau. Po paru latach piosenkarz zasłynął w całej Polsce jako Jacek Lech.

– W połowie lat 60. nasze drogi rozeszły się – wzdycha pan Leszek. – Służba wojskowa, potem praca, rodzina, dzieci… A propos służby wojskowej – warto podkreślić, że Janisław Hiller, grający w jeleniogórskiej orkiestrze wojskowej, brał udział w słynnej defiladzie połączonych orkiestr wojskowych na ulicach Warszawy, na 1000-lecie Państwa Polskiego, a tamburmajorem muzycznego batalionu był st. sierż. Jan Charjasz – również jeleniogórzanin. I jeszcze jedno chcę powiedzieć o Janku Hillerze – nigdy nie widziałem Go zdenerwowanego. Nie przejmował się głupstwami, nie komentował ich. Po prostu – ignorował. I miał w sobie taką wielką mądrość życiową; jeśli już coś mówił, to Jego słowa były głęboko przemyślane.

Bardzo podobnie charakteryzuje kierownika swych zespołów muzycznych Sylwia Motyl, szefowa jeleniogórskiego ODK-u: – Gdy martwiłam się lub przejmowałam czymś w kontekście Jego pracy, Janusz zawsze mówił: „Ja się nigdy nie martwię, bo jak jest dołek, to po nim będzie górka!” Z tych 20 lat znajomości i wspólnej pracy na zawsze zapamiętam Go jako niesłychanie kreatywnego, aktywnego człowieka – nie było sytuacji, by Mu się czegoś nie chciało, by był czymś zniechęcony. Wciąż nowe pomysły, koncepcje, aranżacje… I w każdym momencie – pozytywne nastawienie do życia.

Oprócz kierowania Otwartą Grupą Swingującą Janisław Hiller znany był też z wieloletniej działalności w Studiu Piosenki ODK, skąd pamięta Go Magdalena Bijan: – Trzy razy „podchodziłam” do Studia Piosenki – po raz pierwszy jako 13-latka, najmłodsza ze wszystkich. Trwało to krótko, ale wywarło takie wrażenie, że powróciłam tam po kilkunastu latach. Chętnie zbieraliśmy się na próbach, braliśmy udział w przeglądach i konkursach, a ja zaczęłam nawet pisać teksty piosenek, do których muzykę komponował nasz kierownik, pan Janisław Hiller. Potem znów lata przerwy, ale kto raz zaznał atmosfery Studia Piosenki, na pewno tam wróci – śmieje się pani Magdalena. – Próba to było spotkanie zaprzyjaźnionych ze sobą osób, a atmosferę tych spotkań kreował Pan Janisław – człowiek niesłychanie ciepły, cierpliwy, wyrozumiały. Był otwarty na innych, znał nie tylko nas, ale też nasze rodziny, a nawet – rodzinne kłopoty. Zawsze pamiętał, by pozdrowić chorych członków rodzin. Sam nie narzekał, na wesoło podchodził do dolegliwości, potrafił znaleźć jasną stronę każdej sytuacji. Miał niesamowite poczucie humoru, sypał dowcipami, ale też interesował się światem wokół siebie – można było porozmawiać z Nim na każdy temat. Społeczność Studia Piosenki została zaszokowana śmiercią pana Hillera – wzdycha Magdalena Bijan – gdyż właśnie przygotowywaliśmy się do nowego koncertu.

Członkinią Studia Piosenki jest także pani Maryla Nowak. Tak oto upamiętniła znakomitego muzyka: Moja współpraca z Panem Janisławem Hillerem rozpoczęła się prawie pół wieku temu. Próby odbywały się w klubie „Klakson”, potem w Osiedlowym Domu Kultury na Zabobrzu. Pan Janisław był artystą w pełnym tego słowa znaczeniu, odnajdującym się we wszystkich gatunkach muzycznych. Praca z Nim układała się bardzo pomyślnie. Zawsze mi mówił: „Pani Marylko, antidotum na smutki to muzyka i śpiew. To dzięki niej jesteśmy młodzi i długowieczni.”

(…) Był moment w mym życiu, i to niedawno, że chciałam zakończyć moją przygodę z piosenką, ale Pan Janisław nie przyjął tego do wiadomości. Powiedział: „Jeszcze nie czas. Odejdziemy razem” i uśmiechnął się. Jego wielką zaletą była umiejętność wysłuchania innych oraz liczenia się z ich zdaniem. Nie przeszkadzało Mu, gdy na próby przychodziłam z dwójką małych dzieci. Wręcz przeciwnie – wykorzystał okazję i córcię Monikę „zaangażował” do zespołu dziecięcego w ODK, który też prowadził. Był człowiekiem skromnym, wrażliwym, łączącym ludzi i niesłychanie twórczym, o czym świadczy muzyka komponowana do tekstów Kazimierza Pichlaka, Tadeusza Siwka czy Ireny Trojanek-Szmidtowej.

Będąc na próbie generalnej w ODK, 12 marca, nawet przez moment nie pomyślałam, że to nasze ostatnie spotkanie. Pan Janisław odszedł 1 kwietnia…

– Odszedł 2 dni przed naszymi Złotymi Godami – Jadwiga Hiller pogrąża się w bolesnych wspomnieniach. – Pobraliśmy się 3 kwietnia 1971 r. i byliśmy takim pospolitym, typowym małżeństwem, ale jedno wiedziałam i wiem – rodzina była dla Janusza świętością. I największą wartością. Mimo że, z powodu muzykowania, często nie było Go w domu, to jednak potrafił być supermężem, świetnym ojcem dla naszego syna, Rafała, a także wspaniałym dziadkiem dla naszego wnuczka, Damiana. Skromny, lecz cudowny człowiek…

Ewa Kiraga-Wójcik

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.