Antoni B., pomimo upływu trzydziestu pięciu lat od czasu, o którym zdecydował się dopiero teraz opowiedzieć, nadal woli zachować anonimowość. Boi się, że sprawa, która przypadkiem poznał kilkadziesiąt lat temu, nie tylko nie została do dziś wyjaśniona, ale nadal budzi wielkie zainteresowanie. I nie mniejsze emocje. Na tyle duże, że choć dotyczy zdarzeń z ostatnich tygodni wojny, jeszcze w latach sześćdziesiątych ginęli związani z nią ludzie.

Antoni B. chce jednak, by jego relacja stała się własnością publiczną. Wierzy, że być może pozwoli to na wyjaśnienie jednej z tajemnic czasu kończącej się wojny. Tajemnicy, która jest dramatycznym i okrutnym faktem, opisanym przez świadków. Ci za swoją lekkomyślność i gadulstwo zapłacili dwadzieścia lat po wojnie cenę życia. A to, zdaniem Antoniego B., jest wystarczającym dowodem na prawdziwość ich relacji. Ludzie ci mówili o okrutnym mordzie SS na własnych żołnierzach i o ponad dwudziestu ciężarówkach, które zniknęły tuż przed zakończeniem wojny w lochach podziemnej fabryki w Leśnej. Część tych podziemi można zobaczyć jeszcze dzisiaj…

Antoni B. w latach sześćdziesiątych pracował w zakładach energetycznych jako kierowca, obsługujący cały teren Jeleniogórskiego. W tamtym właśnie czasie energetycy dokonywali masowej wymiany drewnianych słupów średniego i niskiego napięcia na betonowe. W ramach tej akcji w 1965 roku tego rodzaju wymianę słupów prowadzono m.in. na terenie Leśnej. Pewnego dnia skała wykonywanych robót wymagała, by jeleniogórska ekipa techników i inżynierów pozostała w Leśnej znacznie dłużej niż zwykle. Wraz z nimi musiał pozostać także kierowca.

Podsłuchana rozmowa

W owym czasie w Leśnej mieszkało jeszcze kilka niemieckich rodzin, które w jakiś sposób uchowały się przed powojennym wysiedleniem. Ludzie ci powoli zżywali się z osiadłą tu polską ludnością, a po dwudziestu latach posługiwania się językiem polskim już tylko twardy, niemiecki akcent i niekiedy brak właściwych słów zdradzały, że starsi z nich nie są Polakami. Kilku Niemców, posiadających odpowiednie kwalifikacje, było zatrudnionych w zakładach energetycznych. Tego akurat dnia pomagali przy wymianie słupów.

Dość późnym popołudniem, korzystając z przerwy w pracy spowodowanej naradą techników, kilku robotników postanowiło dla zabicia czasu wypić po jednym głębszym. Jeden głębszy okazał się ostatecznie kilkoma butelkami czystej. Nie pił jedynie Antoni B., mający przed sobą jeszcze powrotną drogę do Jeleniej Góry. Mógł więc słuchać.

A było czego. Jeden z Niemców, o dawno spolszczonym imieniu Karl na Karol, zaczął opowiadać innemu uczestnikowi biesiady, także Niemcowi, o niezwykłym spotkaniu. Kilka kieliszków wypitego alkoholu ułatwiło mówienie i pomogło przełamać strach.

Karol opowiadał. „Dziś przed południem, idąc do magazynu po części, przechodziłem przez rynek w Leśnej. Spotkałem tam kogoś, kogo ostatni raz widziałem z bronią w ręku dokładnie przed dwudziestu laty. Ten elegancko ubrany, starszy pan niemal w niczym nie przypominał brudnego i bardzo zmęczonego oficera SS, mordercę, którego spotkałem przed laty. Miał on jednak w postawie coś, co natychmiast zwróciło moją uwagę. Lekko, ale bardzo charakterystycznie utykał na lewą nogę. Gdy w chwilę później z boku zobaczyłem jego twarz, byłem pewien, że jest to ten sam oficer, którego widziałem dwadzieścia lat wcześniej.

W tamtym czasie, zimą i wiosną 1945 roku, pracowałem jako monter w rozdzielni elektrycznej, znajdującej się na rozwidleniu dróg z Leśnej w kierunku Gryfowa i Czerniawy. Pewnego dnia, już po skończeniu pracy, musiałem wieczorem raz jeszcze wrócić do rozdzielni. Kolejna awaria prądu wymagała mojej interwencji tym bardziej, że o prąd piekliła się komenda pobliskiej fabryki, której wielka część już wtedy funkcjonowała w podziemiach. Choć budowa i istnienie tych podziemi było tajne, elektrycy świetnie wiedzieli o tej budowie, a kilku moich kolegów wykonywało tam nawet jakieś prace. Dlatego początkowo nie zwróciłem uwagi na kilka ciężarówek zmierzających w kierunku podziemi. Bo taki ruch był tam normalny”.

