Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych”.

Marka bardzo dobrze i miło wspominam. Zapamiętam Go jako jednego z najbardziej zagorzałych kibiców Olimpii Kowary. Zawsze obecny na każdym meczu, zawsze pełen energii i emocji w trakcie spotkań z udziałem drużyny biało – zielonych. Sędziowie łatwo z Nim nie mieli, ale to był cały Marek. Oddany i lojalny, walczący do końca dla dobra klubu i piłkarskiego zespołu. Najbardziej wspominam okres, gdy jako kibic razem z Markiem i Irkiem wybieraliśmy się na mecze wyjazdowe Olimpii. To były podróże pełne rozmów i spekulacji na temat pierwszej klubowej drużyny. Wygrają, nie wygrają, awansują, nie awansują. Olimpia była oczkiem w głowie Marka. Pomagał jak mógł. Wykonywał jakieś prace remontowe na stadionie, brał do pracy zawodników, żeby mogli sobie dorobić. Zawsze można było na Niego liczyć. Marku! Pamiętamy, nie zapomnimy – zapewnia prezes kowarskiej Olimpii Artur Wrona.

Dla mnie Marek Krzysztoń zostanie kibicem numer jeden Olimpii. W swojej firmie zatrudniał piłkarzy, szukał im roboty. Naprawdę pomógł nam finansowo przy awansach Olimpii do czwartej i potem trzeciej ligi – potwierdza były menedżer i jeden z kluczowych sponsorów klubu, Tomasz Dudziak

– Znajomość z Markiem trwała 25 lat. Jego firma wykonała ocieplenie mojego budynku mieszkalnego i hali produkcyjnej. Marek był osobą bardzo pracowitą, rzetelną i słowną. Co obiecał, to terminowo wykonał. Był pierwszy w robocie, ostatni schodził z rusztowania. Zatrudniał czwartoligowych piłkarzy spoza Kowar i regionu. Chciał, aby poza boiskiem czuli się w jakiś sposób dowartościowani. Zwalniał ich na treningi i ligowe mecze. Klub miał w sercu. Gdy czasem nie mógł z nami wyjechać prywatnym autem, ciągle do mnie dzwonił i pytał: Jaki wynik? Był niesamowicie wdzięczny, gdy znalazło się dla niego miejsce w autokarze z piłkarzami na mecz do Zabrza z Górnikiem II – wspomina wieloletni członek zarządu i skarbnik Olimpii, Roman Bilski.

– Z Markiem znaliśmy się niemal od dziecka. Z czwórki braci Krzysztoń trzech grało w piłkę nożną. Wszystkim kibicował ojciec Mieczysław, który wspomagał futbolistów. Dzisiaj byłby nazwany sponsorem. Doświadczyłem tego sam, gdy jako 16-latek strzeliłem bramkę w meczu z Górnikiem Polkowice i od seniora Krzysztonia otrzymałem sto złotych. Gdy w Olimpii grałem razem z Markiem zdarzyło się sporo zabawnych sytuacji i ciekawych historii. Mecz w Mirsku. Po strzale Marka piłka odbija się od siatki i wychodzi w pole karne, ja z radością ją dobijam i konsternacja. Sędzia gwiżdże, że byłem na spalonym. Mecz w Lubaniu. Wrzucam piłkę ze skrzydła. Jurek Grzyb źle ją przyjmuje. Futbolówka utkwiła mu między udem i brzuchem. I co? Marek popchnął Jurka wraz z piłką do bramki. Gol zostaje uznany. Mecz w Bolesławcu. Wypuszczam mocną, prostopadłą piłkę obok bramkarza. Marek ją goni, gdy zmierza do bramki i cieszy się unosząc ręce w geście radości. Odwraca głowę w kierunku kibiców. Futbolówka odbija się od słupka i wychodzi w pole. Śmiech i sportowa złość. Asek, Meniu, Zychu, Zając, Kubuś, Grzybu, Bimber, Klucha i ja – Bogdan Andrzejewski. Mieliśmy fajną drużynę.

