Czy kierowca, który przekroczy prędkość o więcej niż 50 km/h powinien od razu stracić prawo jazdy na 3 miesiące? Wątpliwości mają Sąd Najwyższy, rzecznik praw obywatelskich, a teraz marszałek Sejmu.
Przepisy w tej sprawie wydają się czytelne. Kierowca złapany na tym, że przekroczył prędkość o 50 km/h i więcej w obszarze zabudowanym, nie może jeździć przez trzy miesiące. Powiadomiony przez policję o takim zdarzeniu starosta zatrzymuje prawo jazdy. Przez 7 ostatnich lat w ten sposób ukarano w Polsce 275 tysięcy kierowców.
Okazuje się jednak, że pod względem prawnym sytuacja nie jest już tak jasna. Poważne wątpliwości ma I prezes Sądu Najwyższego oraz rzecznik praw obywatelskich. Prezes SN Małgorzata Manowska skierowała do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o stwierdzenie niezgodności tych przepisów z ustawą zasadniczą.
„Wskazała, że norma ta narusza zasadę lojalności państwa względem obywateli, prawo do sprawiedliwego procesu oraz zasadę dwuinstancyjności postępowania” – przypomina „Dziennik Gazeta Prawna”.
Bez dowodów, bez sądu
Chodzi dokładnie o to, że zgodnie z przepisami starosta musi zatrzymać prawo jazdy. I nie może podjąć innej decyzji. Nie ma też możliwości, żeby zbadać sytuację. Sprawdzić, czy faktycznie kierowca popełnił wykroczenie. Co więcej, policja przekazuje staroście informacje o sytuacji na drodze nawet wtedy, kiedy sprawa jest sporna – kierowca upiera się, że nie popełnił wykroczenia, a nie ocenił tego jeszcze sąd.
„Wśród tysięcy ukaranych w ten sposób kierowców są również tacy, wobec których ten środek zastosowano niesłusznie. Przykładowo kierowca przekroczył dopuszczalną prędkość w obszarze zabudowanym nie o 50, ale o 47 km/h albo pomiaru dokonano poza obszarem zabudowanym, przez co przekroczył prędkość nie o 50, ale np. o 10 km/h (bo dopuszczalna prędkość poza obszarem zabudowanym wynosi 90 km/h)” – dodaje dziennik.
Problemem jest także to, że nawet jeśli sąd oczyści kierowcę z zarzutów, to kara (odebranie dokumentu) już dawno została wykonana.
Rzecznik praw obywatelskich podziela opinię pierwszej prezes Sądu Najwyższego. Jeszcze w 2015 roku (za kadencji Adama Bodnara) RPO punktował, że nie można kierowcy karać dwa razy za jedno wykroczenie, a przecież zatrzymanie prawa jazdy jest sankcją dodatkową obok mandatu lub grzywny. RPO dodał, że przepisy są tak nienaruszalne, że dokument traci się także w sytuacji, gdy przekroczenie prędkości było uzasadnione z uwagi na stan wyższej konieczności, na przykład gdy kierowca wiezie ranną osobę do szpitala.
Przełom?
Wydaje się, że tej sprawie nastąpił właśnie przełom, bo stanowisko Manowskiej podzieliła oficjalnie marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Oceniła, że zatrzymanie prawa jazdy jest sankcją nie tylko prewencyjną, ale też represyjną.
„W tym kontekście brak zapewnienia jednostce jakichkolwiek możliwości prawnych kwestionowania ustaleń dokonanych przez kontrolującego jeszcze na etapie postępowania administracyjnego jest nie do pogodzenia z wywodzonymi z art. 2 Konstytucji zasadami lojalności państwa względem obywateli oraz sprawiedliwości i rzetelności proceduralnej” – to oficjalne stanowisko Sejmu.
Kontrowersyjny przepis funkcjonuje od 2015 roku. Jak zauważa DGP, trudno ocenić, czy są one skuteczne, choć stan bezpieczeństwa na polskich drogach rzeczywiście się poprawił. I tak:
– 2015 r.: odnotowano 33 tys. wypadków, w których zginęło 3 tys. osób,
– 2021 r.: wypadków było o 10 tys. mniej, a zabitych o 700.
News4Media/fot. iStock