Przywieziono coś wielkiego

Niemiec opowiadał swojemu koledze, że jego uwagę zwróciło dopiero ciężkie dudnienie wielkiego transportu. Postanowił na razie nie włączać światła i obserwować, co się dzieje. „Od momentu, gdy już przejechało co najmniej kilka wozów, a ja dopiero zacząłem liczyć, do końca transportu naliczyłem 23 ciężarówki. Z tymi, które przyjechały wcześniej, musiało ich być co najmniej około 30. Wszystkie ciężko załadowane, na numerach rejestracyjnych SS, szczelnie zakryte plandekami. Czy byli na nich żołnierze, nie wiem. Natomiast co trzy lub cztery auta jechał ciężki motocykl z przyczepą, z uzbrojonymi żołnierzami. Kolumnę zamykał terenowy volkswagen wiozący dwóch oficerów SS”.

Z tego miejsca, gdzie znajdowała się rozdzielnia, do wylotów podziemnych, fabrycznych tuneli jest nie więcej niż kilkaset metrów. W tej sytuacji Karol zaciekawiony wielkością transportu pobiegł do lasku na stoku, naprzeciw zabudowań fabryki i wylotów tuneli zobaczyć, co tam się dzieje. Z jego relacji wynika, że Niemcy przegrupowali ciężarówki i według jakiegoś nieznanego klucza powoli wprowadzali je do jednego z podziemnych tuneli. Trwało to dość długo, a pracą kilku organizujących ruch ciężarówek żołnierzy kierowało dwóch esesmanów z volkswagena. W tym jeden, charakterystycznie utykający na lewą nogę. W ciszy wieczoru z daleka było słychać jego komendy dotyczące ruchu aut. „Dziwne było zarówno to, że nikt się właściwie nie spieszył, jak i to, że choć ciężarówki wyjeżdżały w podziemia, nikt z tuneli nie wychodził. Tak, jakby w tych autach nie było kierowców. Na placu było tylko kilku żołnierzy z motocykli. Po około godzinie do podziemi wprowadzono ostatnie ciężarówki, a grupka żołnierzy zapaliła papierosy, czekając zapewne na kolejne rozkazy. Po kilku minutach od momentu, gdy w tunelu zniknęła ostatnia ciężarówka, w głębi góry dało się słyszeć potężny, głuchy wybuch. Właściwie bardziej go wyczułem, leżąc na brzuchu, niż usłyszałem” opowiadał ów Niemiec. Dlatego dopiero gdy z wylotu tunelu podmuch wyrzucił kurz i dym, zorientowałem się, że na pewno wysadzono podziemia wypełnione ciężarówkami.

Masakra

– To widziałem na własne oczy – opowiadał dalej Niemiec. „Dwaj esesmani kierujący akcją, w momencie gdy z tunelu posypał się kurz, otworzyli z pistoletów maszynowych ogień do stojących obok żołnierzy. Siedem, a może dziewięć stojących w grupie osób ścieli ogniem peemów w ciągu kilkunastu sekund. Zaskoczeni żołnierze nawet nie próbowali się bronić. Nie mieli zresztą czasu. Widać bowiem było, że strzelają prawdziwi fachowcy. W ciągu kilkunastu następnych minut esesmani wciągnęli żołnierzy i ich motocykle w głąb tunelu i wysadzili jego wylot. To była przygotowana, dobrze zaplanowana akcja. Nikt bowiem niczego nie przygotowywała. To się działo jakby samo.

Gdy szedłem tamtędy następnego dnia z daleka oglądając miejsce zbrodni, widać było w tym miejscu jedynie wielką pryzmę ziemi kryjącą zasypany tunel i pomordowanych żołnierzy.

Twarzą w twarz

Karol opowiadał dalej, że błyskawicznie wrócił na rozdzielnię, nie chcąc się narazić na ujawnienie. W ciągu kilku minut dokończył naprawdę awarii, włączył moc i zdecydował się na powrót do domu. W momencie, w którym zamykał rozdzielnię, od strony fabryki nadjechał motocykl z esesmanami. Widząc go zatrzymali się i zapytali, co tu robi. Opowiedział, że jest elektrykiem i naprawiał urządzenia rozdzielni. „Właśnie wyszedłem po kilku godzinach pracy z piwnicy rozdzielni, włączyłem światło i idę do domu – powiedziałem jednemu z nich. Do dziś widzę, jak w jego reku drżała wtedy lufa automatu. Myślę, że uratowało mnie to włączone światło i nadchodzący od strony miasta jacyś ludzie. Motocykl odjechał – opowiadał Niemiec i dodał – „esesman z pistoletem maszynowym w ręku był tym właśnie człowiekiem, którego dziś spotkałem na rynku!”