– Moja ponad 30-letnia znajomość ze starszym o cztery lata Markiem rozpoczęła się od Jego piłkarskich występów w A-klasowej Olimpii – wspomina kolega i kibic Irek Wawrzeńczak. – Ja grałem w zespole juniorów i kibicowałem drużynie, która w składzie miała takich dobrych zawodników jak bramkarz Józef Solarek, Marek Procek, Jerzy Grzyb, Bogdan Andrzejewski, Tadeusz Hobgarski, Jerzy Organa, Jan Danielewski, Jerzy Klim i Marek Krzysztoń, który grał jako napastnik. Tak jak w życiu, na boisku był piłkarzem szybkim, przebojowym, twardym i nieustępliwym. Nie było dla Niego straconych piłek. W roli wiernych kibiców drużyn od A-klasy do III ligi, prywatnym samochodem jeździliśmy na wszystkie mecze wyjazdowe Olimpii i na mecze zespołów z okolicznych miast. Marek żył futbolem, żył każdą potyczką o punkty. Nie lubił porażek. Powtarzał: Damy radę, trzeba wygrać, nie ma innej opcji. Czasami nie wytrzymywał emocjonalnego napięcia. W czwartoligowej konfrontacji w Żmigrodzie Olimpia prowadziła 1:0. Gdy sędzia podyktował rzut karny dla rywali, Marek wyszedł ze stadionu. Nie imponował warunkami fizycznymi, jednak był bardzo sprawny i zwinny, młodzi przy nim nie wytrzymywali tempa. Po operacji biodra Marek mówił: Czuję się fantastycznie. I śmigał po rusztowaniach podczas kompleksowego wykonywania elewacji, ociepleń, remontów domów i mieszkań, malowania i innych specjalistycznych usług firmowych. Mocno wierzył w piłkarskie możliwości wnuka Adriana, którego już testował wrocławski Śląsk.

– Marek dobrym kumplem, gościł na moim weselu w klubie w Marczycach. Nasza znajomość trwała od 1972 roku, razem graliśmy w A-klasowym zespole Olimpii. Debiutowałem w pierwszej klubowej drużynie jako 16-letni junior. Jeździliśmy na sportowe obozy do Mielna i Nowej Wsi, piłkarze trzymali się razem. Marek był wychowankiem Olimpii od czasów trampkarza. W każdej grupie wiekowej zaliczał stuprocentową obecność na treningach. Podczas A-klasowych spotkań na boisku obowiązywały wtedy standardowe, sztywne ustawienia graczy. Marek był prawoskrzydłowym napastnikiem, lewoskrzydłowym Jurek Grzyb, w środku ataku brylował Marek Procek. Dwaj Markowie w sezonie zdobywali ponad 70 bramek. W polu karnym piłka ich szukała. W kowarskiej drużynie wyróżniali się też bracia Krzywiak, Andrzej i Henryk. Trzy razy mieliśmy szansę awansu do wyższej ligi, ale w realizacji tego celu przeszkodziły nam reorganizacje. Kibice oglądali wiele ciekawych i niezwykle zaciętych meczów, w Kowarach, Leśnej czy w Mysłakowicach. W tej ostatniej miejscowości słynne w regionie były piłkarskie derby z Orłem na starym boisku nad rzeką, do której piłka często wpadała. Pamiętam jak kiedyś trener Ginter Pilz nie wystawił Marka w pierwszym składzie. Było wielkie zdziwienie. Marek wszedł na boisko w drugiej połowie i strzelił bramkę. Wygraliśmy 1:0, Marek został bohaterem tego spotkania. Niekiedy pilnującego Go obrońcę przeciwnika potrafił słownymi i kulturalnymi „docinkami” tak zdenerwować, że ten faulował Marka i oglądał żółte kartki. Ojciec wspierał nie tylko Marka, zawodnicy Olimpii też dostawali po „parę groszy”.

– Dziadek Marek był kochanym i pracowitym człowiekiem, gotowym zawsze pomóc. Przede wszystkim dbał o rodzinę, żonę Wiesławę, syna Tomasza, córki Magdę i Olę oraz o bliskich. Świetny zawodnik, później wierny kibic. Od zawsze zakochany w sporcie, najbardziej w piłce nożnej. To właśnie Dziadek zaszczepił we mnie pasję do futbolu. Był moim wielkim idolem i pierwszym trenerem w 2012 roku, zawsze miałem Jego wsparcie. Dziadek zapisał mnie do klubu, gdzie zajęcia z grupą Orlików prowadził trener Sebastian Szujewski. Każdy sportowy sukces będę zawdzięczał Dziadkowi Markowi i przede wszystkim Jemu w niedalekiej przyszłości moje sukcesy piłkarskie będę dedykował – mówi zawodnik Olimpii z rocznika 2003, boiskowy napastnik, Adrian Krzysztoń.

Marek Krzysztoń zmarł 31 maja 2020 roku. Miał 69 lat. Po nabożeństwie w kościele parafialnym, pogrzeb odbył się 5 czerwca na starym cmentarzu w Kowarach.

Henryk Stobiecki

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.