To była jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych w regionie jeleniogórskim na początku lat 70. Na przestrzeni kilkunastu miesięcy w rejonie Mirska i pobliskich wsi dochodziło do napadów na tle seksualnym na kobiety. Cztery zostały zamordowane. Po zabójstwie Aliny D. z Proszówki milicja szybko schwytała sprawcę. Młody mężczyzna był chłopakiem jej córki.

To zabójstwo jednak różniło się od pozostałych. Poza tym, że ofiarą była kobieta, a w tle był motyw seksualny, zdarzenie nie miało innych wspólnych cech z pozostałymi przypadkami. Ale w sytuacji, gdy w okolicy, w której dochodziło do napadów na kobiety, ludzie bali się po zmroku wychodzić z domów, a dzielnicowi uczulali kobiety, by samotnie nie przemieszczały się poza obszary zabudowane, zatrzymanie sprawcy rodziło nadzieję na przerwanie psychozy.

Sukces śledczych był jednak przedwczesny. Podejrzany przyznał się do zamordowania Aliny D., ale z pozostałymi przypadkami nie miał nic wspólnego.

– Ten chłopak był marynarzem. Przyjeżdżał na przepustki do swojej dziewczyny. Okazało się, że między nim, a matką dziewczyny doszło do zacieśnienia się relacji. Prawdopodobnie chłopak bał się, że sprawa się wyda. Dziś już nie pamiętam w jakich okolicznościach doszło do zabójstwa, ale zanim kobieta zginęła, została mocno okaleczona w miejscach intymnych – wspomina nadinsp. Ryszard Siewierski, były zastępca komendanta głównego policji, a w 1971 roku, kiedy doszło do zbrodni, funkcjonariusz Komendy Powiatowej MO w Lwówku Śląskim.

Śledczy szybko ustalili, że marynarz nie mógł być sprawcą pozostałych zbrodni, bo w tym czasie był w swojej jednostce. Alibi było niepodważalne. Ale za brutalne zabójstwo mieszkanki Proszówki sąd orzekł wobec niego karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu na warszawskim Mokotowie.

R. Siewierski był jednym z członków powołanej dla wykrycia sprawcy zbrodni grupy o kryptonimie „Lasek”. Dla młodego oficera była to pierwsza poważna sprawa kryminalna. Grupa operacyjna miała swoją bazę w hotelu „Kryształ” w Świeradowie Zdroju. Oprócz oficerów z komendy w Lwówku Śląskim pracowali w niej najlepsi śledczy z Jeleniej Góry i komendy wojewódzkiej z Wrocławia.

Cztery ofiary bandyty były kobietami w różnym wieku, napotykane przypadkowo, najczęściej na odludziu, w pobliżu lasów i pól. Napadnięte kobiety były gwałcone, sprawca potem je dusił. W dwóch przypadkach napadnięte uszły z życiem. Być może ktoś przepłoszył bandytę.

– Zeznania tych kobiet pomogły sporządzić rysopis mężczyzny. Typowaliśmy osobnika w wieku 30-45 lat, średniego wzrostu, utykającego na jedną nogę, o krótkich palcach. Mieliśmy sporo informacji o sprawcy i dużą dozę pewności, że musiał to być ktoś z okolicy. Rozpoczęła się żmudna weryfikacja – opowiada były oficer pionu kryminalnego jeleniogórskiej komendy MO, który także był członkiem grupy operacyjnej o kryptonimie „Lasek”.

Śledczy opracowali specjalną ankietę, przy pomocy której dokonywali weryfikacji danych zgromadzonych w śledztwie. Tak trafili na ślad mieszkańca Mirska, który odpowiadał rysopisowi.

– On nam się przewinął we wcześniejszym etapie śledztwa, ale wtedy nie został wskazany na potencjalnego podejrzewanego – dodaje R. Siewierski.

Okazało się jednak, że od dłuższego czasu mężczyzny nie było w domu. Sąsiedzi powiedzieli, że wyjechał gdzieś na Śląsk. Śledczy poprosili kolegów ze Śląska o pomoc w „namierzeniu” osobnika i wysłali swoją ankietę. W tamtych czasach istniał obowiązek meldunkowy. Bez meldunku w dowodzie nie załatwiło się urzędowych formalności, trudno było dostać pracę. Po wizycie w wydziale meldunkowym milicja wiedziała już, gdzie szukać 43-letniego mieszkańca Mirska. Zatrzymanie go było tylko kwestią czasu.

GOK

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.