Niemiec opowiadał także, że poruszony zdarzeniem wracał na górę, nad miejscem ukrycia ciężarówek i miejscem zbrodni, kilka razy. Wtedy właśnie przekonał się, że kierowcy ciężarówek zostali w tunelach zasypani żywcem. – Jeszcze dwa tygodnie po tym zdarzeniu w lesie, z otworów wentylacyjnych, słuchać było wycie i strzelanie. To było straszne.

Nóż i samochód

Opowiadający tę historię Niemiec, Karol, choć pił, był tak poruszony, że wydawał się Antoniemu B. niemal całkiem trzeźwy. Nie wracał uwagi na milczące i przysłuchującego się tej relacji kierowcę, a swojego niemieckiego kolegę zaklinał, by o jego spotkaniu z esesmanem i zdarzeniu z maja 1945 roku nikomu nie opowiadał. „On tu wrócił, goję się, boję się jeszcze bardziej niż przez te wszystkie lata. Bo nie tylko my tu zastaliśmy” – przekonywał. Słuchający relacji Karola kolega, co prawda niezbyt trzeźwy, zapewniał, że będzie milczał. Jaki był tego dnia finał popołudniowego pijaństwa. Antoni B. nie wie. Musiał bowiem odjechać do Jeleniej Góry.

Zaledwie kilka tygodni później, w czasie ponownego wyjazdu do Leśnej, Antoni B. dowiedział się, że kolega Karola, Niemiec , który słuchał tego zwierzenia, nie żyje. „Dostał chyba piętnaście noży w plecy pod knajpą, zaledwie kilka dni po naszym ostatnim spotkaniu” – opowiadali koledzy zabitego. Twierdzili też, że człowiek ten jeszcze na chwilę przed śmiercią opowiadał przy wódce dziwną historię z lat wojny i chwalił się, że wie, gdzie są ukryte jakieś ciężarówki i co na nich jest. Już w chwilę później zamilkł na zawsze.

Znacznie dziwniejsze jest jednak to, że następna wizja Antoniego B. w Leśnej, po kilkunastu dniach od poprzedniej, także przyniosła informację, o kolejnej śmierci. Tym razem podobno przypadkowej, bo pod kołami auta niemieckiego turysty zginął Karol, Niemiec – elektryk, świadek ukrywania ciężarówek i esesmańskiej zbrodni na niemieckich żołnierzach. Robotnicy drogowi, którzy widzieli to tragiczne zdarzenie, twierdzili, że Karol szedł poboczem drogi prowadzącej z leśnej w kierunku Gryfowa. Zginął w miejscu, skąd doskonale widać tajemniczą fabrykę. Być może w tym samym, z którego oglądał tamtą zbrodnię. Świadkowie wypadku opowiadali, że auto po prostu wpadło na tego człowieka, nie dając mu żadnych szans. Ale ponieważ stwierdzono, że ofiara nie była trzeźwa, kierowcy nawet nie postawiono zarzutu. Odjechał do swojego kraju.

W ciągu kilku dni na zawsze zamilkli dwaj ludzie – świadek wojennych zdarzeń i ktoś, kto pochwalił się, że zna tę historię. Czy zamilkli przypadkiem?

Musiałem o tym opowiedzieć

Antoni B. zapewnia, że tę historię słyszał osobiście, choć nie dla niego była przeznaczona. Jest pewien, że zdarzenia i śmierć ludzi w 1965 roku można do dziś w oparciu o dokumenty zweryfikować. On sam nigdy tego nie zrobił, bo dobrze pamięta strach, który czuł, gdy dowiedział się o śmierci obu Niemców zaledwie kilkanaście dni po tym, jak sam był słuchaczem tej historii. Twierdzi, że kiedyś ją nawet zapisał. Dziś już jednak, złożony chorobą, nie pamięta, gdzie i jak tych zapisków szukać. Chce pozostać anonimowy, ale nie chce, by ta historia została zapomniana. Bo przecież gdzieś w okolicy Leśnej, w miejscu które jest w zasadzie dobrze znane, nadal jest niemal 30 ciężarówek. Pytanie z czym? A ponieważ ostatnio znowu zrobiło się głośno w sprawie Bursztynowej Komnaty, Antoni B. pomyślał, że musiała ona być wieziona takim właśnie, wielkim transportem…

Marek Chromicz

Archiwum Nowin Jeleniogórskich nr 32, 8.8.2000

Fot. Fotopolska.eu Leśna w 1969 roku

1 Komentarz

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Redaktor

887732136

Zgłoś za pomocą formularza.